niedziela, 26 marca 2023

Zima końca marca

Bladym świtem do pracy

Zima na Fiordach Zachodnich nie odpuszcza. Po kolejnym mroźnym tygodniu mam wrażenie, że jedyną osobą tutaj, która się cieszy z aury, jestem tylko ja. A dzisiaj napadało naprawdę dużo świeżego śniegu. Kiedy słyszę o tym, że temperatura w Polsce skoczyła do dwudziestu stopni (co prawda na chwilę), uświadamiam sobie, iż cała ta trauma męczenia się w gorącu jest już wreszcie za mną. Przede mną – perspektywa dużych zmian, ale o tym napiszę dopiero wtedy, kiedy stanie się to, co ma się niebawem stać, i nie chcę zapeszać. Część z Was z pewnością wie, co mam na myśli. Na razie skupiam się na tym, co tu i teraz.

Kurs islandzkiego okazał się bardziej intensywny, niż przypuszczałem, bo spotkaliśmy się na zajęciach w poniedziałek, środę i piątek. Bardzo się bałem, że nie dam rady włączyć się w pracę grupy, która już ma za sobą pierwszy kurs, ale okazało się, że wcale nie jest tak źle. To znaczy jest źle, bo oczywiście odstaję, gdyż kursanci zrobili już dość sporo na 1a, a ja od razu znalazłem się na kursie 1b. Jednak podczas kolejnych zajęć zorientowałem się, że dam radę i będzie coraz lepiej. Rozumiem większość z tego, o czym mowa na zajęciach. Staram się mówić i czytać. Nie krępuję się. Jeśli czegoś nie wiem, pytam. Szybko logicznie wiążę sobie w głowie konstrukcje gramatyczne i próbuję już mówić prostymi, ale pełnymi zdaniami. Grupa jest mała. Ludzie z Kanady, Rosji, Włoch, Bośni i z Polski. Na pierwszych zajęciach było nas o kilka osób więcej, lecz niektórzy odpuścili. Ja mam w sobie bardzo dużo determinacji, a poza tym wiem, że nauczenie się islandzkiego jest koniecznością, jeśli chcę się tu starać o obywatelstwo za te siedem lat. Zatem bez kompleksów i z dużą dozą zaangażowania włączyłem się w zajęcia i chyba nie wypadam najgorzej. Islandzki brzmi przepięknie. Staram się przekonać mój język do odpowiedniego układania się przy wymowie poszczególnych głosek i idzie mi coraz lepiej. Nie mam, niestety, możliwości powtarzania materiału między zajęciami, bo stale pracuję, a jak nie pracuję, to usiłuję spać, niemniej jednak spędzanie dwóch godzin w towarzystwie nauczyciela, który mówi powoli, wyraźnie i stara się unikać angielskiego, kiedy tłumaczy, daje mi naprawdę bardzo dużo. Także nadzieję na to, że nauczę się języka islandzkiego przynajmniej w stopniu podstawowym.

Personalizuję przestrzeń, w której mieszkam. W polskim sklepie kupiłem sobie krwistoczerwony łapacz snów, bo z takimi gadżetami w pokoju podobno śpi się lepiej. I chyba to się sprawdza, gdyż udaje mi się w nocy złapać nawet do trzech godzin ciągłego snu, co jest już nie lada osiągnięciem. Szef z islandzkiego sklepu kupił mi w Ikei lampę. Jest świetna. Mój pokój powoli zaczyna być naprawdę mój. Ale nie przebywam w nim zbyt długo. Wstaję bladym świtem, moja twarz spotyka się z lodowatym wiatrem, chłód zabiera resztki snu i mimo zmęczenia ruszam do pracy. Najpierw prawie cztery godziny w islandzkim sklepie, potem mały spacer po mieście i przychodzę do Gjafalandu. Właściciele zamówili z Polski moje dwie powieści. Bardzo mnie to wzruszyło. Wcale nie musieli, ale jednak to zrobili. Co prawda mimo dwóch filmów i kilku innych materiałów umieszczonych w social mediach sprzedałem zaledwie jeden egzemplarz „Winnych” (wiem, że łatwiej zostawić lajka, niż wydać pieniądze na zakup), jednak mam nadzieję na to, że moje powieści znajdą tutaj odbiorców. Póki co pracuję w sklepie sam, bo właściciele pojechali do stolicy. Po trzech tygodniach zaufali mi na tyle, że pozostawili Gjafaland pod moją opieką. Za to zaufanie jestem wdzięczny chyba bardziej, niż za sprowadzenie do sklepu moich książek. Bardzo się cieszę, że ludzie tutaj dość szybko orientują się, iż staram się pracować solidnie, jestem sumienny i można na mnie polegać. Nigdy nie czułem się lepiej, niż pracując w sklepach. Nigdy też nie sądziłem, że w tak szybkim tempie zrobię prawo jazdy, bo został mi tylko egzamin praktyczny, a co kilka dni jeżdżę na przemian Mazdą i czerwonym Volvo mojego gospodarza.

