Końcówka minionego tygodnia
obfitowała w bardzo wiele wydarzeń. Znów doświadczyłem licznych emocji i mam
wrażenie, że moje serce niedługo tego nie uniesie, bo bodźców jest za dużo, a
kłucie po lewej stronie klatki piersiowej dało wyraźnie zdać: zwolnij, uspokój
się, wycisz. To właśnie zamierzam robić przez najbliższe dni, bo mój plan na
Islandię właśnie się wypełnił w każdym szczególe. Oto bowiem mam własny
samochód, swoją wolność i świadomość, że w każdej wolnej chwili mogę być sam na
sam z islandzkim pejzażem. I moją ukochaną Hondą, którą kupiłem w Reykjaviku.
Lot był krótki i spokojny.
Starałem się zrelaksować i chyba mi się to udało. Mimo wszystko nadal ogarnia
mnie czasami paniczny strach – a to na lotnisku tuż przed wylotem, a to w
samolocie, gdy zaczyna bujać. Przyleciałem do stolicy, gdzie odebrał mnie
niezastąpiony kumpel, z którym ruszyliśmy na mały shopping w Ikei. Czas powoli
urządzać się po swojemu. Praktycznie całe moje polskie mieszkanie urządziła
Ikea i jestem wierny tej marce, choć zorientowałem się, że islandzki sklep
proponuje dużo mniejszy wybór produktów niż sklepy w Polsce. Wziąłem zatem to,
co było dostępne, i ruszyliśmy odebrać Hondę. Wiem, że niektórzy będą się
śmiać, inni pukać w głowę, ale mój samochód dostał imię wraz ze sporą ilością
paliwa. Bo Marylin – tak się zwie moje autko – bardzo lubi pić benzynę, o czym
miałem okazję zaraz się przekonać.
Po wyjechaniu z Reykjaviku, który pierwszy dzień islandzkiego lata witał z temperaturami mocno na plusie, rozpocząłem test swój i Marilyn. Mój, bo przecież zaledwie od dziesięciu dni miałem prawo jazdy, i samochodu, gdyż przed nami było ponad 400 kilometrów do przejechania przez całą wyspę. Oboje zaliczyliśmy ten pierwszy sprawdzian koncertowo. W trasie pojawiły się wszystkie cztery pory roku. Doświadczyłem już tego raz, jednak wtedy siedziałem w aucie jako pasażer. Tym razem musiałem się skoncentrować i dać z siebie wszystko, żeby bezpiecznie prowadzić Marilyn do domu. Kiedy wjechaliśmy w strefę zimy, wiatru i śniegu, a także lodu na drodze, na której trzeba było umiejętnie manewrować, zrozumiałem, jak cenne lekcje odebrałem, ucząc się jazdy autem w ekstremalnie trudnych zimowych warunkach. Chodzi o to, że na odcinku, na którym ponad 30 km walczyłem z zimą wokół, wielu ludzi z na przykład polskim prawem jazdy mogłoby sobie nie poradzić. Poza tym w towarzystwie Marilyn wszystko było bezpieczne i bezproblemowe. SUV to naprawdę znakomite rozwiązanie, by jeździć po wyspie bez poczucia lęku z tyłu głowy.
W zasadzie kiedy wjechałem już
w rejon Fiordów Zachodnich, na całej trasie minęło mnie może sześć aut, a za
mną nie jechał nikt. Trudno było nie robić przerw, kiedy to obezwładniające
piękno wokół było tak blisko. I można się nim było delektować w ciszy. Bardzo
żałowałem, że w niektórych miejscach po prostu nie dało się zatrzymać, żeby
popatrzeć i zrobić kilka zdjęć. Przestałem bać się prędkości i z lekkością
zasuwałem 90 km/h, bo takie jest islandzkie ograniczenie na wszystkich drogach
krajowych. Marylin sprawdziła się znakomicie także nazajutrz, gdy postanowiłem
przetestować napęd 4x4 i inne rozwiązania na trudnej drodze szutrowej.
