poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Motoryzacyjnie

 

Końcówka minionego tygodnia obfitowała w bardzo wiele wydarzeń. Znów doświadczyłem licznych emocji i mam wrażenie, że moje serce niedługo tego nie uniesie, bo bodźców jest za dużo, a kłucie po lewej stronie klatki piersiowej dało wyraźnie zdać: zwolnij, uspokój się, wycisz. To właśnie zamierzam robić przez najbliższe dni, bo mój plan na Islandię właśnie się wypełnił w każdym szczególe. Oto bowiem mam własny samochód, swoją wolność i świadomość, że w każdej wolnej chwili mogę być sam na sam z islandzkim pejzażem. I moją ukochaną Hondą, którą kupiłem w Reykjaviku.

Lot był krótki i spokojny. Starałem się zrelaksować i chyba mi się to udało. Mimo wszystko nadal ogarnia mnie czasami paniczny strach – a to na lotnisku tuż przed wylotem, a to w samolocie, gdy zaczyna bujać. Przyleciałem do stolicy, gdzie odebrał mnie niezastąpiony kumpel, z którym ruszyliśmy na mały shopping w Ikei. Czas powoli urządzać się po swojemu. Praktycznie całe moje polskie mieszkanie urządziła Ikea i jestem wierny tej marce, choć zorientowałem się, że islandzki sklep proponuje dużo mniejszy wybór produktów niż sklepy w Polsce. Wziąłem zatem to, co było dostępne, i ruszyliśmy odebrać Hondę. Wiem, że niektórzy będą się śmiać, inni pukać w głowę, ale mój samochód dostał imię wraz ze sporą ilością paliwa. Bo Marylin – tak się zwie moje autko – bardzo lubi pić benzynę, o czym miałem okazję zaraz się przekonać.

Po wyjechaniu z Reykjaviku, który pierwszy dzień islandzkiego lata witał z temperaturami mocno na plusie, rozpocząłem test swój i Marilyn. Mój, bo przecież zaledwie od dziesięciu dni miałem prawo jazdy, i samochodu, gdyż przed nami było ponad 400 kilometrów do przejechania przez całą wyspę. Oboje zaliczyliśmy ten pierwszy sprawdzian koncertowo. W trasie pojawiły się wszystkie cztery pory roku. Doświadczyłem już tego raz, jednak wtedy siedziałem w aucie jako pasażer. Tym razem musiałem się skoncentrować i dać z siebie wszystko, żeby bezpiecznie prowadzić Marilyn do domu. Kiedy wjechaliśmy w strefę zimy, wiatru i śniegu, a także lodu na drodze, na której trzeba było umiejętnie manewrować, zrozumiałem, jak cenne lekcje odebrałem, ucząc się jazdy autem w ekstremalnie trudnych zimowych warunkach. Chodzi o to, że na odcinku, na którym ponad 30 km walczyłem z zimą wokół, wielu ludzi z na przykład polskim prawem jazdy mogłoby sobie nie poradzić. Poza tym w towarzystwie Marilyn wszystko było bezpieczne i bezproblemowe. SUV to naprawdę znakomite rozwiązanie, by jeździć po wyspie bez poczucia lęku z tyłu głowy.

W zasadzie kiedy wjechałem już w rejon Fiordów Zachodnich, na całej trasie minęło mnie może sześć aut, a za mną nie jechał nikt. Trudno było nie robić przerw, kiedy to obezwładniające piękno wokół było tak blisko. I można się nim było delektować w ciszy. Bardzo żałowałem, że w niektórych miejscach po prostu nie dało się zatrzymać, żeby popatrzeć i zrobić kilka zdjęć. Przestałem bać się prędkości i z lekkością zasuwałem 90 km/h, bo takie jest islandzkie ograniczenie na wszystkich drogach krajowych. Marylin sprawdziła się znakomicie także nazajutrz, gdy postanowiłem przetestować napęd 4x4 i inne rozwiązania na trudnej drodze szutrowej. Pojechałem zatem drogą 630 do Skálaviku, bajecznego miejsca na samym końcu Islandii. Już wiem, że będę tam wracał bardzo często, bo mam blisko i jest to doskonałe miejsce do relaksu, emanujące wyjątkowym spokojem oraz ujawniające to, co w islandzkim pejzażu najpiękniejsze. I tak spacerując sobie plażą z szumiącym zimnym Atlantykiem obok, uświadomiłem sobie, że spełniłem właśnie wszystkie swoje marzenia. Że czas znaleźć sobie jakieś nowe, bo funkcjonowanie bez marzeń może przynieść ze sobą jakieś „smugi cienia”, muszę być zmotywowany do osiągnięcia czegoś w przyszłości.