Postanowiłem podarować mu kubek. Cokolwiek małego i pamiątkowego. Bo naprawdę jestem wdzięczny. Jemu i wszystkim innym Islandczykom, ze strony których spotkało mnie tu tak wiele uprzejmości oraz serdeczności. O tym, że ludzie w krajach nordyckich żyją lepiej i są generalnie dobrzy, rozmawialiśmy w doborowym gronie dzięki uprzejmości Wydawnictwa Poznańskiego. Agnieszka Boeske opowiadała o swoich emigranckich doświadczeniach na północy Szwecji, a Aleksandra Michta-Juntunen dzieliła się spostrzeżeniami po wielu latach mieszkania w Finlandii. Spotkanie prowadził przesympatyczny Maciek Szpankiewicz. Nie wiem, czy powiedziałem wszystko, co chciałem powiedzieć, ale mam nadzieję, że oglądając ten live, nie nudziliście się ze mną.

A ponieważ tam już wspomniałem o pewnych zaskoczeniach, z pewnością rozwinę niebawem temat. Zwłaszcza kwestię tego, czy Islandia rzeczywiście jest takim rajem na ziemi jak przedstawia to jej zagraniczny PR. Kocham ten kraj, wybrałem go świadomie i prawdopodobnie nie zamienię na żaden inny, ale nie, tu nie ma raju, bo prawdopodobnie nigdzie go nie ma. Wspomniałem już o tym, że islandzka płaca minimalna nie pozwala na zbyt wiele. Właściwie na nic poza prostym przetrwaniem. W regionie stołecznym czasem płoną auta, bywa niebezpiecznie, młodzież coraz częściej sięga po narkotyki. Jest problem ze specjalistyczną opieką zdrowotną. Strajkują przedstawiciele związków zawodowych. Ludziom żyje się oczywiście bardzo dobrze w dużym uproszczeniu, jednak Islandia wciąż na nowo pokazuje się światu tylko ze swojej pięknej, często mocno retuszowanej strony. W Islandii mówi się o swojej ojczyźnie tylko dobrze. Jakby nie kochało się także za wady, jakby nie można było otworzyć ust i powiedzieć, że z tym i tym jednak nie jest najlepiej. Bo nie jest w dobrym tonie mówić o tym, co uwiera, choć to nie przestanie uwierać, jeśli się o tym będzie milczeć. Rozwinę temat za jakiś czas. Tymczasem zgadzam się z moimi rozmówczyniami z czwartkowego live’a: nie można wybrać lepiej niż kraje nordyckie, jeśli poszukuje się spokojnego życia oraz znalezienia przestrzeni, w której jest miejsce i na twórczą samotność, i na konfrontację z niebywałym pięknem natury.

Wygrałem tę swoją Islandię jak na loterii. Moja korektorka wspomina, że nawet recenzje pisze mi się tutaj lepiej, lekko. Co prawda aktualnie żyję w bardzo męczącym trybie i mogę zapomnieć o tej wolności, po którą tutaj przyjechałem, jednakże niebawem sporo się zmieni. Póki co staram się doceniać, ile tutaj otrzymałem. I to, że świadomie wybrałem najpiękniejsze miejsce na ziemi, gdzie chcę się zestarzeć i umrzeć. A od dziś jestem tu dwie godziny do tyłu w porównaniu z Polską, bo Islandia jest mądrym krajem, który nie męczy swoich obywateli zmianami czasu. Tu po prostu czasu się nie zmienia.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz mnie wesprzeć finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ

sobota, 18 marca 2023

Nowe wieści z mroźnej krainy

 

Samochodem do Sudureyi

To trochę smutne, że mam tu Wam do zaoferowania ledwie stronę tekstu raz na tydzień, ale to zdecydowanie nie jest czas na pisanie. Tym bardziej pisanie kolejnej książki, na którą mam już pomysł, lecz to wszystko musi poczekać na bliżej nieokreślone „później”. Miałem trochę luźniejszy tydzień z pracą, bo kończąc dwie godziny wcześniej, mogłem pojeździć samochodami z dwoma nauczycielami jazdy, a także spokojnie załatwić kilka spraw i przede wszystkim pomieszkać, a nie tylko wpadać pod prysznic i do łóżka, z którego wytaczam się bladym światem. Jednak kolejny tydzień będzie już naprawdę ciężki. Praca dziesięć godzin dziennie, a do tego kurs islandzkiego w poniedziałek oraz środę od 18:00 do 20:00.

