niedziela, 28 stycznia 2024

Rok na Islandii

 

Droga do pracy. Krajobraz noir.

Ochłonąłem. Złapałem dystans do wszystkich negatywnych emocji, które towarzyszyły mi na początku stycznia w związku z opublikowaniem wywiadu ze mną w Newsweeku. Postanowiłem dalej robić swoje. Zdecydowałem, że będę wciąż pisał tego bloga, a wiele słów wsparcia pod postem informującym, że zaprzestaję tej działalności, dało mi do myślenia. Dlatego jestem z powrotem. I czuję się w obowiązku wyjaśnienia kilku kwestii. Wspomniany wywiad stał się – niestety – viralem i spowodował, że wiele osób zaczęło komentować we wrogi sposób treść, z którą się nie zapoznała, bo artykuł był płatny, a dostępny tylko nagłówek, zmieniany zresztą kilka razy pod kątem klikalności, co udało mi się zaobserwować. Nie przejąłem się ani jednym wirtualnym komentarzem kogoś, kogo nie znam, nigdy nie poznam i z czyim zdaniem nie muszę się liczyć. Przejąłem się, bo tutaj, gdzie mieszkam, po publikacji wywiadu zaczęły się dziać niezbyt przyjemne dla mnie rzeczy. Nie było moim celem urażenie kogokolwiek – ani Islandczyka, ani Polaka na emigracji. Nie było moim celem generalizowanie czy sugerowanie jakichkolwiek diagnoz – to był wywiad, czyli z natury rzeczy opowieść całkowicie subiektywna, przekazująca informacje o jednostkowych emocjach i przeżyciach. Nie miałem zamiaru godzić w kogokolwiek dobre imię, a zostałem potraktowany jak ktoś, kto sieje zło. Pomijam już dziwne próby interpretacji moich wypowiedzi, jak choćby ta, że przeszkadza mi codzienne dojeżdżanie do pracy z Flateyri, kiedy o trudnej drodze wspomniałem jedynie w kontekście pogorszenia się samopoczucia.

Myślę, że ludzie mają problemy z niuansowaniem różnych kwestii. Bo jeśli mówię, że coś mnie dotyka i boli, to z automatu jest to uznane za wyraz niechęci do mojej emigracji. Ludzie nie rozumieją, że tożsamość emigranta może być złożona. Że coś może uwierać i przeszkadzać, ale to nie znaczy, że ktoś chce z tego powodu opuścić miejsce, w którym się znajduje. Pozwoliłem sobie powiedzieć o tym, co jest dla mnie dyskomfortowe, ale i podkreślałem, że wybrałem nowe miejsce do życia świadomie, nie zamierzam z tego wyboru rezygnować, chcę jedynie podkreślić, jak trudna bywa emigracja. Wiem, że łatwiejsze do przyswojenia są komunikaty, w których ktoś jednoznacznie chwali albo potępia, ale mój żywot emigracyjny to mieszanka rozmaitych, często sprzecznych emocji. To w żadnym stopniu nie oznacza, że żałuję decyzji o wyprowadzeniu się do Islandii albo że jest mi tutaj źle. Tymczasem „życzliwi” zachęcają do powrotu, a jeszcze inni wspominają, że dla takich jak ja (czyli jakich?) najlepszy byłby 101 Reykjavik, a nie Fiordy Zachodnie. Przykro mi, ale właśnie Fiordy Zachodnie pokochałem, tutaj chcę zostać i będę wdzięczny za zajęcie się swoim życiem, bo ja moim nikomu nie robię krzywdy ani nikomu tu nic nie uprzykrzam.

Pierwsze chwile po przylocie rok temu.

