poniedziałek, 11 września 2023

Wrześniowe refleksje

 

Zaczęło być naprawdę zimno. Temperatura czasami spada do 3-4 stopni i przypominam sobie, że wcześniej niż później przywitam się z zimowymi ciuchami. Jak się domyślacie, bardzo mnie do cieszy, choć przypuszczam, że jeszcze wrócą ciepłe dni. Kiedy ja wrócę na bloga? Tego nie wiem. Ten wpis będzie na razie ostatni. Jestem na takim etapie emigracji, że odeszła mi już ochota relacjonowania wszystkiego, co się dzieje, bo zasadniczo nie dzieje się nic niezwykłego, choć wrzesień będzie czasem wielu zmian, o czym wspomnę za chwilę. Tak czy owak chcę pobyć sam ze sobą. Oczywiście pozostanę aktywny na Instagramie oraz Facebooku, gdzie będę od czasu do czasu popełniał jakieś wrzutki o bieżących sprawach, jednak blog na razie będzie mieć przerwę. Zamierzoną i zaplanowaną. Bez poczucia winy za to, że rzadko tutaj piszę. Bo po prostu nie chcę pisać. Wrócę, gdy oswoję się z tym, kim się tutaj stałem. Myślę, że po ponad pół roku mogę mówić o czymś takim jak tożsamość emigranta. Kogoś, kto nigdy nie zamierza wracać tam, skąd przybył. Na Fb pozwoliłem sobie wypisać to, z czego jestem dumny od 29 stycznia, jak również to, z czego dumny nie jestem. Bilans jest oczywiście pozytywny. Wszystko odbyło się tak, jak zamierzałem. A teraz chcę w ciszy skupić się na krótkiej jesieni na Islandii, a także cieszyć tym, że szybko zaczyna zapadać zmrok.

Flateyri, mój nowy dom

Co we wrześniu? Przede wszystkim przeprowadzka. Zawsze chciałem mieszkać w Ísafjörður, to było moje największe marzenie i idealne do życia miasteczko. A jednak się przeprowadzam. Moim nowym domem będzie Flateyri. Domem także w dosłownym sensie, bo po pół roku mieszkania w małym mieszkanku będę mieć cały dom dla siebie. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. Że spośród wielu kandydatów mój nowy wynajmujący, który mógłby być moim synem, wybrał właśnie mnie. Zatem niebawem kolejna wycieczka do Ikei po konkretne zakupy, na które już coraz mniej środków, ale przede wszystkim oswajanie się z myślą, że nastanie coś, czego nawet w najśmielszych marzeniach sobie nie wyobrażałem. Będę mieć własny dom na Fiordach Zachodnich. A Ísafjörður? Cóż, będę codziennie dojeżdżał do pracy, więc się z nim nie żegnam. Ale doszedłem do wniosku, że to miasto jest dla mnie za duże. Że potrzebuję żyć w prawdziwej dziczy. W maleńkiej miejscowości umiejscowionej przy moim ukochanym fiordzie. Moja koleżanka powiedziała mi, że jak się już wprowadzę i urządzę, to się stamtąd nigdzie nie będę chciał ruszać. Może i tak będzie. Tymczasem jest wielka ekscytacja oraz oczekiwanie na nowe. Nie spodziewałem się, że Islandia zaoferuje mi tak dużo. Że przydarzy mi się coś tak niebywałego. A jednak to się dzieje. W tym domu zamierzam pisać nowe książki, relaksować się, przyjmować wreszcie gości, a przede wszystkim mieć poczucie przestrzeni dla siebie, której zaczynało mi brakować.



Jeśli uda się skompletować grupę, we wrześniu ruszam również z nowym kursem języka islandzkiego. Nadal idzie mi to bardzo opornie, ale skoro spełniłem już wszystkie marzenia i dokonało się to, co najlepsze, czas zmierzyć się z najtrudniejszym: konfrontowaniem opornego na taką wiedzę umysłu z językiem. Gdy słucham go codziennie, wyobrażam sobie ten moment, kiedy islandzki przestanie być dla mnie ciągiem niezrozumiałych dźwięków, a stanie się narzędziem komunikacji. Zatem we wrześniu Islenska 2a. Na pewno będzie trudno, ale zakładam, że w grupie oraz ze świetnym nauczycielem, który uczył nas na kursie Islenska 1b, zrobię jakieś większe postępy.



Dziś wpis dekorowany jest zdjęciami noir. Przychodzi czas na tę Islandię, którą najbardziej kocham: chłodną, mało przyjazną, melancholijną, groźną w swoim mroku. Tę, której już nie chcą oglądać turyści, bo jest bezkompromisowa, depresyjna, zasnuta mroczną mgłą i po prostu bardzo zimna. Te uwielbienia znalazły swoje odzwierciedlenie w „Ciosach”, które już się drukują i będą trzecią ważną dla mnie sprawą we wrześniu. Cudownie jest obserwować tę wyspę w czasie, w którym nigdy nie miałem okazji tutaj być – to najbliższe trzy miesiące. Cudownie jest widzieć, jak z dnia na dzień znikają turyści, znowu robi się kameralnie, nie trzeba na drodze mijać aut ani też nie mijają mnie jakieś inne, którym się bardzo spieszy. Powietrze staje się bardziej rześkie, a ja staram się tym cieszyć mimo bolesnych nawrotów bezsenności, która potrafi wykończyć. Dlatego pozwólcie, że na jakiś czas zostanę sobie sam ze sobą i swoimi wrześniowymi radościami. Mam nadzieję, że do napisania niebawem. Jednakże bardzo trudno jest mi zdefiniować to „niebawem”. Miejcie piękną jesień i cieszcie się życiem jak ja.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz mi postawić wirtualną kawkę TUTAJ