Za dużo się działo i naprawdę nie miałem czasu na język. Codzienne klikanie w Tobo Icelandic to było jednak za mało. Kurs, który zacznę w poniedziałek, zmusi mnie do większego wysiłku, bo czas już najwyższy mówić po islandzku pełnymi zdaniami. Wciąż mam sobie dużo do zarzucenia, przede wszystkim lenistwo w przyswajaniu islandzkiego i to, że umysł nie wchłania nowego języka tak, jak zakładam, że powinien to robić. Z tego też powodu męczy mnie od jakiegoś czasu obawa, że będę najgłupszym uczniem na kursie. A kiedy dwie dekady było się nauczycielem i nagle siądzie w ławce w tej drugiej roli, postrzeganie siebie w niej może być bardzo krytyczne. A w sumie nie powinno. 

Z jednej strony otrzymuję tu informacje zwrotne o tym, że powinienem się szybciej uczyć tego islandzkiego i bez przesady, aby tak dukać. Z drugiej jednak – przecież zupełnie normalne jest to, że na przyswojenie obcego języka potrzebuję czasu i że wyrzuty można mi czynić dopiero, gdy nie będę mówił po islandzku w lipcu czy sierpniu. Tak czy owak wpędza mnie w kompleksy to, że stoję naprzeciw Islandczyka i mogę się tylko ładnie uśmiechać. Próbuję rozumieć to, co mówi się w islandzkim sklepie, ale wciąż na nowo słyszę tylko zlepek obcych dla mnie fraz. A tu nie każdy zna angielski. Nie na islandzkiej prowincji. Poza tym w drugim sklepie czuję się fatalnie, kiedy klienci zadają mi proste pytania, a ja muszę się tłumaczyć, że nie znam ich języka. Nie ma nic frustrującego niż świadomość, że jest się w średnim wieku i zdołało się dobrze opanować tylko ojczystą mowę. I że z żadnym innym językiem nie wychodzi. Nie wiem, jak będzie szło z islandzkim po fatalnym doświadczeniu uczenia się angielskiego, ale zdaję sobie sprawę z tego, że ostatecznie muszę znać język kraju, który wybrałem do życia na drugą jego połowę.

Chyba dużo lepiej wychodzi mi jazda samochodem, choć wciąż nie umiem parkować tyłem, a przodem parkuję dość dyletancko. Mam tę przyjemność, że mogę jeździć dwoma samochodami – Mazdą moich znajomych oraz Volvo mojego gospodarza, który zaufał mi na tyle, że daje poprowadzić swoje nowe czerwone auto. Byłem zatem na dwóch krótkich wycieczkach po okolicy. Niesamowita frajda, choć wciąż boję się przekroczyć prędkość 80 kilometrów na godzinę. Bardzo mi zależy na tym, żeby zdać ostatni egzamin 11 kwietnia i tym samym uczcić w ten sposób 45. urodziny. Powoli również rozglądam się za czerwonymi cackami, które oferuje strona Bilasolar. Najprawdopodobniej będę musiał polecieć samolotem do stolicy, obejrzeć kilka upatrzonych samochodów i samodzielnie wrócić już zakupionym do Ísafjörður. Nie mogę się doczekać, kiedy to nastąpi.

