Sporo się wydarzyło w
mijającym tygodniu. Także to, że zima – niestety – odpuściła, choć cały czas
zaklinałem pogodę, żeby nadal było chłodno. Jest ciepło, ale rozgrzewają mnie
przede wszystkim zdarzenia. Jak zaplanowałem, tak się stało: we wtorek, czyli w
dniu moich 45. urodzin, sprawiłem sobie najlepszy prezent - zdałem egzamin
praktyczny i jestem szczęśliwym posiadaczem prawa jazdy. Całość kosztowała mnie
około 9 tysięcy PLN, czyli chyba trzykrotnie więcej niż w Polsce, ale napisałem
już na Facebooku, dlaczego uważam, że wcale nie przepłaciłem. Zapłaciłem po
prostu za komfortowe, profesjonalne i bezstresowe przygotowanie do jazdy za
kółkiem. Za kurs, który nie wywoływał frustracji i nerwowości, nie był żadnym
traumatycznym przeżyciem (zapewne każdy z Was zna kogoś, kto zrobił polskie
prawo jazdy i nigdy nie zaczął prowadzić samochodu z powodu dramatycznych
przeżyć z kursu), pozwolił mi na dużą swobodę, jeżdżenie autami kilku marek, z
różnym napędem, różnych gabarytów. Najprzyjemniejszy był oczywiście finalny
egzamin.
Sympatyczny pan egzaminator od
razu powiedział, że „ekki stres” i że przed nami po prostu przyjemna
przejażdżka. Zanim ruszyliśmy, wylosowałem zestaw pytań dotyczących samochodu.
Sprawnie i profesjonalnie otworzyłem maskę, pokazałem panu wszystko, co miałem
pokazać, a następnie wsiedliśmy do auta. Pomyliłem się, źle rozpoznając grafikę
jednej kontrolki, a jednej nie rozpoznałem wcale. Ponadto nie byłem w stanie
precyzyjnie wyjaśnić, czym jest jakiś dziwny przycisk, którego nigdy nie użyłem,
a o którego przeznaczenie pytał miły pan. Mimo tego egzaminator ponownie
powtórzył, że „ekki stres” i pojechaliśmy. Trzy ulice w miasteczku, przejazd
przez rondo, potem jazda przez osiedle, na którym pan uważnie obserwował, czy
mocno się wychylam i pamiętam o regule prawej ręki. Stres rzeczywiście
odpuszczał i prowadziłem coraz bardziej pewny siebie. Pojechaliśmy na lotnisko,
gdzie pan poprosił, żebym zaparkował, cofając. Nie wyszło tak idealnie jak
wychodziło podczas ćwiczeń z instruktorem, ale egzaminator był zadowolony,
zmieściłem się między liniami. Jadąc z powrotem, nie udało mi się płynnie
wyhamować przed rondem, bo miałem ambitnie w planie zrobienie tego bez użycia
hamulca, a jednak źle wymierzyłem odległość i musiałem go użyć. Kiedy ponownie
zaparkowałem tyłem i zgasiłem auto, pan powiedział, że były drobne błędy, lecz
wszystko jest ogólnie w porządku i właśnie wypisuje mi karteczkę z tymczasowym
prawem jazdy. Na Islandii można jeździć natychmiast po zdanym egzaminie.
Plastik przyjdzie do mnie pocztą, a do tego czasu mam taką kartkę ze zdjęciem i
danymi, która upoważnia mnie do prowadzenia samochodów przez miesiąc. Co tu
było cenne w tym spotkaniu? Podobno w Polsce ludzie umierają ze stresu przy
konfrontacji z egzaminatorem. Ja dowiedziałem się od swojego egzaminatora, że
dobrze mi idzie, staram się i że każdy drobny błąd, jaki popełniłem, dam radę
naprawić, bo przecież cały czas się uczę. Właściwie dopiero teraz zacznie się
ta cała nauka, kiedy zostanę za kierowcą sam ze swoim zdrowym rozsądkiem.
