niedziela, 16 kwietnia 2023

45. urodziny

 

Sporo się wydarzyło w mijającym tygodniu. Także to, że zima – niestety – odpuściła, choć cały czas zaklinałem pogodę, żeby nadal było chłodno. Jest ciepło, ale rozgrzewają mnie przede wszystkim zdarzenia. Jak zaplanowałem, tak się stało: we wtorek, czyli w dniu moich 45. urodzin, sprawiłem sobie najlepszy prezent - zdałem egzamin praktyczny i jestem szczęśliwym posiadaczem prawa jazdy. Całość kosztowała mnie około 9 tysięcy PLN, czyli chyba trzykrotnie więcej niż w Polsce, ale napisałem już na Facebooku, dlaczego uważam, że wcale nie przepłaciłem. Zapłaciłem po prostu za komfortowe, profesjonalne i bezstresowe przygotowanie do jazdy za kółkiem. Za kurs, który nie wywoływał frustracji i nerwowości, nie był żadnym traumatycznym przeżyciem (zapewne każdy z Was zna kogoś, kto zrobił polskie prawo jazdy i nigdy nie zaczął prowadzić samochodu z powodu dramatycznych przeżyć z kursu), pozwolił mi na dużą swobodę, jeżdżenie autami kilku marek, z różnym napędem, różnych gabarytów. Najprzyjemniejszy był oczywiście finalny egzamin.

Sympatyczny pan egzaminator od razu powiedział, że „ekki stres” i że przed nami po prostu przyjemna przejażdżka. Zanim ruszyliśmy, wylosowałem zestaw pytań dotyczących samochodu. Sprawnie i profesjonalnie otworzyłem maskę, pokazałem panu wszystko, co miałem pokazać, a następnie wsiedliśmy do auta. Pomyliłem się, źle rozpoznając grafikę jednej kontrolki, a jednej nie rozpoznałem wcale. Ponadto nie byłem w stanie precyzyjnie wyjaśnić, czym jest jakiś dziwny przycisk, którego nigdy nie użyłem, a o którego przeznaczenie pytał miły pan. Mimo tego egzaminator ponownie powtórzył, że „ekki stres” i pojechaliśmy. Trzy ulice w miasteczku, przejazd przez rondo, potem jazda przez osiedle, na którym pan uważnie obserwował, czy mocno się wychylam i pamiętam o regule prawej ręki. Stres rzeczywiście odpuszczał i prowadziłem coraz bardziej pewny siebie. Pojechaliśmy na lotnisko, gdzie pan poprosił, żebym zaparkował, cofając. Nie wyszło tak idealnie jak wychodziło podczas ćwiczeń z instruktorem, ale egzaminator był zadowolony, zmieściłem się między liniami. Jadąc z powrotem, nie udało mi się płynnie wyhamować przed rondem, bo miałem ambitnie w planie zrobienie tego bez użycia hamulca, a jednak źle wymierzyłem odległość i musiałem go użyć. Kiedy ponownie zaparkowałem tyłem i zgasiłem auto, pan powiedział, że były drobne błędy, lecz wszystko jest ogólnie w porządku i właśnie wypisuje mi karteczkę z tymczasowym prawem jazdy. Na Islandii można jeździć natychmiast po zdanym egzaminie. Plastik przyjdzie do mnie pocztą, a do tego czasu mam taką kartkę ze zdjęciem i danymi, która upoważnia mnie do prowadzenia samochodów przez miesiąc. Co tu było cenne w tym spotkaniu? Podobno w Polsce ludzie umierają ze stresu przy konfrontacji z egzaminatorem. Ja dowiedziałem się od swojego egzaminatora, że dobrze mi idzie, staram się i że każdy drobny błąd, jaki popełniłem, dam radę naprawić, bo przecież cały czas się uczę. Właściwie dopiero teraz zacznie się ta cała nauka, kiedy zostanę za kierowcą sam ze swoim zdrowym rozsądkiem.

Tak więc zrobiłem to! Uświadomiłem sobie, że w Polsce pewnie nigdy w życiu bym nie zrobił prawa jazdy, a tutaj udało się w dwa miesiące, bo byłem absolutnie zdeterminowany. Przecież po to tutaj tak naprawdę przyjechałem: by wsiąść w samochód, przemierzać wyspę i delektować się pięknem natury. Przez blisko sześć tygodni koncentrowałem się na czym innym i oczywiście nadal większość czasu będzie mi zajmować praca zarobkowa, jednakże świadomość tego, że w każdej wolnej chwili będę mógł wsiąść do auta i znaleźć się w pustce oraz ciszy oszałamiającego pejzażu, powoduje, że dostaję dreszczy i ekscytuję się niesamowicie. Mój czerwony samochód czeka na mnie w Reykjaviku. Lecę tam w najbliższy czwartek i potem wracam moim autem. Nie będzie jeszcze do końca moje, bo formalności zamkniemy już tutaj, na miejscu, ale odliczam dni do najwspanialszej, bo pierwszej islandzkiej wycieczki samochodowej. Będę mieć do przejechania ponad 400 km i prawdopodobnie pobiję rekord, przejeżdżając tę trasę najwolniej. Nie dlatego że będę się bał jazdy tuż po zrobieniu prawka. Po drodze czeka przecież tysiące widoków, dla których trzeba się będzie zatrzymać i je sfotografować.

Poza emocjami okołomotoryzacyjnymi jest naturalnie proza życia i wdrażanie się do sprzedaży w sklepie, w którym pracuję. Tam, gdzie pełniłem obowiązki sprzedawcy jedynie w marcu, wszystko było dość proste, skanowanie, terminal, pakowanie. Tu, gdzie obecnie pracuję, produktów jest znacznie więcej. Ponadto większość klientów kupuje różne rzeczy na firmę – płacąc i nie płacąc. Czasem by sprzedać jedno pudełko, należy otworzyć pięć okien w Excelu (oczywiście wszystko po islandzku) i kliknąć dwadzieścia trzy razy w klawiaturę (liczyłem, obserwując koleżankę). Biorąc pod uwagę, że wciąż jestem pod ostrzałem mówionego islandzkiego, w którym jeszcze nie umiem się dobrze komunikować (nie wiem dlaczego wszędzie za to przepraszam, że nie znam tutejszego języka po ledwie sześciu tygodniach mieszkania w tym kraju), ogólnie jest dość trudno. Ale podołam. Wszystkiemu podołam. Czasem mam wrażenie, że na Islandii zrobiłem już wszystko poza trzaśnięciem drzwiami obrotowymi. A podejrzewam, że wyzwań będzie coraz więcej.

W sklepie doświadczyłem jednego przykrego przejawu ksenofobii, o którym wspominałem na Facebooku, więc nie chcę się tu więcej na ten temat rozpisywać. Myślę, że kocham ten kraj równie mocno, a może nawet bardziej niż osoba, którą zgorszyło to, że nie mówi się po islandzku na Islandii. Myślę też, że warto czegoś takiego doświadczyć na emigracji. Poczuć na własnej skórze, czym jest ludzkie uprzedzenie. Zrozumieć – choć przecież rozumiałem to wcześniej – że wszyscy jesteśmy tacy sami, a każdy podział, który nasz mózg łączy z miejscem, w jakim się przypadkiem urodziliśmy, został nam wgrany niejako przemocą. Jeśli ktoś uważa, że miejsce człowieka jest tylko tam, gdzie przyszedł na świat, a formą komunikacji ma być jedynie język miejsca, w którym się komunikujemy, to jest to po prostu bardzo, bardzo smutne. Tak, jestem emigrantem i ktoś mi to dosadnie wytknął. Nie, nie zamierzam się tym przejmować, bo w Islandii doświadczyłem tak wielkiej serdeczności, że do końca życia będę wspominał ciepło moje pierwsze dwa miesiące tutaj. A poza tym całe życie to powtarzam: każdy człowiek kierujący w moją stronę jakąś negatywną emocję, robi nią krzywdę tylko samemu sobie. Bo po mnie spływa, co ktoś sobie o mnie myśli, jeśli nie zrobiłem mu niczego złego, a to, co chce wylać na mnie, zalewa raczej jego samego.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ

2 komentarze:

  1. Czy w islandzkich samochodach kierownica jest po prawej stronie jak w UK?
    Miło czytać, że zdanie egzaminu na prawo jazdy nie musi być stresujące.
    Ja w tej chwili mam blokadę dotyczącą jazdy większym autem i od 2 lat nie jeżdżę w ogóle. Swoje małe sprzedałam a mąż ma większe i jest klops😔
    Wszystkiego najlepszego ⚘⚘⚘💯

    OdpowiedzUsuń
  2. W Islandii jeździ się po prawej,z UK nie ma nic wspólnego.

    OdpowiedzUsuń