To czerwone Volvo prowadzi się doskonale

Tymczasem cieszę się bardzo, że islandzki mróz nie ustępuje. Praktycznie cały tydzień był na mocnym minusie, lecz niedługo ma być cieplej. Jest natomiast coraz jaśniej i odczuwa się to dosłownie z dnia na dzień. Słońce wspaniale oświetla te wszystkie bajkowe pejzaże, jednak jest też agresywnie ekspansywne. Dla mnie jest go już zdecydowanie za dużo. Dużo także pojawia się wątpliwości co do tego, czy jedna uczciwa wypłata wystarczy tutaj na wszystkie moje potrzeby. Zarabiam oczywiście bardzo mało, ale z rozmów z mieszkającymi tu już długo Polakami wynika, że islandzkie zarobki wcale nie są jakieś wysokie i satysfakcjonujące. W takim sensie, że zarabiając w Polsce, mogłem sobie pozwolić na dużo więcej niż tutaj. I wcale nie jest tak, że moja najniższa krajowa stawka jakoś mocniej się podniesie, jeśli znajdę tak zwaną lepszą pracę w przyszłości. Za minimalną pensję krajową można tu opłacić mieszkanie, zrobić zakupy i mieć niewiele więcej na jakieś inne niż podstawowe wydatki. Dlatego jestem trochę zdziwiony, bo miałem wrażenie, że tu po prostu godziwie się zarabia bez względu na to, gdzie się pracuje. A jest inaczej. I trzeba to ze smutkiem zaakceptować.

Na koniec chciałem Was zaprosić na spotkanie online na Facebooku, które organizuje Wydawnictwo Poznańskie. Zatytułowane jest „Jak się żyje na Północy?”, a odbędzie się w czwartek o 19:00 czasu polskiego. Być może będziecie mogli dowiedzieć się trochę więcej niż z tego bloga, bo chyba będzie możliwość zadawania pytań. Razem ze mną pojawią się również rozmówczynie, które mieszkają w krajach nordyckich dużo dłużej niż ja. Ale mam nadzieję, że zainteresuje Was opowieść emigranckiej świeżynki, choć właściwie jeszcze nie jestem pewien, o czym dokładnie będę opowiadał.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz mnie wesprzeć finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ

niedziela, 12 marca 2023

Nowe spostrzeżenia

 

Od kilku dni mamy w Ísafjörður siarczyste mrozy. Nawet dla osoby tak jak ja lubiącej zimno są to temperatury mocno odczuwalne. Każdego dnia zastanawiam się, w jaki sposób znosiłoby się te dwanaście stopni na minusie, gdyby szalał tak charakterystyczny dla tych stron wiatr, który ostatnio ucichł. Nie chcę sobie wyobrażać, jaka byłaby wtedy temperatura odczuwalna. Dlatego czasem zamykam moje uchylone przez całą dobę okno w pokoju, bo zdaję sobie sprawę z tego, że jest naprawdę lodowato. Nie mam nic przeciwko i chętnie przyjmę taką aurę na dłużej, ale po raz kolejny uświadamiam sobie, że priorytetem jest tu dobieranie ubrań do tego, co jest na zewnątrz. Tymczasem w samym środku tego mrozu zajrzała tu wreszcie zorza polarna. Nie pod postacią pojedynczych i mało spektakularnych pasków, ale z całym swoim dostojeństwem, które miałem okazję obserwować na zimnym niebie dwa razy przez ponad kwadrans. Nadal nie umiem robić dobrych zdjęć, czyli takich, na których nie byłoby widać ewidentnej ingerencji filtrów, a które pokazałyby wielkość i majestat zorzy polarnej. Odpuściłem sobie zgłębianie tematu fotografowania nocnego północnego nieba, bo byłem przekonany, że marzec to już koniec sezonu na zorzę. A tymczasem dopiero teraz zobaczyłem ją tak wielką i tak piękną.

Weekend stał się dla mnie czasem izolacji oraz zamknięcia. Przez minione dwa dni przypomniałem sobie, po co tu naprawdę przyjechałem. Po samotność. Której komfortu tak naprawdę jeszcze długo nie zaznam, bo żeby żyć i utrzymać się w nowym miejscu, należy odpuścić mizantropię i zrobić użytek z umiejętności prospołecznych, gdyż taki początek to przede wszystkim relacje z ludźmi. Nie mam komfortu takiej pracy, jaką miałem w Polsce. Jestem tu sprzedawcą i pracownikiem fizycznym drugiego sklepu. Wciąż pośród ludzi i koniecznie w dobrych relacjach z nimi. Druga praca z Islandczykami trochę różni się od pierwszej. Jest inaczej. Nie gorzej. Po prostu inaczej. Codziennie wsłuchuję się w mówiony islandzki przez trzy godziny i wciąż frustruje mnie to, że nadal wyłapuję tylko pojedyncze słowa, że nie dociera do mnie sens prostych zdań, że nawet wypowiadane bardzo wolno są zagadką i wyzwaniem. Nie wiem, jak długo nowego języka może się uczyć ktoś w takim wieku jak ja, ale rozumiem doskonale, że tutaj w przeciwieństwie do rejonu stołecznego, po prostu muszę znać islandzki, aby normalnie żyć lub otrzymać jakieś inne możliwości, na przykład pracy. Do stanu, o którym sobie marzyłem, mam bardzo daleką drogę. Nie mam jeszcze prawa jazdy, swojego samochodu ani komfortu wolnych od pracy dni lub pracy, która nie angażowałaby mnie tak bardzo w kontakcie bezpośrednim z drugą osobą. Nie wiem, kiedy uda mi się uzyskać upragniony stan bycia tu samemu ze sobą, ale póki co cieszę się tym, że mogę poznawać nowych ludzi, bardzo często zupełnie od siebie różnych. Mówiących w różnych językach, mających różne priorytety, różne modele życia. I takich z naprawdę dobrą energią. Bo nie spotkałem tu jeszcze nikogo, od kogo chciałbym natychmiast uciec.