Teraz oczywiście będę napawał się niezależnością, jaką daje posiadanie auta. Planował najbliższe tygodnie, w których jest oczywiście wiele do zrobienia, ale wszystko będę realizował bez pośpiechu. Nie wiem, jak to odczuwacie Wy, którzy jesteście na emigracji, ale poza krajem czas płynie dużo szybciej. Chciałbym, żeby wreszcie zwolnił, bo jestem po prostu przebodźcowany i nie mam możliwości przełożenia na refleksje tego, co doświadczam. A nie chcę, żeby w moim życiu tylko wciąż coś się działo. Chcę, żeby wydarzenia odciskały się w pamięci, ale również sugerowały pewne przemyślenia, pozwalały na wyciąganie głębszych wniosków, miały znaczenie symboliczne. Przecież tu nie może istnieć zwyczajna proza życia i nic ponad to. Nie, nie romantyzuję Islandii, dawno już z tym skończyłem. Chodzi mi o to, że bycie tutaj domaga się ode mnie jakiejś głębszej autorefleksji. A ze wszystkim jakby ślizgam się po powierzchni. I nie chcę, żeby tak było.

Po dniu spędzonym w Reykjaviku, gdzie udało mi się spotkać sympatyczną ekipę Zimnolubni Islandia i okazało się, że jestem wśród nich rozpoznawalny z powodu bloga, doszedłem do wniosku, że nie umiałbym mieszkać w dużym mieście i w miejscu, w którym kontakt z islandzką naturą wymaga jednak kilkunastu minut jazdy samochodem. To było takie budujące i ciepłe – powiedzieć sobie, że wracam do domu oraz jechać coraz bardziej dzikimi rejonami wyspy. I przyjechać na miejsce, wziąć głęboki oddech, po raz kolejny uświadomić sobie, że jest się dokładnie tu, gdzie być się powinno. Kiedy zakończyłem podróż, czułem wielką satysfakcję i przede wszystkim ulgę. Tak zwany wielki świat w rejonie stołecznym nie jest dla mnie. Przynależność to nie tylko poczucie, że jest się u siebie. To również błogość i szczęście, gdy wraca się do swojego miejsca. W tym wszystkim także przekonanie, że droga sama w sobie to przede wszystkim zapowiedź cudownych możliwości, które na mnie czekają.

A o swoim islandzkim życiu, zdziwieniach, radościach i o szczęściu opowiedziałem Małgorzacie Bugaj, która prowadzi podcast „Lepiej nie mówić”, zaś ja miałem przyjemność być jej trzecim gościem. Jeśli chcecie posłuchać tej rozmowy, zapraszam serdecznie. A teraz prawdopodobnie odmeldowuję się do końca miesiąca, bo chcę się wyciszyć i spróbować porozmawiać przede wszystkim sam ze sobą.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz mnie wesprzeć finansowo za granicą, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ

niedziela, 16 kwietnia 2023

45. urodziny

 

