poniedziałek, 29 lipca 2024

Lipcowe wieści

 

Spacer po Korpudalur

Ostatnio z różnych powodów nie czułem większej potrzeby pisania na blogu, ale zorientowałem się, że właśnie mija lipiec i chyba jestem Wam winien parę słów. Albo sobie na pamiątkę miesiąca, w którym wydarzyły się dla mnie rzeczy ważne, jak również nowe. Przede wszystkim przestawił się mój czas pracy i odpoczynku. Moje weekendy w lipcu i sierpniu to poniedziałki oraz wtorki. W soboty i niedzielę zajmuję się wypiekami w markecie Nettó, a od środy do piątku siedzę głównie przy kasie. Zatem mój tydzień pracy wygląda nieco inaczej niż u reszty ludzi, lecz mnie zupełnie nie robi różnicy to, w jakie dni mogę odpoczywać. Ważne, żeby były dwa. I taki weekend, jaki mam ja, ma zasadniczo jeden plus: wszystko w tym czasie jest otwarte, więc jeśli mam jakieś zaległe sprawy urzędowe, chcę się przejechać z butelkami plastikowymi do skupu czy wejść do jakiegokolwiek sklepu – mogę to zrobić właśnie w mój weekend.



W lipcu wydarzyła się dla mnie rzecz wielka, albowiem po raz pierwszy moja powieść otrzymała formę audiobooka. Napisałem cztery książki, jednak dopiero Wydawnictwo Zaczytani mimo słabej sprzedaży papierowych „Ciosów” zdecydowało się na przygotowanie i opublikowanie audiobooka. Zatem po raz pierwszy możecie posłuchać mojej książki. Jest w abonamencie na platformie Storytel, ale można ją kupić także TUTAJ. Maciej Więckowski wykonał świetną robotę, z ciekawości przesłuchałem sobie dwa rozdziały. To naprawdę niesamowite uczucie, gdy ktoś czyta napisaną przez ciebie książkę. Do niedawna wierzyłem jeszcze w to, że w Islandii napiszę kolejną powieść, ale wątpliwości zamieniły się w pewność, bo to nie nastąpi. Nie wtedy, kiedy wciąż muszę walczyć o finansowe przetrwanie w każdym kolejnym miesiącu.

Kolory we Flateyri


Wspomniana praca w Nettó jest dla mnie znakomita, bardzo ją lubię i cenię sobie zarówno kontakt z ludźmi przy kasie, jak i świetnymi współpracownikami. Mógłbym tam zostać na stałe, bo daję z siebie wszystko, żeby wykonywać moje obowiązki jak najlepiej. Niestety, jest to umowa na sezon, do września. Trudno mi jednoznacznie określić, czy będą chcieli zatrzymać mnie na dłużej tylko dlatego, że wyraziłem takie oczekiwanie. Mam wrażenie, że nie ma znaczenia, jak dobrze pracuję i jak bardzo chciałbym zostać w danym miejscu. Zawsze liczą się czynniki ekonomiczne, a nie wzgląd na ludzkie historie. A ponieważ sklep w Ísafjörður jest mały, nie stworzy specjalnie dla mnie nowego etatu tylko dlatego, że bardzo tego chcę. W związku z tym każdego dnia jadę do pracy z radością, bo po prostu bardzo ją lubię, ale i z wieczną niepewnością z tyłu głowy. Od września teoretycznie pojawia się nowa perspektywa pracy, jednakże chciałbym zostać w tej, w której jestem obecnie.

Droga na Bolafjall otwarta na dwa miesiące


Po tym, jak w czerwcu dodatkowo pracowałem w drugim miejscu, czekam z niecierpliwością na to, jak wynagrodzenie za całość tego wysiłku zaprezentuje się na moim koncie pierwszego dnia sierpnia. Nie liczę na dużo więcej niż zarabiałem dotychczas, a każda nadwyżka pójdzie na pokrycie debetu, bo przecież w teorii i praktyce przez około osiem dni byłem bez pracy, a w tym czasie musiałem coś jeść czy też dokonywać opłat. Zmierzam do tego, że przez cały czas wszystko koncentruje się tu u mnie na tym, jak i gdzie zarobić pieniądze, które pozwolą na godziwe życie, nie na życie z wyrzeczeniami. Nie boli mnie już tak bardzo brak urlopu tego lata i jak wspomniałem w poprzednim poście, cieszą weekendowe wycieczki tylko po Fiordach Zachodnich (gdzie wciąż odkrywam nowe miejsca i drogi), gdyż na nic innego mnie nie stać, jednak zastanawiam się nad tym, co to dokładnie znaczy, że początki tutaj bywają trudne. W sensie: jak długo mają trwać moje początki, skoro od kilkunastu miesięcy sytuacja bytowa i materialna jest dokładnie taka sama z małymi wahaniami w jedną lub drugą stronę, gdzie przez cały czas budżet resetuje się pod koniec każdego miesiąca i odbudowany pierwszego, znika błyskawicznie.