Co mnie najbardziej intryguje w mojej nowej pracy? Dłonie islandzkich klientów. To są bardzo często mechanicy samochodowi, mężczyźni pracujący na łodziach, od dekad wykonujący różne prace fizyczne. Ich dłonie są niesamowite. Potężne jak bochny chleba. Ze skórą twardą i chropowatą. Z niejednokrotnie lekko zdeformowanymi palcami. Z paznokciami, o które ich właściciele nie dbają. Wpatruję się w te dłonie z fascynacją. Nie umiem jeszcze opisać tego, co robią tu z rękami wiatr, sól, woda i zimno, ale niektórzy klienci mają dłonie, które z pewnością warto opisać w jakiejś następnej książce. Wiatr i chłód robią tutaj duże spustoszenie ze skórą rąk, o czym przekonałem się szybko, dobierając na szczęście skuteczny krem. Zatem nadal jestem posiadaczem małych i delikatnych dłoni w porównaniu z tym, w czym dzierżą kartę do płatności albo czym odliczają gotówkę przy kasie klienci w sklepie, w którym pracuję od kilku dni. Mówi się o tym, że historia życia zapisana jest często na ludzkiej twarzy. Mam wrażenie, że tutaj dużo ciekawiej ludzkie historie opowiadałyby właśnie te surowe i ciężkie dłonie z pożółkłą lub poszarzałą skórą. Twardą i napiętą. Fascynującą.

Przede mną kolejny prozaiczny tydzień, w którym trochę mniej będzie pracy, a nieco więcej tego, co mi tu sprawia wielką przyjemność. Otóż doskonalić umiejętności za kółkiem będę przy dwóch nauczycielach. Mój gospodarz kupił właśnie nowe auto (czerwone!) z automatyczną skrzynią biegów i będzie tak uprzejmy, że ze mną trochę pojeździ. Zastanawiam się, czy ćwicząc na dwóch samochodach, nie zapisać się już jednak na egzamin końcowy w moje urodziny. Ale jeszcze nie podjąłem decyzji. Mogę jeździć samochodem bez przystępowania do egzaminu praktycznego nawet ponad rok. Przyspieszę moją decyzję na pewno, kiedy uzyskam kapitał ze sprzedanego mieszkania do kupna swojego auta. Póki co wciąż mogę sobie o tym tylko marzyć. Jak o modelu życia, który sobie tutaj zaprojektowałem, ale do którego jeszcze wciąż mi daleko.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ



wtorek, 7 marca 2023

Osiągnięcia

 

Dziś będzie krótko, zwięźle i na temat, ale też piszę ten post z wielką satysfakcją. I dumą. Tak, udało się w zasadzie wszystko, co miałem tu w planie osiągnąć, i nie skończyło się powrotem do Polski po dwóch miesiącach i z pustym portfelem. Tak więc dzisiaj ogromny krok naprzód. Nie dość że zdałem teoretyczną część kursu prawa jazdy i został mi już tylko końcowy egzamin praktyczny, do którego podejdę dopiero, gdy nabiorę pewności za kierownicą, jeżdżąc ze znajomym, to jeszcze dostałem drugą pracę. A konkretnie drugą połówkę etatu. I wychodzi na to, że od dziś będę pracował na Islandii nawet więcej niż w pełnym wymiarze godzin.