Sporo się wydarzyło w mijającym tygodniu. Także to, że zima – niestety – odpuściła, choć cały czas zaklinałem pogodę, żeby nadal było chłodno. Jest ciepło, ale rozgrzewają mnie przede wszystkim zdarzenia. Jak zaplanowałem, tak się stało: we wtorek, czyli w dniu moich 45. urodzin, sprawiłem sobie najlepszy prezent - zdałem egzamin praktyczny i jestem szczęśliwym posiadaczem prawa jazdy. Całość kosztowała mnie około 9 tysięcy PLN, czyli chyba trzykrotnie więcej niż w Polsce, ale napisałem już na Facebooku, dlaczego uważam, że wcale nie przepłaciłem. Zapłaciłem po prostu za komfortowe, profesjonalne i bezstresowe przygotowanie do jazdy za kółkiem. Za kurs, który nie wywoływał frustracji i nerwowości, nie był żadnym traumatycznym przeżyciem (zapewne każdy z Was zna kogoś, kto zrobił polskie prawo jazdy i nigdy nie zaczął prowadzić samochodu z powodu dramatycznych przeżyć z kursu), pozwolił mi na dużą swobodę, jeżdżenie autami kilku marek, z różnym napędem, różnych gabarytów. Najprzyjemniejszy był oczywiście finalny egzamin.

Sympatyczny pan egzaminator od razu powiedział, że „ekki stres” i że przed nami po prostu przyjemna przejażdżka. Zanim ruszyliśmy, wylosowałem zestaw pytań dotyczących samochodu. Sprawnie i profesjonalnie otworzyłem maskę, pokazałem panu wszystko, co miałem pokazać, a następnie wsiedliśmy do auta. Pomyliłem się, źle rozpoznając grafikę jednej kontrolki, a jednej nie rozpoznałem wcale. Ponadto nie byłem w stanie precyzyjnie wyjaśnić, czym jest jakiś dziwny przycisk, którego nigdy nie użyłem, a o którego przeznaczenie pytał miły pan. Mimo tego egzaminator ponownie powtórzył, że „ekki stres” i pojechaliśmy. Trzy ulice w miasteczku, przejazd przez rondo, potem jazda przez osiedle, na którym pan uważnie obserwował, czy mocno się wychylam i pamiętam o regule prawej ręki. Stres rzeczywiście odpuszczał i prowadziłem coraz bardziej pewny siebie. Pojechaliśmy na lotnisko, gdzie pan poprosił, żebym zaparkował, cofając. Nie wyszło tak idealnie jak wychodziło podczas ćwiczeń z instruktorem, ale egzaminator był zadowolony, zmieściłem się między liniami. Jadąc z powrotem, nie udało mi się płynnie wyhamować przed rondem, bo miałem ambitnie w planie zrobienie tego bez użycia hamulca, a jednak źle wymierzyłem odległość i musiałem go użyć. Kiedy ponownie zaparkowałem tyłem i zgasiłem auto, pan powiedział, że były drobne błędy, lecz wszystko jest ogólnie w porządku i właśnie wypisuje mi karteczkę z tymczasowym prawem jazdy. Na Islandii można jeździć natychmiast po zdanym egzaminie. Plastik przyjdzie do mnie pocztą, a do tego czasu mam taką kartkę ze zdjęciem i danymi, która upoważnia mnie do prowadzenia samochodów przez miesiąc. Co tu było cenne w tym spotkaniu? Podobno w Polsce ludzie umierają ze stresu przy konfrontacji z egzaminatorem. Ja dowiedziałem się od swojego egzaminatora, że dobrze mi idzie, staram się i że każdy drobny błąd, jaki popełniłem, dam radę naprawić, bo przecież cały czas się uczę. Właściwie dopiero teraz zacznie się ta cała nauka, kiedy zostanę za kierowcą sam ze swoim zdrowym rozsądkiem.