Tymczasem dzisiaj mija rok, odkąd przybyłem na tę wyspę. To jest zasadniczy powód napisania nowego posta. 29 stycznia 2023 roku lądowałem na lotnisku w Keflaviku z naiwną wiarą, że wszystko się ułoży, choć nic w zasadzie nie było zaplanowane, miałem jedynie fundusze na dwa miesiące życia i załatwione na ten czas mieszkanie w Ísafjörður. I o czym przekonałem się ze zdumieniem, wiara wcale nie była taka naiwna, bo rzeczywiście się ułożyło. Miniony rok przyniósł mi więcej doświadczeń i skomplikowanych przeżyć niż całe moje dotychczasowe życie. Przylatując, miałem w wyobraźni wizerunek miejsca, do którego mnie ciągnęło, ale był to oczywiście zbiór iluzji, bo o codziennym życiu na Fiordach Zachodnich miałem się dopiero dowiedzieć. Moja emigracja była prawdopodobnie inna niż większość polskich emigracji. Wyjeżdżałem z kraju, w którym bardzo dobrze zarabiałem (nie mówię o zarobkach szkolnych, zresztą przez ostatnie miesiące w Polsce nie pracowałem już jako nauczyciel na etacie). Miałem uporządkowane życie. Na wszystko było mnie stać. Miałem własne mieszkanie. Żadna sprawa bytowa nie domagała się zmiany miejsca. Ale do tej zmiany nawoływała miłość. Dlatego wyemigrowałem, bo zakochałem się w pejzażu i ta miłość po roku wcale nie zmalała, wszystko mnie tu wokół zachwyca i nic mi nie spowszedniało. Jednakże tak, przez niektórych to, co zrobiłem, mogło zostać potraktowane jako fanaberia. Wybrałem, bo jestem wolny i chciałem zmienić swoje życie. Emigracja to dla mnie próba mierzenia się z samym sobą, nie potrzeba odcięcia się od jakichś problemów czy ucieczki od nich. To bardziej tutaj mogę czuć się niepewnie w sensie bytowym – nie mam już przecież własnego mieszkania, bardzo trudno jest mi się w pojedynkę utrzymać z islandzkiej pensji i w zasadzie w każdej chwili może wydarzyć się jakaś losowa sytuacja wymagająca nakładu finansowego, która mnie pogrzebie. Ale myślę przede wszystkim o tym, co zyskałem: niewyobrażalne piękno krajobrazu na co dzień oraz pozbawioną już niepokoju świadomość, że jest tak, jak zakładałem przez całe życie. Z każdą decyzją i każdym działaniem pozostaję sam. Nikt niczego za mnie nie zrobi. Muszę zaufać sobie, swoim możliwościom i swojemu potencjałowi. Tutaj jeszcze bardziej wrasta się w tę świadomą samotność, której nie rozumieją ludzie uznający mnie za dziwaka, ponieważ nie odczuwam potrzeby integrowania się z innymi. Rok na Islandii spowodował, że stałem się bardziej twardy, bezkompromisowy. Być może to innym przeszkadza – moją asertywność i pozorną surowość mylnie odbierają jako konfrontacje, gotowość do ataku. Jednocześnie mam wrażenie, że ginie gdzieś we mnie ten rodzaj wrażliwości, z którą tutaj przyjechałem. Na przykład łapię się na tym, że trudniej mi opisać (nawet samemu sobie, w głowie) piękno obserwowanego pejzażu, a wcześniej nie miałem z tym problemu. A może chodzi o to, żeby po prostu patrzeć i być szczęśliwym. Mimo wielu trudnych emocji na co dzień, za każdym razem, gdy zostaję sam z islandzką naturą, natychmiast poprawia mi się samopoczucie i doskonale widzę horyzont życiowej ścieżki, bo wiem, po co tu jestem.

Flateyri. Nowy dom.


Rok to niewiele, a jednocześnie kolosalnie dużo. Na pewno najtrudniejsza była końcówka tego roku. Surowa zima jest inaczej odbierana, gdy romantyzuje się płatki śniegu, a inaczej, gdy trzeba codziennie dojeżdżać do pracy. Chociaż się przyzwyczaiłem, nigdy nie polubię jeżdżenia samochodem zimą, jest to dla mnie po prostu zbyt stresujące. Ale mam też świadomość, że właśnie przeżyłem pierwszą pełną zimę na Islandii, a to jedno z kluczowych doświadczeń sprawdzających, czy rzeczywiście chce się tu zostać. Tak, chcę zostać. I przywitałem słońce z dużą przyjemnością, gdyż 25 stycznia to był pierwszy dzień od dawna, kiedy słońce pojawia się tak wysoko, że można je już zobaczyć w Ísafjörður ponad górami. Czekam do wiosny. Czasu, kiedy znowu wrócę do wycieczek po Islandii, tych dłuższych i bardziej pasjonujących. Jestem bardzo wdzięczny Islandii i Islandczykom za to wszystko, co pomogło mi uświadomić, że choć jestem w kraju, którego do końca nie rozumiem albo z którym nie zawsze się zgadzam, otrzymałem wszystko, co pozwala na rozpoczęcie nowego, dobrego życia. Muszę tylko zastanowić się nad tym, w jaki sposób więcej tu zarabiać, a gdy skończy się zima, będzie już tylko lepiej albo najlepiej. Jestem z siebie dumny, że przetrwałem ten rok i się nie załamałem. Mam nadzieję, że czeka mnie inny i bardziej spokojny czas.