Nie ma nawet czasu, by się tym wszystkim nacieszyć, bo ten czas bardzo przyspieszył. W związku z tym zapewne skończy się wrzucanie fotek i wpisów, gdyż będę musiał jakoś spiąć dobę i w tym czasie jeszcze się wyspać wbrew temu, co życzy sobie odstawiać moja przyjaciółka bezsenność. Mój dzień będzie wyglądał następująco: od 8:00 do 11:30 praca w jednym sklepie, od 12:00 do 18:00 u mojego pierwszego pracodawcy, a później jazdy samochodem, zaś od 20 marca dojdą mi jeszcze lekcje języka islandzkiego w poniedziałki i środy od 18:00 do 20:00, za które zapłacili mi właściciele Gjafalandu i dzięki nim będę mógł się sprawdzić w bezpośrednich konwersacjach z nauczycielem oraz innymi uczniami w grupie. Takiej okazji się nie porzuca. Bardzo chcę wreszcie wyjść poza aplikację Tobo Icelandic, zacząć uczyć się gramatyki i po prostu mówić po islandzku pełnymi zdaniami. Całość jednak napina mi dość mocno każdy kolejny dzień. Martwię się o to, że zwyczajnie nie będzie czasu na czytanie i recenzowanie, że zbyt mało będę go miał dla moich kursantów w szkole Pasja Pisania. Bo biorę na siebie naprawdę dużo, ale tak trzeba. Nie jestem tu uprzywilejowany, nie zarabiam jakichś wysokich stawek. A wręcz te minimalne krajowe, bo przecież jako obcokrajowiec bez znajomości języka tylko na to mogę na razie liczyć, jestem z tym pogodzony i całkowicie to rozumiem. Tak więc dużo pracy za skromne pieniądze i dylemat, jak dysponować czasem, by zarabiać jeszcze trochę z Polski. Nie da się zrobić wszystkiego, jednak będę się starał tak zorganizować czas, aby podołać. A ponieważ naprawdę podoba mi się praca sprzedawcy, nie wydaje mi się, że zakres tak wielu obowiązków będzie dla mnie opresyjny. Będę sprzedawał w dwóch zupełnie innych sklepach, ale przecież życie to wyzwanie, prawda? Czas od 29 stycznia na Islandii wyraźnie mi to pokazał.

Egzamin teoretyczny prawa jazdy wcale nie jest łatwy. Trzeba przygotować się z wielu charakterystycznych tylko dla Islandii zagadnień. Związane są z przepisami ruchu drogowego, eksploatacją samochodu. Przyjeżdżając tutaj, pamiętajcie, że najwyższa dozwolona prędkość to 90 km na godzinę i nie znajdziecie tu żadnych autostrad. O ile część egzaminu dotycząca znaków drogowych i tego, jak się poruszać na skrzyżowaniach, jest oczywista oraz dość klarowna, o tyle część druga zawiera sporo podchwytliwych pytań. Nie wszystkie odpowiedzi są też przetłumaczone w poprawny sposób. Niestety, dziś przy mnie jedna kursantka nie zdała tego egzaminu i zalała się łzami. Ja popełniłem kilka błędów, ale wciąż mieściłem się w dozwolonym limicie. To było też ciekawe doświadczenie, kiedy poczułem, do czego zmuszałem swoich uczniów, bo tak mi nakazywał program, realizacja tak zwanej podstawy programowej w szkole. Dziś jestem wręcz pewny, że do pracy nauczyciela nie wrócę, natomiast umiem już spoglądać na rzeczywistość z perspektywy ucznia, bo wciąż na nowo nim jestem. Na przykład będę nim dziś w mojej nowej pracy. Mnóstwo rzeczy oswajam, uczę się, mózg pracuje naprawdę na wysokich obrotach i w tym wszystkim jeszcze nie może spać. Ale satysfakcja jest ogromna. Bo wydarzyło się dużo dobrego, a mogło być zupełnie inaczej.

Mogłem nie mieć tu mieszkania. Nie znaleźć zatrudnienia. Zachorować. Nie znieść surowego klimatu. Poddać się. Zmęczyć. Zrezygnować. Mogło się zdarzyć wiele, ale wydarzyło się samo dobro. I nawet jeśli nie będę mieć czasu, by prowadzić kanały social media, to każdy kolejny dzień będzie pozwalał mi mocniej wrastać w miejsce, które wybrałem. Zwłaszcza że zaczynam pracę u Islandczyka, więc najpierw muszę sobie poradzić z moim kulawym angielskim, a dopiero potem działać pewniej przy użyciu islandzkiego. Cokolwiek się wydarzy, już wiem, że dam radę. Mam pieniądze na utrzymanie. Mam dach nad głową. Mam poczucie, że udało się wywalczyć szczęście, któremu trzeba było mocno pomóc. I wiem jedno: nigdy nie będę żadnym mentorem, nie będę nikomu radził, jak zmienić życie czy osiągnąć to, co ja osiągnąłem. Nie proście mnie o to. Chcę, by każdy wyciągał z mojej historii to, co dla niego najcenniejsze, i jeśli sam podejmie decyzje, za którymi stać będzie polepszenie jego życia, będę szczęśliwy. Tymczasem koncentruję się na prozie życia i cieszę tym, że na Fiordy Zachodnie znowu wróciła zima.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ



piątek, 3 marca 2023

Spokój

 

Zaczyna się tak zwana proza życia. Czas, kiedy nie tyle nie ma się czasu, by zapisać kilka refleksji, ile przede wszystkim nie odczuwa się konieczności robienia tego. Bo mam wrażenie, że potrzebne jest mi tu kilka dni, a może nawet tygodni, w których niczego nie będę analizował, podsumowywał, oceniał i określał. Tym bardziej że inni potrafią to robić zdecydowanie lepiej niż ja i przede wszystkim za mnie. Ukazał się w „Onet Podróże” wywiad, którego udzieliłem Karolinie Walczowskiej. Był tu i tam udostępniany, a ja przypadkowo podejrzałem komentarze do niego. I z niektórych wynikało, że ktoś taki jak ja, czyli osobnik żyjący na emigracji ledwie miesiąc, nie ma prawa wypowiadać się w mediach i robić wokół siebie szumu, bo nie ma tak naprawdę żadnej perspektywy, niczego o życiu emigracyjnym nie wie i nic ciekawego innym nie może przekazać. Ubawiłem się. Naprawdę niektórzy nie rozumieją, że w tym przekazie medialnym chodzi właśnie o to, by zaprezentować obecną, świeżą perspektywę kogoś, kto właśnie zaczyna nowe życie? Że celem tego wywiadu nie była omnipotencja w kwestii życia na Islandii, lecz pokazanie, iż można ze swoim życiem zrobić coś niezwykłego i że chodzi w tej rozmowie przede wszystkim o zainspirowanie niepewnych lub niezdecydowanych na zmianę? Bo tak się składa, że poza krytycznymi komentarzami pisanymi z wygodnych kanap i foteli pojawiły się w mojej skrzynce maile od ludzi, którzy tak jak ja mają te 40 plus i chcieliby coś zrobić ze swoim niesatysfakcjonującym życiem, jednak nie wiedzą, od czego zacząć. I ci ludzie dopytują, jak w szczegółach wyglądała moja droga. Wszystko tutaj w miarę na bieżąco opisywałem, zawsze jednak podkreślam, że mój lot w jedną stronę 29 stycznia to była już wisienka na torcie, zwieńczenie roku przygotowań i boksowania się z samym sobą i swoimi myślami. To, co zrobiłem, było z jednej strony piekielnie trudne, a z drugiej – naprawdę łatwe, kiedy uświadomiłem sobie, że wyjście z tak zwanej strefy komfortu własnych przyzwyczajeń i przede wszystkim wyobrażeń o sobie samym, wcale nie jest takie trudne.

Zatem celem mojej opowieści – tu na blogu czy gdziekolwiek w mediach – jest przede wszystkim inspirowanie do zmian. Do uświadomienia sobie w pełni własnych potrzeb i oczekiwań, które zawsze można zrealizować, jeśli zrozumie się, co jest priorytetem. I że ryzyko jest opłacalne. Ale naturalnie trzeba pokonać strach i zaryzykować. Ci, którzy mnie czytają regularnie, wiedzą dobrze, że w pierwotnym planie wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Miałem wyjechać z kraju dopiero z kapitałem sprzedanego mieszkania. Miało być bardziej bezpiecznie. I pewnie byłoby, ale nie dałem rady czekać w nieskończoność. Bo lokum nadal się nie sprzedało, a ja w międzyczasie zrozumiałem, że można poradzić sobie bez tego. Że może nie jest wygodnie i doskonale, ale zaczynam dostrzegać wartość każdej islandzkiej korony i tego, że postanowiłem wybrać trudniejszą drogę, inne rozwiązanie. Cokolwiek się wydarzy, wiem już na pewno, jakie są moje możliwości, i co jestem gotów poświęcić, by znaleźć się w miejscu, które obdarzyłem miłością. Tak więc jestem tu i nie żałuję ani jednego kroku. A także ani jednego słowa wypowiedzianego publicznie. Szczerze – mam gdzieś, jak inni mnie oceniają, co sobie o mnie myślą i co im się nie podoba w tym, jak działam i analizuję swoje działania. Mam to, co chciałem. I wiem, że jest możliwe przewrócenie życia do góry nogami w drodze ku szczęściu oraz spełnieniu.