Tak więc zrobiłem to! Uświadomiłem sobie, że w Polsce pewnie nigdy w życiu bym nie zrobił prawa jazdy, a tutaj udało się w dwa miesiące, bo byłem absolutnie zdeterminowany. Przecież po to tutaj tak naprawdę przyjechałem: by wsiąść w samochód, przemierzać wyspę i delektować się pięknem natury. Przez blisko sześć tygodni koncentrowałem się na czym innym i oczywiście nadal większość czasu będzie mi zajmować praca zarobkowa, jednakże świadomość tego, że w każdej wolnej chwili będę mógł wsiąść do auta i znaleźć się w pustce oraz ciszy oszałamiającego pejzażu, powoduje, że dostaję dreszczy i ekscytuję się niesamowicie. Mój czerwony samochód czeka na mnie w Reykjaviku. Lecę tam w najbliższy czwartek i potem wracam moim autem. Nie będzie jeszcze do końca moje, bo formalności zamkniemy już tutaj, na miejscu, ale odliczam dni do najwspanialszej, bo pierwszej islandzkiej wycieczki samochodowej. Będę mieć do przejechania ponad 400 km i prawdopodobnie pobiję rekord, przejeżdżając tę trasę najwolniej. Nie dlatego że będę się bał jazdy tuż po zrobieniu prawka. Po drodze czeka przecież tysiące widoków, dla których trzeba się będzie zatrzymać i je sfotografować.

Poza emocjami okołomotoryzacyjnymi jest naturalnie proza życia i wdrażanie się do sprzedaży w sklepie, w którym pracuję. Tam, gdzie pełniłem obowiązki sprzedawcy jedynie w marcu, wszystko było dość proste, skanowanie, terminal, pakowanie. Tu, gdzie obecnie pracuję, produktów jest znacznie więcej. Ponadto większość klientów kupuje różne rzeczy na firmę – płacąc i nie płacąc. Czasem by sprzedać jedno pudełko, należy otworzyć pięć okien w Excelu (oczywiście wszystko po islandzku) i kliknąć dwadzieścia trzy razy w klawiaturę (liczyłem, obserwując koleżankę). Biorąc pod uwagę, że wciąż jestem pod ostrzałem mówionego islandzkiego, w którym jeszcze nie umiem się dobrze komunikować (nie wiem dlaczego wszędzie za to przepraszam, że nie znam tutejszego języka po ledwie sześciu tygodniach mieszkania w tym kraju), ogólnie jest dość trudno. Ale podołam. Wszystkiemu podołam. Czasem mam wrażenie, że na Islandii zrobiłem już wszystko poza trzaśnięciem drzwiami obrotowymi. A podejrzewam, że wyzwań będzie coraz więcej.

W sklepie doświadczyłem jednego przykrego przejawu ksenofobii, o którym wspominałem na Facebooku, więc nie chcę się tu więcej na ten temat rozpisywać. Myślę, że kocham ten kraj równie mocno, a może nawet bardziej niż osoba, którą zgorszyło to, że nie mówi się po islandzku na Islandii. Myślę też, że warto czegoś takiego doświadczyć na emigracji. Poczuć na własnej skórze, czym jest ludzkie uprzedzenie. Zrozumieć – choć przecież rozumiałem to wcześniej – że wszyscy jesteśmy tacy sami, a każdy podział, który nasz mózg łączy z miejscem, w jakim się przypadkiem urodziliśmy, został nam wgrany niejako przemocą. Jeśli ktoś uważa, że miejsce człowieka jest tylko tam, gdzie przyszedł na świat, a formą komunikacji ma być jedynie język miejsca, w którym się komunikujemy, to jest to po prostu bardzo, bardzo smutne. Tak, jestem emigrantem i ktoś mi to dosadnie wytknął. Nie, nie zamierzam się tym przejmować, bo w Islandii doświadczyłem tak wielkiej serdeczności, że do końca życia będę wspominał ciepło moje pierwsze dwa miesiące tutaj. A poza tym całe życie to powtarzam: każdy człowiek kierujący w moją stronę jakąś negatywną emocję, robi nią krzywdę tylko samemu sobie. Bo po mnie spływa, co ktoś sobie o mnie myśli, jeśli nie zrobiłem mu niczego złego, a to, co chce wylać na mnie, zalewa raczej jego samego.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ

niedziela, 9 kwietnia 2023

Kwietniowe postępy

 