Tak więc zrobiłem to! Uświadomiłem sobie, że w Polsce pewnie nigdy w życiu bym nie zrobił prawa jazdy, a tutaj udało się w dwa miesiące, bo byłem absolutnie zdeterminowany. Przecież po to tutaj tak naprawdę przyjechałem: by wsiąść w samochód, przemierzać wyspę i delektować się pięknem natury. Przez blisko sześć tygodni koncentrowałem się na czym innym i oczywiście nadal większość czasu będzie mi zajmować praca zarobkowa, jednakże świadomość tego, że w każdej wolnej chwili będę mógł wsiąść do auta i znaleźć się w pustce oraz ciszy oszałamiającego pejzażu, powoduje, że dostaję dreszczy i ekscytuję się niesamowicie. Mój czerwony samochód czeka na mnie w Reykjaviku. Lecę tam w najbliższy czwartek i potem wracam moim autem. Nie będzie jeszcze do końca moje, bo formalności zamkniemy już tutaj, na miejscu, ale odliczam dni do najwspanialszej, bo pierwszej islandzkiej wycieczki samochodowej. Będę mieć do przejechania ponad 400 km i prawdopodobnie pobiję rekord, przejeżdżając tę trasę najwolniej. Nie dlatego że będę się bał jazdy tuż po zrobieniu prawka. Po drodze czeka przecież tysiące widoków, dla których trzeba się będzie zatrzymać i je sfotografować.
Poza emocjami
okołomotoryzacyjnymi jest naturalnie proza życia i wdrażanie się do sprzedaży w
sklepie, w którym pracuję. Tam, gdzie pełniłem obowiązki sprzedawcy jedynie w
marcu, wszystko było dość proste, skanowanie, terminal, pakowanie. Tu, gdzie obecnie
pracuję, produktów jest znacznie więcej. Ponadto większość klientów kupuje
różne rzeczy na firmę – płacąc i nie płacąc. Czasem by sprzedać jedno pudełko,
należy otworzyć pięć okien w Excelu (oczywiście wszystko po islandzku) i
kliknąć dwadzieścia trzy razy w klawiaturę (liczyłem, obserwując koleżankę).
Biorąc pod uwagę, że wciąż jestem pod ostrzałem mówionego islandzkiego, w którym
jeszcze nie umiem się dobrze komunikować (nie wiem dlaczego wszędzie za to
przepraszam, że nie znam tutejszego języka po ledwie sześciu tygodniach
mieszkania w tym kraju), ogólnie jest dość trudno. Ale podołam. Wszystkiemu
podołam. Czasem mam wrażenie, że na Islandii zrobiłem już wszystko poza
trzaśnięciem drzwiami obrotowymi. A podejrzewam, że wyzwań będzie coraz więcej.
W sklepie doświadczyłem jednego przykrego przejawu ksenofobii, o którym wspominałem na Facebooku, więc nie chcę się tu więcej na ten temat rozpisywać. Myślę, że kocham ten kraj równie mocno, a może nawet bardziej niż osoba, którą zgorszyło to, że nie mówi się po islandzku na Islandii. Myślę też, że warto czegoś takiego doświadczyć na emigracji. Poczuć na własnej skórze, czym jest ludzkie uprzedzenie. Zrozumieć – choć przecież rozumiałem to wcześniej – że wszyscy jesteśmy tacy sami, a każdy podział, który nasz mózg łączy z miejscem, w jakim się przypadkiem urodziliśmy, został nam wgrany niejako przemocą. Jeśli ktoś uważa, że miejsce człowieka jest tylko tam, gdzie przyszedł na świat, a formą komunikacji ma być jedynie język miejsca, w którym się komunikujemy, to jest to po prostu bardzo, bardzo smutne. Tak, jestem emigrantem i ktoś mi to dosadnie wytknął. Nie, nie zamierzam się tym przejmować, bo w Islandii doświadczyłem tak wielkiej serdeczności, że do końca życia będę wspominał ciepło moje pierwsze dwa miesiące tutaj. A poza tym całe życie to powtarzam: każdy człowiek kierujący w moją stronę jakąś negatywną emocję, robi nią krzywdę tylko samemu sobie. Bo po mnie spływa, co ktoś sobie o mnie myśli, jeśli nie zrobiłem mu niczego złego, a to, co chce wylać na mnie, zalewa raczej jego samego.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ
Czy w islandzkich samochodach kierownica jest po prawej stronie jak w UK?
OdpowiedzUsuńMiło czytać, że zdanie egzaminu na prawo jazdy nie musi być stresujące.
Ja w tej chwili mam blokadę dotyczącą jazdy większym autem i od 2 lat nie jeżdżę w ogóle. Swoje małe sprzedałam a mąż ma większe i jest klops😔
Wszystkiego najlepszego ⚘⚘⚘💯
W Islandii jeździ się po prawej,z UK nie ma nic wspólnego.
OdpowiedzUsuń