A teraz jestem sobie zwykłym szarym emigrantem, który zaczął pracę na część etatu i rozgląda się za jego kolejną częścią, żeby spiąć miesięczny budżet. Jestem sprzedawcą w tutejszym sklepie Gjafaland. Cokolwiek wydarzy się dalej, dozgonnie będę wdzięczny właścicielom za to, że dali mi szansę, by zacząć tutaj życie z pominięciem pracy w przetwórni rybnej, która mimo wszystko wzbudzała moje niepokoje, bo nie byłem do końca przekonany, czy mój organizm dałby radę w tego typu miejscu. Nie wiem, gdzie będę pracował za pół roku czy później, ale bardzo doceniam to, co otrzymałem. Z moją tendencją do bycia perfekcyjnym we wszystkim, co robię, wciąż mam sobie wiele do zarzucenia. Że nie wymawiam jeszcze płynnie po islandzku liczebników złożonych, czyli cen dla klientów. Że nie obsługuję ich szybciej. Że pewne rzeczy trzeba mi powtórzyć dwa albo nawet trzy razy. Ale wiem, że nauczę się w nowej pracy wszystkiego, co muszę umieć, i już teraz daje mi to satysfakcję. Jak wspomniał jeden z moich znajomych – piekło zamarza, skoro facet robiący przez lata zakupy tylko z dostawą, staje się sprzedawcą i obsługuje klientów za ladą. Ano tak bywa. Wszystko można zmienić. Nauczyć się nowych rzeczy i zaakceptować siebie po zmianie. Bo naprawdę jest to intrygujące przyglądać się działaniom oraz reakcjom samego siebie w sytuacji, której do niedawna nie dopuszczało się nawet do myśli. Że można robić coś takiego, co się właśnie robi.

Tymczasem powoli finalizuję działania w zakresie zdobycia islandzkiego prawa jazdy. W najbliższy wtorek mam końcowy egzamin z teorii, więc powtarzam, powtarzam i jeszcze raz powtarzam. W sobotę odbędzie się ostatnia jazda z instruktorem, a potem mogę zacząć ćwiczenia jazdy z kimś, kto ma islandzkie prawo jazdy. Czyli swobodnie wyjechać na drogę, kierując autem. To naprawdę genialne rozwiązanie, które przydałoby się w Polsce. Zezwolenie na jazdę samochodem dla osoby, która jeszcze nie zdała egzaminu praktycznego, a chce poczuć się pewnie za kierownicą. Bez stresu i dodatkowych wydatków. To rozwiązanie, które wspiera młodych kierowców, jest popularne chyba we wszystkich krajach nordyckich. Tutaj mogę zbierać doświadczenia na drodze nawet do piętnastu miesięcy, zanim zdecyduję się podejść do ostatniego egzaminu. Myślę, że wystarczy mi miesiąc ćwiczeń, ale zobaczymy w praktyce. Chcę być najlepszym i najbezpieczniej jeżdżącym kierowcą na Fiordach Zachodnich. Dlatego wiem, że czeka mnie jeszcze sporo nauki. W terenie. Bo póki co, robię kolejne testy z teorii i zakuwam wykłady z sesji online. Mam nadzieję, że w następnym wpisie będę mógł się pochwalić kolejnymi osiągnięciami.

A z okazji dzisiejszego Dnia Pisarza życzę samemu sobie, abym znalazł tu czas na napisanie kolejnej książki. Bo wiem, że pierwsze dłuższe wolne, kiedy będę mieć wreszcie swój samochód i wymarzone prawo jazdy, zamierzam poświęcić na jazdę po Islandii. Przed siebie i z samym sobą. Spać na parkingach w aucie. Pojechać tam, gdzie jeszcze mnie nie było. Albo pojawić się znowu w odwiedzanych miejscach, które zobaczę z innej perspektywy, będę u siebie, nie będę już turystą. Magiczne jest wyobrażanie sobie tego, jaką wolność da mi prawo jazdy wraz z autem. Nigdzie ta wolność nie będzie smakować lepiej niż tutaj.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz mnie wesprzeć finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