Pewnie zastanawiacie się nad tym, dlaczego na blogu poświęconym tematyce Islandii, pojawia się recenzja hiszpańskiego filmu. Powodów jest kilka. Po pierwsze – Islandczycy uwielbiają czytać kryminały, jak również je pisać. To specyficzny fenomen albo rzecz do dość prostego wyjaśnienia psychologicznego. W kraju, w którym przestępczość praktycznie nie istnieje (choć liczba zabójstw ostatnio niepokojąco wzrosła), część ludzi, a może ich większość, chce kontaktu ze swoją mroczną stroną albo ma potrzebę zgłębiania jej. Bo każdy swoją mroczną stronę posiada. I każdy – jak głosi teza filmu – może stać się mordercą. Dzięki temu kryminały w Islandii czyta się i pisze na potęgę. Czasem robi się z tego dochodowy biznes międzynarodowy jak twórczość Yrsy Sigurðardóttir, która normalnie pracuje na platformie wiertniczej i jej życie zawodowe nie jest związane z pisaniem książek. A jednak można z nich żyć w Islandii, bo dostaje się na pisanie dotacje i samo pisanie uznawane jest za pracę. Film „Punkty zwrotne” w bardzo przewrotny sposób opowiada o samym procesie pisania, a także znajduje sposób, by pokazać, jak skomplikowane jest stworzenie naprawdę dobrego kryminału.
Po drugie – Islandczycy uwielbiają Hiszpanię, a zwłaszcza Teneryfę. Loty tam są najczęstszymi z wyspy i nie znam Islandczyka, który nie spędziłby tam urlopu. Nie wiem, dlaczego akurat ta część Hiszpanii, lecz generalnie większość populacji Islandii odpoczywała lub będzie odpoczywać na Teneryfie albo w innym rejonie Hiszpanii. Z pewnością zainteresuje ich zatem kino hiszpańskie o wspomnianej wyżej tematyce. Ale tego bloga czytają tylko Polacy i piszę to przede wszystkim dla polskich odbiorców, którzy cenią hiszpańskie kino z dreszczykiem mające długą i inspirującą tradycję, dlatego uważam, że jest to film dla bardzo szerokiego grona odbiorców. A jak pojawi się w dystrybucji na Islandii, z pewnością będzie oglądany z wypiekami na twarzy.
Po trzecie – tego bloga pisze również pisarz, autor czterech powieści, który znakomicie się bawił i sporo uczył podczas oglądania tego filmu. Moje dwie pierwsze powieści to narracje obyczajowe, potem postanowiłem pójść w gatunek thrillera. I na nim się zatrzymałem, albowiem nie umiem pisać kryminałów i podziwiam wszystkich pisarzy z każdego kraju, którzy potrafią to robić. Nie każdy jednak wymyśliłby coś, co stworzył scenarzysta „Punktów zwrotnych”. Filmu, który ogląda się na jednym wdechu mimo nielinearności i odsłaniania kart w taki sposób, by jeszcze bardziej komplikować fabułę, która toczy się intrygująco przede wszystkim dlatego, że motywacje działania bohaterów są nietuzinkowe i jest tu przede wszystkim świetne aktorstwo. Początkowo obraz ma być konfrontacją dwóch mężczyzn o przenikliwych spojrzeniach, które same w sobie tworzą niesamowitą aurę filmu. Ale potem pojawia się ktoś inny. Być może manipulacja układem zdarzeń za dużo zdradzi i sporo widzów domyśli się zakończenia, jednak przyjemność wejścia w ten filmowy mrok jest niewątpliwie czymś satysfakcjonującym.
Kluczowym dla każdego kryminału jest zwykle pewien motyw. Tutaj jest nim wino. Szkarłat, duże kieliszki, picie wina, konsekwencje tego picia. Pierwsza scena – niezwykle barwna i wymowna – wprowadza nas w ciekawy klimat filmu świetnie zespojonego właśnie konkretnym motywem. Bo poza tym David Marqués nie koncentruje się jedynie na procesie pisania, skomplikowanym charakterze tworzenia, egzystencjalnej egocentryczności czy bolesnej samotności, które często łączone są z osobami twórczymi, pisarkami i pisarzami. Tu rozgrywa się intrygująca psychodrama oparta na skomplikowanych relacjach. A może wcale nie tak skomplikowanych, po ludzku okrutnych. To one są tu najistotniejsze. To, że odbiorca filmu co chwilę gubi się w tym, kto tu jest dla kogo antagonistą, a kto protagonistą. „Punkty zwrotne” pokazują również, że znakomite kino można stworzyć bez żadnych spektakularnych zdjęć pejzaży, dobre kino może się rozgrywać w konkretnym miejscu. A to miejsce charakteryzują detale. Tu od początku do końca właśnie na nich trzeba się koncentrować.
Kino rozrywkowe? Częściowo. Psychologiczne? Jak najbardziej. Samo w sobie jest kryminałem, ale to przede wszystkim film o tożsamości twórcy i o tym, że wydawanie książki nie jest intymną autoterapią. Pisze się po to, aby na tym zarobić, ale przede wszystkim, by inni to czytali. I wiedzieli, kto napisał to, czym się zachwycali. Tu zachwycamy się przede wszystkim doborem tematu i klimatem intrygi. Wcale nie takiej skomplikowanej, a jednak wiarygodnej. Bo o tym mówi film: o istocie tworzenia powieści kryminalnej, która bardzo często komplikuje rzeczywistość do granic absurdu, a zwykle okazuje się w swoich rozwiązaniach fabularnych bardzo wiarygodna. Czy „Punkty zwrotne” zyskają uwagę za scenariusz, aktorstwo, zdjęcia, a może za świetne wykorzystanie motywu przewodniego? David Marqués ma w swoim dorobku twórczym niebanalne filmy w różnej tematyce. Tym razem to bardziej teatr niż film. Ale dla mnie jako dla pisarza stał się rozrywką, lecz również inspiracją. Nadal nie umiem napisać kryminałów. Po seansie wiem jednak, dlaczego tego nie umiem.
Zdjęcia - Aurora Film
Patronat medialny: