Dziś będzie krótko, zwięźle i
na temat, ale też piszę ten post z wielką satysfakcją. I dumą. Tak, udało się w
zasadzie wszystko, co miałem tu w planie osiągnąć, i nie skończyło się powrotem
do Polski po dwóch miesiącach i z pustym portfelem. Tak więc dzisiaj ogromny
krok naprzód. Nie dość że zdałem teoretyczną część kursu prawa jazdy i został
mi już tylko końcowy egzamin praktyczny, do którego podejdę dopiero, gdy
nabiorę pewności za kierownicą, jeżdżąc ze znajomym, to jeszcze dostałem drugą
pracę. A konkretnie drugą połówkę etatu. I wychodzi na to, że od dziś będę
pracował na Islandii nawet więcej niż w pełnym wymiarze godzin.
Nie ma nawet czasu, by się tym
wszystkim nacieszyć, bo ten czas bardzo przyspieszył. W związku z tym zapewne
skończy się wrzucanie fotek i wpisów, gdyż będę musiał jakoś spiąć dobę i w tym
czasie jeszcze się wyspać wbrew temu, co życzy sobie odstawiać moja
przyjaciółka bezsenność. Mój dzień będzie wyglądał następująco: od 8:00 do
11:30 praca w jednym sklepie, od 12:00 do 18:00 u mojego pierwszego pracodawcy,
a później jazdy samochodem, zaś od 20 marca dojdą mi jeszcze lekcje języka
islandzkiego w poniedziałki i środy od 18:00 do 20:00, za które zapłacili mi
właściciele Gjafalandu i dzięki nim będę mógł się sprawdzić w bezpośrednich
konwersacjach z nauczycielem oraz innymi uczniami w grupie. Takiej okazji się
nie porzuca. Bardzo chcę wreszcie wyjść poza aplikację Tobo Icelandic, zacząć
uczyć się gramatyki i po prostu mówić po islandzku pełnymi zdaniami. Całość
jednak napina mi dość mocno każdy kolejny dzień. Martwię się o to, że zwyczajnie
nie będzie czasu na czytanie i recenzowanie, że zbyt mało będę go miał dla
moich kursantów w szkole Pasja Pisania. Bo biorę na siebie naprawdę dużo, ale
tak trzeba. Nie jestem tu uprzywilejowany, nie zarabiam jakichś wysokich
stawek. A wręcz te minimalne krajowe, bo przecież jako obcokrajowiec bez
znajomości języka tylko na to mogę na razie liczyć, jestem z tym pogodzony i
całkowicie to rozumiem. Tak więc dużo pracy za skromne pieniądze i dylemat, jak
dysponować czasem, by zarabiać jeszcze trochę z Polski. Nie da się zrobić
wszystkiego, jednak będę się starał tak zorganizować czas, aby podołać. A
ponieważ naprawdę podoba mi się praca sprzedawcy, nie wydaje mi się, że zakres
tak wielu obowiązków będzie dla mnie opresyjny. Będę sprzedawał w dwóch
zupełnie innych sklepach, ale przecież życie to wyzwanie, prawda? Czas od 29
stycznia na Islandii wyraźnie mi to pokazał.
Egzamin teoretyczny prawa jazdy wcale nie jest łatwy. Trzeba przygotować się z wielu charakterystycznych tylko dla Islandii zagadnień. Związane są z przepisami ruchu drogowego, eksploatacją samochodu. Przyjeżdżając tutaj, pamiętajcie, że najwyższa dozwolona prędkość to 90 km na godzinę i nie znajdziecie tu żadnych autostrad. O ile część egzaminu dotycząca znaków drogowych i tego, jak się poruszać na skrzyżowaniach, jest oczywista oraz dość klarowna, o tyle część druga zawiera sporo podchwytliwych pytań. Nie wszystkie odpowiedzi są też przetłumaczone w poprawny sposób. Niestety, dziś przy mnie jedna kursantka nie zdała tego egzaminu i zalała się łzami. Ja popełniłem kilka błędów, ale wciąż mieściłem się w dozwolonym limicie. To było też ciekawe doświadczenie, kiedy poczułem, do czego zmuszałem swoich uczniów, bo tak mi nakazywał program, realizacja tak zwanej podstawy programowej w szkole. Dziś jestem wręcz pewny, że do pracy nauczyciela nie wrócę, natomiast umiem już spoglądać na rzeczywistość z perspektywy ucznia, bo wciąż na nowo nim jestem. Na przykład będę nim dziś w mojej nowej pracy. Mnóstwo rzeczy oswajam, uczę się, mózg pracuje naprawdę na wysokich obrotach i w tym wszystkim jeszcze nie może spać. Ale satysfakcja jest ogromna. Bo wydarzyło się dużo dobrego, a mogło być zupełnie inaczej.
Mogłem nie mieć tu mieszkania.
Nie znaleźć zatrudnienia. Zachorować. Nie znieść surowego klimatu. Poddać się.
Zmęczyć. Zrezygnować. Mogło się zdarzyć wiele, ale wydarzyło się samo dobro. I
nawet jeśli nie będę mieć czasu, by prowadzić kanały social media, to każdy
kolejny dzień będzie pozwalał mi mocniej wrastać w miejsce, które wybrałem.
Zwłaszcza że zaczynam pracę u Islandczyka, więc najpierw muszę sobie poradzić z
moim kulawym angielskim, a dopiero potem działać pewniej przy użyciu
islandzkiego. Cokolwiek się wydarzy, już wiem, że dam radę. Mam pieniądze na
utrzymanie. Mam dach nad głową. Mam poczucie, że udało się wywalczyć szczęście,
któremu trzeba było mocno pomóc. I wiem jedno: nigdy nie będę żadnym mentorem,
nie będę nikomu radził, jak zmienić życie czy osiągnąć to, co ja osiągnąłem.
Nie proście mnie o to. Chcę, by każdy wyciągał z mojej historii to, co dla
niego najcenniejsze, i jeśli sam podejmie decyzje, za którymi stać będzie
polepszenie jego życia, będę szczęśliwy. Tymczasem koncentruję się na prozie
życia i cieszę tym, że na Fiordy Zachodnie znowu wróciła zima.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ
Piękna sprawa!
OdpowiedzUsuńMiód na moje skołatane serce Panie Jarku - Kanadyjczyk
OdpowiedzUsuńBrawo Jarek ! Coz wiecej mozna napisac :) dobrze sie czyta, ze Ci dobrze :)
OdpowiedzUsuńSuper! Trzymam kciuki. I to co robisz jest niesamowitą inspiracją zarówno w życiu tu na miejscu w Polsce, jak i w podróży. Powodzenia.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam twój opis z największym zadowoleniem i poczuciem spełnienia. Wspaniale, że tak sobie dobrze radzisz. Życzę ci tego w dalszej kontynuacji. Patrz tylko na siebie, na swoje potrzeby. Przyjmij rozsądną dozę egoizmu. Nie patrz na krytykę ze strony innych. Ciesz się swoimi osiągnięciami i swoim szczęściem, bo zawdzięczasz je tylko swojemu wkładowi, pracy i dążeniu do przodu. W nadchodzącym czasie będziesz bardzo zajęty, ale to dobrze, nie będzie czasu na nudę i będziesz dalej się rozwijał. Pozdrawiam, kibicuję i cieszę się razem z tobą, że ci tak dobrze idzie. :)
OdpowiedzUsuńSuper! Gratuluję odwagi w byciu sobą!
OdpowiedzUsuń