Pojechałem zatem drogą 630 do Skálaviku, bajecznego miejsca na samym końcu
Islandii. Już wiem, że będę tam wracał bardzo często, bo mam blisko i jest to
doskonałe miejsce do relaksu, emanujące wyjątkowym spokojem oraz ujawniające
to, co w islandzkim pejzażu najpiękniejsze. I tak spacerując sobie plażą z
szumiącym zimnym Atlantykiem obok, uświadomiłem sobie, że spełniłem właśnie
wszystkie swoje marzenia. Że czas znaleźć sobie jakieś nowe, bo funkcjonowanie
bez marzeń może przynieść ze sobą jakieś „smugi cienia”, muszę być zmotywowany
do osiągnięcia czegoś w przyszłości.
Teraz oczywiście będę napawał
się niezależnością, jaką daje posiadanie auta. Planował najbliższe tygodnie, w
których jest oczywiście wiele do zrobienia, ale wszystko będę realizował bez
pośpiechu. Nie wiem, jak to odczuwacie Wy, którzy jesteście na emigracji, ale
poza krajem czas płynie dużo szybciej. Chciałbym, żeby wreszcie zwolnił, bo
jestem po prostu przebodźcowany i nie mam możliwości przełożenia na refleksje
tego, co doświadczam. A nie chcę, żeby w moim życiu tylko wciąż coś się działo.
Chcę, żeby wydarzenia odciskały się w pamięci, ale również sugerowały pewne
przemyślenia, pozwalały na wyciąganie głębszych wniosków, miały znaczenie
symboliczne. Przecież tu nie może istnieć zwyczajna proza życia i nic ponad to.
Nie, nie romantyzuję Islandii, dawno już z tym skończyłem. Chodzi mi o to, że
bycie tutaj domaga się ode mnie jakiejś głębszej autorefleksji. A ze wszystkim
jakby ślizgam się po powierzchni. I nie chcę, żeby tak było.
Po dniu spędzonym w Reykjaviku, gdzie udało mi się spotkać sympatyczną ekipę Zimnolubni Islandia i okazało się, że jestem wśród nich rozpoznawalny z powodu bloga, doszedłem do wniosku, że nie umiałbym mieszkać w dużym mieście i w miejscu, w którym kontakt z islandzką naturą wymaga jednak kilkunastu minut jazdy samochodem. To było takie budujące i ciepłe – powiedzieć sobie, że wracam do domu oraz jechać coraz bardziej dzikimi rejonami wyspy. I przyjechać na miejsce, wziąć głęboki oddech, po raz kolejny uświadomić sobie, że jest się dokładnie tu, gdzie być się powinno. Kiedy zakończyłem podróż, czułem wielką satysfakcję i przede wszystkim ulgę. Tak zwany wielki świat w rejonie stołecznym nie jest dla mnie. Przynależność to nie tylko poczucie, że jest się u siebie. To również błogość i szczęście, gdy wraca się do swojego miejsca. W tym wszystkim także przekonanie, że droga sama w sobie to przede wszystkim zapowiedź cudownych możliwości, które na mnie czekają.
A o swoim islandzkim życiu, zdziwieniach, radościach i o szczęściu opowiedziałem Małgorzacie Bugaj, która prowadzi podcast „Lepiej nie mówić”, zaś ja miałem przyjemność być jej trzecim gościem. Jeśli chcecie posłuchać tej rozmowy, zapraszam serdecznie. A teraz prawdopodobnie odmeldowuję się do końca miesiąca, bo chcę się wyciszyć i spróbować porozmawiać przede wszystkim sam ze sobą.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz mnie wesprzeć finansowo za granicą, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ
Bardzo ciekawa rozmowa!
OdpowiedzUsuńA ja naiwnie myślałam, że na emigracji czas płynie wolniej. :)
OdpowiedzUsuńHonda i tylko honda 😁
OdpowiedzUsuń