sobota, 17 sierpnia 2024

Sierpniowy optymizm

 

Zasłużyłem na dobre życie

Czas na sierpniowy post. Prawdopodobnie również będzie jeden jak w lipcu, jednakże w lipcu nie sądziłem, że będę mógł napisać o tylu dobrych rzeczach. Bo okazuje się, że po osiemnastu miesiącach różnego rodzaju przeżyć, pośród których dominowały te trudne, udało mi się wreszcie ułożyć sobie tu życie po swojemu. Skromnie, przewidywalnie, ale dokładnie tak, jak miałem kiedyś w zamiarze. Z dystansem do wszystkiego i samego siebie. Bo wszystko może w życiu denerwować lub męczyć, lecz najważniejsze, by umieć się uśmiechnąć do swojego odbicia w lustrze każdego rana. Ja tak mam. I jestem wdzięczny za każdy przeżyty dzień, zwłaszcza tutaj. Nie ma chyba rzeczy niemożliwych, jeśli ktoś jest zdeterminowany jak ja. A postanowiłem sobie udowodnić, że da się żyć w Islandii w pojedynkę i że można zdobyć dokładnie wszystko, co chciało się zdobyć.

Przede wszystkim praca, bo ona przecież porządkuje wszystko. Poprzednio pisałem, jak świetnie pracuje mi się w Nettó, jednak byłem pełen obaw, gdyż wiedziałem, że to praca sezonowa. A więc nie jest sezonowa. Firma zdecydowała się mnie zatrudnić na stałe. Trudno opisać ulgę, jaką odczułem, a przede wszystkim komfort psychiczny, w jakim się znalazłem. Powoli poznaję kolejne przestrzenie sklepu. Poza piekarnią czy pracą przy kasie odkryłem raj dla siebie – pracę przy nabiale, kiedy to jestem w lodówce (dosłownie, ubrany w kurtkę i czapkę), pracuję sam i dokładam mleko, jogurty czy inne produkty tego rodzaju. Praca marzeń. Przy kasie czuję się najlepiej, bo generalnie czas tam płynie najszybciej i wciąż się coś dzieje. Można zaskoczyć ludzi w taki sposób, że chcą cię uściskać. Na przykład jak jeden Węgier, któremu podziękowałem na koniec w jego języku, rozpoznając węgierski, gdy rozmawiał ze swoim towarzyszem. Jednego dnia dostałem od klientki cudnie pachnący kwiat. Przekazałem go potem dalej komuś innemu ku jego radości, bo nie miałem gdzie włożyć do wody. I tak się dzieje dobro. Bardzo rzadko zdarza się klient, który się nie uśmiecha, nie reaguje na kasjera, nie odpowiada na pytania o torbę czy rachunek. Zwyczajna, pozornie prosta praca (zawsze trzeba patrzeć na ekran mimo dźwięku kliknięcia sygnalizującego, że produkt wskoczył do rachunku), jednakże dająca wiele satysfakcji. W nowym podcaście „Morze możliwości” Kasia Tubylewicz rozważa, czy codzienny small talk z nieznajomymi, uśmiechanie się do nich i mówienie wszystkim „dzień dobry” czyni nasze życie bardziej harmonijnym. Myślę, że tak. Bo przecież nie wchodząc z nikim w żadne relacje, jestem jednocześnie częścią społeczności, choć zawsze z boku i zawsze na marginesie. Jako kasjer na moment staję się kimś innym. Nie jest tak, że nie lubię ludzi, nie lubię ich w nadmiarze i uwielbiam żyć/mieszkać sam. Ale te dwa miesiące pracy w markecie pokazały mi, że Islandia to nie tylko samotność oglądania pejzażu. To mimo wszystko ludzie, którzy tutaj, w wyjątkowo trudnym do życia i zimnym rejonie Islandii, odpowiedzą uśmiechem na twój uśmiech.

Niebo rzadko jest czyste


A trudno mają na pewno turyści. Wspomniałem w poprzednim wpisie, że tegoroczne lato na Islandii nie rozpieszcza. Na Fiordach Zachodnich praktycznie nie ma lata. Jest tak, jak było miesiąc temu – temperatury nie przekroczyły 14 stopni, leje w zasadzie cały czas z małymi przerwami, a słońce pojawiło się na niebie w sierpniu może dwa razy. Oczywiście jest to dla mnie raj, bo takiego „lata” zawsze wyczekiwałem. Jeśli uda się takie kombo jak dobra pogoda i dzień wolny, bez wahania odpalam Marilyn i jedziemy w plener. Mogę sobie pojeździć tylko po Fiordach Zachodnich, ale brak urlopu odbiję sobie w przyszłym roku. Będzie długo, intensywnie i wjadę wszędzie, gdzie chcę wjechać – może poza interiorem. Tymczasem obserwuję te przygnębiające wiele osób prognozy pogody i zakładam, że pierwszy śnieg w górach może się pojawić już w tym miesiącu. Pojawił się za to mrok. Doczekałem się ciemności. Jest kilka godzin w nocy – ta wyczekiwana przeze mnie, podczas której można wreszcie palić świeczki i czuć się dużo lepiej, gdyż ciemność daje mi komfort. Ale nie śpię lepiej. Wciąż walczę z okrutną bezsennością, a tutejsi lekarze nie są w stanie mi pomóc. Traktują mnie bardziej jak problem, którego nie można się pozbyć. Gościa wracającego jak bumerang, wciąż proszącego o skuteczną pomoc i o leki, których być może nie powinien zażywać na stałe, ale co ma robić, skoro nie śpi, a musi funkcjonować normalnie w ciągu dnia?