Zaczyna się robić nieznośnie ciepło. W zasadzie w słońcu od kilku dni jest tu taka sama temperatura, jakiej doświadczałem w lipcu 2022 roku, czyli nawet powyżej dziesięciu stopni. Coraz większym problemem jest dla mnie światło słoneczne, ale zdaję sobie sprawę z tego, że bezpieczne warunki, w jakich rozpocząłem swoją islandzką przygodę, prawdopodobnie już nie powrócą i trzeba będzie na nie poczekać do listopada. Tymczasem w tym gorącu udało mi się złapać oddech, bo zdałem sobie sprawę z tego, że cały marzec to było jakieś szaleństwo, które mój organizm ledwo udźwignął, a teraz przez kilka dni upominał się o swoje. I mogłem wreszcie zwolnić.

Jest trochę spraw, o których nie powinienem pisać, i trochę takich, o których pisać nie wypada. Wracam zatem do czegoś, co zasygnalizowałem kilka postów temu, a co nadal jeszcze nie będzie konkretem. Wciąż rozumiem, że jestem na Islandii za krótko, by niektóre kwestie komentować, ale wiem jednocześnie, że powinienem napisać o tym i owym, albowiem w szeroko pojętej internetowej narracji o Islandii nikt nie porusza tematów uznawanych za niewygodne i trudne. Ponieważ mam ich kilka, na razie robię sobie listę i zbieram kolejne doświadczenia. Bardzo mi zależy na tym, by w miarę obiektywnie opowiedzieć o tym, co na Islandii nie jest atrakcyjne. Ba, co powoduje różnego rodzaju dyskomfort, choć w zasadzie nie dziwi. Nie kogoś takiego jak mnie, który ma za sobą naprawdę dużo rozmaitych doświadczeń, w większości trudnych, w znakomitej większości wygranych dzięki determinacji i umiejętności walki o swoje. Zastanawia mnie jedynie podejście do osób, które chcą krytycznie spojrzeć na tutejszą rzeczywistość i zwyczajnie szukają przestrzeni do wyrażenia swojej opinii. Od razu są oskarżani o to, że przywożą tu polskie malkontenctwo, a Islandczycy nigdy nie mówią o swym kraju źle. Nie rozumiem, dlaczego ma się milczeć w trudnych sprawach albo nie opowiadać o tym, co przeszkadza czy deprymuje. Nie ma to żadnego związku ze stosunkiem do danego miejsca. Kocham Islandię i chcę tu zostać, ale kocha się za wszystko – także za to, co uwiera. Nie widzę zatem problemu w tym, by opowiadać o miejscu, które uwielbiam, bez perspektywy hurraoptymizmu. Kocha się nie tylko za coś, lecz przede wszystkim pomimo czegoś. Niemniej jednak poczekam jeszcze, poobserwuję, być może wyciągnę trochę więcej wniosków i niektóre sprawy ujrzę w szerszych kontekstach. Przecież nie chcecie tutaj w kółko czytać o moich zachwytach, prawda?

Tymczasem powoli zamykają się dwie ważne rzeczy i dzięki temu będę mógł już niebawem odetchnąć z ulgą i wieść zwyczajne bezstresowe życie bez świadomości, że coś jest do zrobienia po godzinach i na akord. Kończę kurs języka islandzkiego w Fræðslumiðstöð Vestfjarða. Zostały nam już tylko dwa ostatnie spotkania na Zoomie. Reszta odbyła się w tradycyjnej formie i bardzo jestem zadowolony z tego, że nauczyciel dał mi możliwość powolnego, lecz skutecznego dopasowania się do tempa grupy. To jest tak, że cały omówiony materiał muszę po prostu na spokojnie powtórzyć, zaś jednym z najciekawszych doświadczeń była nauka pisania po islandzku. Okazuje się, że musiałem znaleźć jakiś swój patent do zapisywania takich liter jak ð czy þ (tej drugiej wciąż nie umiem zmieścić w linii), ale trudność sprawia również zapisywanie samogłosek, nad którymi należy umieścić dziwne znaczki. Dobrze że po kursie zostaną mi materiały oraz notatki w zeszycie, bo muszę nad tym wszystkim ponownie usiąść. Inaczej wszystko szybko z głowy wyparuje. Najważniejsze jest przecież mówienie. A nie mogę mówić, jeśli nie będę rozumiał, co chcę powiedzieć.

