niedziela, 9 kwietnia 2023

Kwietniowe postępy

 

Zaczyna się robić nieznośnie ciepło. W zasadzie w słońcu od kilku dni jest tu taka sama temperatura, jakiej doświadczałem w lipcu 2022 roku, czyli nawet powyżej dziesięciu stopni. Coraz większym problemem jest dla mnie światło słoneczne, ale zdaję sobie sprawę z tego, że bezpieczne warunki, w jakich rozpocząłem swoją islandzką przygodę, prawdopodobnie już nie powrócą i trzeba będzie na nie poczekać do listopada. Tymczasem w tym gorącu udało mi się złapać oddech, bo zdałem sobie sprawę z tego, że cały marzec to było jakieś szaleństwo, które mój organizm ledwo udźwignął, a teraz przez kilka dni upominał się o swoje. I mogłem wreszcie zwolnić.

Jest trochę spraw, o których nie powinienem pisać, i trochę takich, o których pisać nie wypada. Wracam zatem do czegoś, co zasygnalizowałem kilka postów temu, a co nadal jeszcze nie będzie konkretem. Wciąż rozumiem, że jestem na Islandii za krótko, by niektóre kwestie komentować, ale wiem jednocześnie, że powinienem napisać o tym i owym, albowiem w szeroko pojętej internetowej narracji o Islandii nikt nie porusza tematów uznawanych za niewygodne i trudne. Ponieważ mam ich kilka, na razie robię sobie listę i zbieram kolejne doświadczenia. Bardzo mi zależy na tym, by w miarę obiektywnie opowiedzieć o tym, co na Islandii nie jest atrakcyjne. Ba, co powoduje różnego rodzaju dyskomfort, choć w zasadzie nie dziwi. Nie kogoś takiego jak mnie, który ma za sobą naprawdę dużo rozmaitych doświadczeń, w większości trudnych, w znakomitej większości wygranych dzięki determinacji i umiejętności walki o swoje. Zastanawia mnie jedynie podejście do osób, które chcą krytycznie spojrzeć na tutejszą rzeczywistość i zwyczajnie szukają przestrzeni do wyrażenia swojej opinii. Od razu są oskarżani o to, że przywożą tu polskie malkontenctwo, a Islandczycy nigdy nie mówią o swym kraju źle. Nie rozumiem, dlaczego ma się milczeć w trudnych sprawach albo nie opowiadać o tym, co przeszkadza czy deprymuje. Nie ma to żadnego związku ze stosunkiem do danego miejsca. Kocham Islandię i chcę tu zostać, ale kocha się za wszystko – także za to, co uwiera. Nie widzę zatem problemu w tym, by opowiadać o miejscu, które uwielbiam, bez perspektywy hurraoptymizmu. Kocha się nie tylko za coś, lecz przede wszystkim pomimo czegoś. Niemniej jednak poczekam jeszcze, poobserwuję, być może wyciągnę trochę więcej wniosków i niektóre sprawy ujrzę w szerszych kontekstach. Przecież nie chcecie tutaj w kółko czytać o moich zachwytach, prawda?

Tymczasem powoli zamykają się dwie ważne rzeczy i dzięki temu będę mógł już niebawem odetchnąć z ulgą i wieść zwyczajne bezstresowe życie bez świadomości, że coś jest do zrobienia po godzinach i na akord. Kończę kurs języka islandzkiego w Fræðslumiðstöð Vestfjarða. Zostały nam już tylko dwa ostatnie spotkania na Zoomie. Reszta odbyła się w tradycyjnej formie i bardzo jestem zadowolony z tego, że nauczyciel dał mi możliwość powolnego, lecz skutecznego dopasowania się do tempa grupy. To jest tak, że cały omówiony materiał muszę po prostu na spokojnie powtórzyć, zaś jednym z najciekawszych doświadczeń była nauka pisania po islandzku. Okazuje się, że musiałem znaleźć jakiś swój patent do zapisywania takich liter jak ð czy þ (tej drugiej wciąż nie umiem zmieścić w linii), ale trudność sprawia również zapisywanie samogłosek, nad którymi należy umieścić dziwne znaczki. Dobrze że po kursie zostaną mi materiały oraz notatki w zeszycie, bo muszę nad tym wszystkim ponownie usiąść. Inaczej wszystko szybko z głowy wyparuje. Najważniejsze jest przecież mówienie. A nie mogę mówić, jeśli nie będę rozumiał, co chcę powiedzieć.

Trzymajcie kciuki, bo być może we wspomnianym wyżej centrum edukacji będę mógł prowadzić kurs języka polskiego 1a dla Islandczyków. Będę o tym rozmawiał w najbliższym tygodniu, a takie rozwiązanie zasugerował mój nauczyciel islandzkiego. Bardzo chciałbym się podjąć czegoś takiego, zrobić coś dobrego dla tutejszej społeczności i ponownie choć na chwilę być nauczycielem mimo tego, że nigdy nie pracowałem z dorosłymi. Byłoby świetnie, gdyby się udało. Podobnie z samochodem. Wszystko wskazuje na to, że czerwone cacko kupię tutaj na miejscu, bez konieczności lotu do stolicy i wracania stamtąd nowym autem. Najpierw jednak egzamin praktyczny prawa jazdy wpisany w moje urodziny, czyli już za chwilę. Później wreszcie zacznę żyć i funkcjonować tu tak, jak sobie wymarzyłem, mając własny samochód i mogąc w każdej chwili uciec przed ludźmi w objęcia wspaniałej islandzkiej natury.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo za granicą, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ

3 komentarze:

  1. Trzymam kciuki i pozdrawiam serdecznie, - Kanadyjczyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymam kciuki i czekam na kolejne wieści.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niech spełniają się Twoje marzenia! Dużo sukcesów w Twoim nowym miejscu na ziemi oraz dużo, dużo zdrówka! M.

    OdpowiedzUsuń