Miniony miesiąc to również czas, w którym wyzwoliłem się z lęków, ograniczeń, z wszystkich złych emocji związanych z moimi publicznymi wypowiedziami. Nie zamknąłem ust, bo to się komuś nie podobało i zamierzam dalej snuć subiektywne narracje o życiu w Islandii bez względu na to, jak inni to odbiorą. W związku z tym na zaproszenie „Gazety Wyborczej” opublikowałem artykuł o tym, jak mi się żyje na Islandii po blisko dwóch latach emigracji, który możecie przeczytać TUTAJ (jest w płatnym abonamencie). Poza pisaniem także trochę opowiedziałem. Małgorzacie Bugaj, która odeszła z RMF Classic i jest w trudnej sytuacji, więc wspieram ją na Patronite.pl. Naszej rozmowy możecie posłuchać między innymi TUTAJ. Po przeczytaniu i odsłuchaniu doszedłem do wniosku, że w jednym oraz w drugim materiale trochę za dużo miejsca poświęciłem hejtowi, ale ponieważ doświadczyłem go bardzo dużo, uznałem za konieczne rozliczyć się z tym. I zapomnieć. Bo jak powiedziałem Małgosi Bugaj, miejsce ludzi obgadujących mnie za moimi plecami jest dokładnie tam – za moimi plecami. A tymi, którzy wypisują bzdury w Internecie, już się w ogóle nie przejmuję.

Spotkania w plenerze


Chciałbym również podziękować trzem dobrym duszom, które w ostatnich miesiącach wsparły mnie skromnymi kwotami przez PayPal TUTAJ. Mam pracę, stałe dochody i mam z czego żyć, jednak będę musiał spłacić mały debet bankowy, bo to jeden z islandzkich banków pomógł mi w chwili największego kryzysu, dając możliwość uzupełnienia stanu konta bez obciążania odsetkami. I powiem wam, że różne instytucje islandzkie, jakkolwiek dziwnie pracują, naprawdę pomagają i dają poczucie, że zwracając się o pomoc, można ją otrzymać. Wspominałem może – albo nie – między innymi o tym, że Islandia przesyła mi małą comiesięczną dotację do kosztu wynajmu mieszkania, bo taka instytucja jak HMS wie, iż mieszkać samemu na wyspie jest bardzo trudno. Trzeba zarabiać naprawdę sporo wyżej najniższej krajowej. A ja na razie zarabiam skromnie, choć już nie najniższą krajową.

W wolnych chwilach wjeżdżamy z Marilyn w miejsca, które dobrze znamy albo takie, których jeszcze razem nie widzieliśmy. Wycieczki po fiordach to taki głębszy wdech, natomiast każdego dnia w drodze do pracy lub z pracy oglądam wokół siebie najpiękniejszy spektakl natury. O ile oczywiście na przykład chmury i rzęsisty deszcz nie zasłaniają wszystkiego. Ale cieszę się, że sezon turystyczny się powoli kończy. Nie tylko z powodu ciasnoty w tunelu jednokierunkowym, w którym wjeżdża się praktycznie w każdą mijankę, gdy jedzie się bez pierwszeństwa przejazdu. Odwiedzane tłumnie na przełomie lipca i sierpnia Flateyri to także zajęty parking, na którym z trudem znajdowałem miejsce dla Marilyn albo przepełnione oba kontenery. Moja własność, do której ktoś radośnie nawrzucał kilogramy worków z wszelkiego rodzaju odpadami, bo czemu nie. To wygląda tak, jakby komuś zrobić kupę na wycieraczce. A potem trochę słodkich zdjęć na Instagrama, jak to cudownie było w Islandii, gdzie podrzuciło się komuś na posesję worek ze swoimi śmieciami. To, co jest jeszcze cenne, to koniec sezonu na krie i inne ptaki, które albo atakowały w obronie młodych, albo odbierały otoczeniu tę doskonałą ciszę, którą się tutaj upajam. Wiem, że na krótko przyjdzie zaraz jesień, potem sypnie śniegiem i zacznie się codzienna walka o życie na drodze. Ale nic to. Wydarzyło się mnóstwo dobra. Ja sam staram się cały czas być dobrym człowiekiem. I nie tylko wierzę w to, ale i widzę, jestem świadkiem – dobro, które dasz światu, prędzej czy później wróci do ciebie. Zatem przesyłam moc dobrej energii i do kolejnego, być może już pierwszego w tym sezonie zimowego wpisu.