Trzymajcie kciuki, bo być może we wspomnianym wyżej centrum edukacji będę mógł prowadzić kurs języka polskiego 1a dla Islandczyków. Będę o tym rozmawiał w najbliższym tygodniu, a takie rozwiązanie zasugerował mój nauczyciel islandzkiego. Bardzo chciałbym się podjąć czegoś takiego, zrobić coś dobrego dla tutejszej społeczności i ponownie choć na chwilę być nauczycielem mimo tego, że nigdy nie pracowałem z dorosłymi. Byłoby świetnie, gdyby się udało. Podobnie z samochodem. Wszystko wskazuje na to, że czerwone cacko kupię tutaj na miejscu, bez konieczności lotu do stolicy i wracania stamtąd nowym autem. Najpierw jednak egzamin praktyczny prawa jazdy wpisany w moje urodziny, czyli już za chwilę. Później wreszcie zacznę żyć i funkcjonować tu tak, jak sobie wymarzyłem, mając własny samochód i mogąc w każdej chwili uciec przed ludźmi w objęcia wspaniałej islandzkiej natury.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo za granicą, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ

niedziela, 2 kwietnia 2023

Zmiany


 Nowy miesiąc, nowe zmiany. To, co najważniejsze, wreszcie się dopełniło. Wystawione od września polskie mieszkanie zostało sprzedane. Towarzyszy mi wiele rozmaitych emocji. Bardzo czekałem na tę sprzedaż. Pod koniec ubiegłego roku zacząłem już całkiem tracić wiarę, że się uda, bo polski rynek nieruchomości właściwie stanął w miejscu. Potem podjąłem dość odważną decyzję, że jednak ruszam do Islandii bez kapitału sprzedanego lokum, po prostu z oszczędnościami na dwa miesiące. I kiedy te dwa miesiące się kończą, przychodzi konkretny zastrzyk finansowy z Polski. To naprawdę dużo zmienia, daje komfort i pozwala na to, by wreszcie rozglądać się tu za samochodem. Oczywiście czerwonym, z napędem na cztery koła. Zakupię go na pewno w tym miesiącu, tylko będę musiał w tym celu polecieć do Reykjaviku. A następnie ruszyć w pierwszą długą podróż, sprowadzić go tutaj i sprawdzić się za kółkiem. Tymczasem świadomość sprzedanego mieszkania poza wielką radością przynosi też odrobinę egzystencjalnego lęku. Tak oto dokonało się wszystko, co miałem zaplanowane. Dorobek całego polskiego życia spieniężony i teraz już nie ma żadnego odwrotu. Jestem tutaj, zostaję i muszę naprawdę rozważnie zastanowić się nad dalszą przyszłością. Tym bardziej że islandzkie zarobki są naprawdę niewielkie. Pracowałem ciężko każdego dnia marca i te skromne wypłaty (jedna jeszcze nie wpłynęła) informują mnie o tym, że wcale nie będzie różowo. Ale teraz najważniejsza jest satysfakcja, bo nie ma już żadnych niewiadomych, wszystko stało się jasne i tylko ode mnie zależy, co zrobię z dalszym nowym życiem, które zdecydowałem się rozpocząć.