Nowe odkrycie, droga 626


Tymczasem cieszę się naprawdę chłodnym latem. I wspomnianymi odkryciami, jak droga 626, którą zastąpił nowoczesny tunel i myślałem, że jest zamknięta na stałe, a jednak można się nią przejechać w lecie. Na palcach jednej ręki można policzyć dni, podczas których na Fiordach Zachodnich temperatura przekroczyła 13-14 stopni. Jest też mało słońca, spore zachmurzenie, w zasadzie też niewiele opadów. Są za to statki wycieczkowe w porcie w Ísafjörður, co jako kasjer odczuwam bardzo dobitnie, kiedy tysiące turystów schodzących na ląd na kilka godzin postanawia zajrzeć do lokalnego marketu i kupić kilka rzeczy. Kilka rzeczy razy kilkaset osób robi nam niezłe kolejki i ogólnie szaleństwo sprzedażowe. Bardzo mi się podoba ta grupa turystów, którzy podchodząc do kasy, zadaje pytanie „how are you”. Wiem, że to zwyczajny small talk, niewiele znaczące słowa, ale niezwykle przyjemnie kogoś takiego obsługiwać. Gorzej jest wtedy, kiedy już przy kasie niektórzy z odwiedzających nasz piękny rejon życzą sobie przeliczania wszystkiego na euro lub dolary, jakbym co najmniej był pracownikiem kantoru, a nie kasjerem, który skanuje produkty. Serio nie może do mnie wciąż dotrzeć to, że ktoś nie sprawdza sobie przed wyjazdem kursu waluty do kraju, do którego się wybiera. Bo rozumiem, że ktoś może mieć drogi internet zagranicą, a w naszym sklepie nie ma wifi, więc sobie nie sprawdzi. Jednak bez przesady! Turyści tutaj to chyba materiał na osobny wpis, bo są intrygujący, zabawni, irytujący i roszczeniowi. Najczęściej jednak przesympatyczni oraz trochę zagubieni, bo nie za bardzo wiedzą, w którą stronę się udać, by zobaczyć w okolicy jak najwięcej. Natomiast absolutnie wszyscy zachwyceni krajobrazem, niektórzy zaś zdziwieni odpowiedzią na pytanie o to, kiedy mamy tu lato, gdy dowiadują się, że właśnie teraz w tym deszczu i dziesięciu stopniach jest tu lato. Potrwa jeszcze trochę, lecz nie zdziwię się wcale, gdy pod koniec sierpnia sypnie śniegiem. Tymczasem cieszy mnie już to, że skończyła się wieczna jasność i mamy nareszcie coś na kształt nocy przez kilka godzin.

Marilyn na drodze 626


Z rzeczy minionych, które nie stały się dla mnie przeszłością – islandzka policja póki co nie zrobiła nic z moim zgłoszeniem o zniesławienie na profilu facebookowym. Ktoś zdecydowanie wynajął kogoś i zapłacił mu za to, by mnie szkalować. Komuś bardzo moja emigracja wadzi. A ja zdecydowałem, że nie będę sobie pozwalał na zamykanie ust przez hejterów i nadal będę opowiadał Islandię ze swojej perspektywy, co zrobię niebawem w artykule w Gazecie Wyborczej. Ale będzie także podcast. Wiele przykrych rzeczy można wybaczyć, lecz żadnej się nie zapomina. I nie zamierzam milczeć tylko dlatego, że ktoś będzie chciał mnie uciszyć, deprecjonując mój punkt widzenia, drwiąc z moich poglądów czy sposobu życia. Islandia, a właściwie życie na Fiordach Zachodnich Islandii już mnie nauczyło – chcesz przetrwać, bądź jak kamień, niewzruszony. I rób swoje, bo nikomu nie robisz krzywdy. Szkoda tylko, że zostałeś z tym kompletnie sam, ponieważ w lipcu opuściła Islandię jedyna osoba, do której się naprawdę przywiązałeś. Ale każdy szuka swojego szczęścia. Ja tutaj, moja przyjaciółka wracając do Polski. Muszę zaakceptować to, czego nie można zmienić i zmieniać w sobie to, co konieczne, by stać się częścią tutejszej społeczności. Islandia jest piękna, wielka i szanuje moją potrzebę bycia samemu. Ale jest się też wśród ludzi i dla nich. Na innych zasadach i warunkach, jakie określało się w Polsce.