Zaczyna się robić nieznośnie
ciepło. W zasadzie w słońcu od kilku dni jest tu taka sama temperatura, jakiej
doświadczałem w lipcu 2022 roku, czyli nawet powyżej dziesięciu stopni. Coraz
większym problemem jest dla mnie światło słoneczne, ale zdaję sobie sprawę z
tego, że bezpieczne warunki, w jakich rozpocząłem swoją islandzką przygodę,
prawdopodobnie już nie powrócą i trzeba będzie na nie poczekać do listopada.
Tymczasem w tym gorącu udało mi się złapać oddech, bo zdałem sobie sprawę z
tego, że cały marzec to było jakieś szaleństwo, które mój organizm ledwo
udźwignął, a teraz przez kilka dni upominał się o swoje. I mogłem wreszcie
zwolnić.
Jest trochę spraw, o których
nie powinienem pisać, i trochę takich, o których pisać nie wypada. Wracam zatem
do czegoś, co zasygnalizowałem kilka postów temu, a co nadal jeszcze nie będzie
konkretem. Wciąż rozumiem, że jestem na Islandii za krótko, by niektóre kwestie
komentować, ale wiem jednocześnie, że powinienem napisać o tym i owym, albowiem
w szeroko pojętej internetowej narracji o Islandii nikt nie porusza tematów
uznawanych za niewygodne i trudne. Ponieważ mam ich kilka, na razie robię sobie
listę i zbieram kolejne doświadczenia. Bardzo mi zależy na tym, by w miarę
obiektywnie opowiedzieć o tym, co na Islandii nie jest atrakcyjne. Ba, co
powoduje różnego rodzaju dyskomfort, choć w zasadzie nie dziwi. Nie kogoś
takiego jak mnie, który ma za sobą naprawdę dużo rozmaitych doświadczeń, w
większości trudnych, w znakomitej większości wygranych dzięki determinacji i
umiejętności walki o swoje. Zastanawia mnie jedynie podejście do osób, które
chcą krytycznie spojrzeć na tutejszą rzeczywistość i zwyczajnie szukają
przestrzeni do wyrażenia swojej opinii. Od razu są oskarżani o to, że przywożą
tu polskie malkontenctwo, a Islandczycy nigdy nie mówią o swym kraju źle. Nie
rozumiem, dlaczego ma się milczeć w trudnych sprawach albo nie opowiadać o tym,
co przeszkadza czy deprymuje. Nie ma to żadnego związku ze stosunkiem do danego
miejsca. Kocham Islandię i chcę tu zostać, ale kocha się za wszystko – także za
to, co uwiera. Nie widzę zatem problemu w tym, by opowiadać o miejscu, które
uwielbiam, bez perspektywy hurraoptymizmu. Kocha się nie tylko za coś, lecz
przede wszystkim pomimo czegoś. Niemniej jednak poczekam jeszcze, poobserwuję,
być może wyciągnę trochę więcej wniosków i niektóre sprawy ujrzę w szerszych
kontekstach. Przecież nie chcecie tutaj w kółko czytać o moich zachwytach,
prawda?
Tymczasem powoli zamykają się dwie ważne rzeczy i dzięki temu będę mógł już niebawem odetchnąć z ulgą i wieść zwyczajne bezstresowe życie bez świadomości, że coś jest do zrobienia po godzinach i na akord. Kończę kurs języka islandzkiego w Fræðslumiðstöð Vestfjarða. Zostały nam już tylko dwa ostatnie spotkania na Zoomie. Reszta odbyła się w tradycyjnej formie i bardzo jestem zadowolony z tego, że nauczyciel dał mi możliwość powolnego, lecz skutecznego dopasowania się do tempa grupy. To jest tak, że cały omówiony materiał muszę po prostu na spokojnie powtórzyć, zaś jednym z najciekawszych doświadczeń była nauka pisania po islandzku. Okazuje się, że musiałem znaleźć jakiś swój patent do zapisywania takich liter jak ð czy þ (tej drugiej wciąż nie umiem zmieścić w linii), ale trudność sprawia również zapisywanie samogłosek, nad którymi należy umieścić dziwne znaczki. Dobrze że po kursie zostaną mi materiały oraz notatki w zeszycie, bo muszę nad tym wszystkim ponownie usiąść. Inaczej wszystko szybko z głowy wyparuje. Najważniejsze jest przecież mówienie. A nie mogę mówić, jeśli nie będę rozumiał, co chcę powiedzieć.
Trzymajcie kciuki, bo być może
we wspomnianym wyżej centrum edukacji będę mógł prowadzić kurs języka polskiego
1a dla Islandczyków. Będę o tym rozmawiał w najbliższym tygodniu, a takie
rozwiązanie zasugerował mój nauczyciel islandzkiego. Bardzo chciałbym się
podjąć czegoś takiego, zrobić coś dobrego dla tutejszej społeczności i ponownie
choć na chwilę być nauczycielem mimo tego, że nigdy nie pracowałem z dorosłymi.
Byłoby świetnie, gdyby się udało. Podobnie z samochodem. Wszystko wskazuje na
to, że czerwone cacko kupię tutaj na miejscu, bez konieczności lotu do stolicy
i wracania stamtąd nowym autem. Najpierw jednak egzamin praktyczny prawa jazdy
wpisany w moje urodziny, czyli już za chwilę. Później wreszcie zacznę żyć i
funkcjonować tu tak, jak sobie wymarzyłem, mając własny samochód i mogąc w
każdej chwili uciec przed ludźmi w objęcia wspaniałej islandzkiej natury.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo za granicą, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ
Trzymam kciuki i pozdrawiam serdecznie, - Kanadyjczyk
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki i czekam na kolejne wieści.
OdpowiedzUsuńNiech spełniają się Twoje marzenia! Dużo sukcesów w Twoim nowym miejscu na ziemi oraz dużo, dużo zdrówka! M.
OdpowiedzUsuń