Może napiszę parę słów o tym, dlaczego trudno jest przetrwać na Islandii z pensją minimalną. Otóż bardzo trudno jest tu komuś, kto decyduje się na emigrację w pojedynkę – tak jak ja. Jeśli jest się z kimś, to wszystkie opłaty automatycznie dzielą się na dwa, zatem nawet przy dwóch pensjach z najniższą krajową jest zdecydowanie łatwiej i można wieść przyzwoite życie. Niezwykle trudno jest być tu komuś, kto pali papierosy. Ich ceny są bardzo wysokie i znacząco uszczuplają skromny budżet. Ponieważ mam możliwość zarobkowania również z Polski, moja sytuacja nie jest może tragiczna, niemniej jednak gdy później dojdą jeszcze wydatki na paliwo (nie kupuję samochodu, by jeździć nim z domu do pracy i z powrotem), może być jeszcze trudniej. Tak, nie byłem do końca świadom tego, że za najniższą stawkę godzinową na Islandii emigrant singiel może sobie opłacić tylko mieszkanie, miesięczne skromne zakupy spożywcze i od biedy kilka paczek fajek. I to jest wszystko. Nie byłoby w tym nic frustrującego, gdyby nie fakt, że trzeba na tę skromną pensję naprawdę dużo pracować. Cały marzec byłem w pracy praktycznie dziesięć godzin dziennie i dopiero teraz widzę, jak niewiele za tę pracę dostanę. I tak, wiem, że w Polsce pracuje się czasem dłużej za głodowe stawki, nie musicie mnie uświadamiać. A tymczasem nie mam możliwości zdobycia lepiej płatnej formy zatrudnienia. Przynajmniej nie na prowincji, bo może w regionie stołecznym byłoby inaczej. Od kwietnia pracuję w pełnym wymiarze godzin w jednym sklepie, tym islandzkim. Przyjrzę się ponownie na początku maja, jak to wszystko finansowo wygląda na koncie. Choć wiem, że przecież niewiele się zmieni w porównaniu z pierwszym miesiącem pracy.

Tak czy owak do wskazanego wyżej czasu, kiedy absorbowały mnie obowiązki, doliczyć trzeba kurs islandzkiego, który również jest bardzo zajmujący. Po pierwszych zajęciach, podczas których kłębiło się we mnie sporo wątpliwości, odnalazłem się na kursie i znalazłem na nim swoje miejsce. Umiem już zadać kilka prostych pytań i odpowiedzieć paroma prostymi zdaniami po islandzku. Nieodmiennie fascynują mnie dźwięki tego języka. Nie wiem, czy do końca kursu opanuję te podstawy, które powinienem opanować, ale najważniejsza jest teraz dla mnie swoboda kontaktu z islandzkim klientem, więc na tej sferze znajomości islandzkiego chcę się koncentrować. To naprawdę piękny język i wierzę w to, że będę mógł swobodnie się w nim komunikować. Widzę, jak ludzie, dla których podstawowym językiem jest angielski, mają problemy z islandzką fonetyką. To duże wyzwanie. Także opanowanie rodzajów (rzeczowniki islandzkie mają często zupełnie inne rodzaje niż polskie), koniugacja i przede wszystkim poprawność wymowy. Islandczycy w moim sklepie mówią dużo i szybko, więc trudno jest mi korzystać z tego, co słyszę, ale zakładam, że ukończenie kursu da mi więcej pewności siebie.

Tymczasem przede mną jeszcze ukończenie kursu prawa jazdy. Planuję ostatni egzamin w moje urodziny, ale nie mam jeszcze potwierdzenia, że będzie to dokładnie 11 kwietnia. Zależy mi na tym, by zdać to szybko i zdobyć plastik do portfela nie tylko dlatego, że ćwiczę dwa razy w tygodniu na dwóch samochodach. Nie mogę się po prostu doczekać, kiedy kupię własne auto i będę mógł je prowadzić. Kiedy uzyskam tę oczekiwaną tutaj wolność – świadomość, że w każdej chwili, na przykład po dniu ciężkiej pracy, mogę wsiąść w samochód i po kwadransie być w zupełnej pustce, w otoczeniu oszałamiającej natury. W ciszy, którą tak tu uwielbiam. Już niedługo będę miał tę namiastkę całkowitej swobody. Możliwości, które pozwolą mi być na Islandii w dokładnie takim wymiarze, jaki sobie zaplanowałem. No i rzeczywiście idzie wiosna, na Fiordach Zachodnich coraz cieplej. Kwiecień przyniesie dużo zmian.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