niedziela, 26 marca 2023

Zima końca marca

Bladym świtem do pracy

Zima na Fiordach Zachodnich nie odpuszcza. Po kolejnym mroźnym tygodniu mam wrażenie, że jedyną osobą tutaj, która się cieszy z aury, jestem tylko ja. A dzisiaj napadało naprawdę dużo świeżego śniegu. Kiedy słyszę o tym, że temperatura w Polsce skoczyła do dwudziestu stopni (co prawda na chwilę), uświadamiam sobie, iż cała ta trauma męczenia się w gorącu jest już wreszcie za mną. Przede mną – perspektywa dużych zmian, ale o tym napiszę dopiero wtedy, kiedy stanie się to, co ma się niebawem stać, i nie chcę zapeszać. Część z Was z pewnością wie, co mam na myśli. Na razie skupiam się na tym, co tu i teraz.

Kurs islandzkiego okazał się bardziej intensywny, niż przypuszczałem, bo spotkaliśmy się na zajęciach w poniedziałek, środę i piątek. Bardzo się bałem, że nie dam rady włączyć się w pracę grupy, która już ma za sobą pierwszy kurs, ale okazało się, że wcale nie jest tak źle. To znaczy jest źle, bo oczywiście odstaję, gdyż kursanci zrobili już dość sporo na 1a, a ja od razu znalazłem się na kursie 1b. Jednak podczas kolejnych zajęć zorientowałem się, że dam radę i będzie coraz lepiej. Rozumiem większość z tego, o czym mowa na zajęciach. Staram się mówić i czytać. Nie krępuję się. Jeśli czegoś nie wiem, pytam. Szybko logicznie wiążę sobie w głowie konstrukcje gramatyczne i próbuję już mówić prostymi, ale pełnymi zdaniami. Grupa jest mała. Ludzie z Kanady, Rosji, Włoch, Bośni i z Polski. Na pierwszych zajęciach było nas o kilka osób więcej, lecz niektórzy odpuścili. Ja mam w sobie bardzo dużo determinacji, a poza tym wiem, że nauczenie się islandzkiego jest koniecznością, jeśli chcę się tu starać o obywatelstwo za te siedem lat. Zatem bez kompleksów i z dużą dozą zaangażowania włączyłem się w zajęcia i chyba nie wypadam najgorzej. Islandzki brzmi przepięknie. Staram się przekonać mój język do odpowiedniego układania się przy wymowie poszczególnych głosek i idzie mi coraz lepiej. Nie mam, niestety, możliwości powtarzania materiału między zajęciami, bo stale pracuję, a jak nie pracuję, to usiłuję spać, niemniej jednak spędzanie dwóch godzin w towarzystwie nauczyciela, który mówi powoli, wyraźnie i stara się unikać angielskiego, kiedy tłumaczy, daje mi naprawdę bardzo dużo. Także nadzieję na to, że nauczę się języka islandzkiego przynajmniej w stopniu podstawowym.

Personalizuję przestrzeń, w której mieszkam. W polskim sklepie kupiłem sobie krwistoczerwony łapacz snów, bo z takimi gadżetami w pokoju podobno śpi się lepiej. I chyba to się sprawdza, gdyż udaje mi się w nocy złapać nawet do trzech godzin ciągłego snu, co jest już nie lada osiągnięciem. Szef z islandzkiego sklepu kupił mi w Ikei lampę. Jest świetna. Mój pokój powoli zaczyna być naprawdę mój. Ale nie przebywam w nim zbyt długo. Wstaję bladym świtem, moja twarz spotyka się z lodowatym wiatrem, chłód zabiera resztki snu i mimo zmęczenia ruszam do pracy. Najpierw prawie cztery godziny w islandzkim sklepie, potem mały spacer po mieście i przychodzę do Gjafalandu. Właściciele zamówili z Polski moje dwie powieści. Bardzo mnie to wzruszyło. Wcale nie musieli, ale jednak to zrobili. Co prawda mimo dwóch filmów i kilku innych materiałów umieszczonych w social mediach sprzedałem zaledwie jeden egzemplarz „Winnych” (wiem, że łatwiej zostawić lajka, niż wydać pieniądze na zakup), jednak mam nadzieję na to, że moje powieści znajdą tutaj odbiorców. Póki co pracuję w sklepie sam, bo właściciele pojechali do stolicy. Po trzech tygodniach zaufali mi na tyle, że pozostawili Gjafaland pod moją opieką. Za to zaufanie jestem wdzięczny chyba bardziej, niż za sprowadzenie do sklepu moich książek. Bardzo się cieszę, że ludzie tutaj dość szybko orientują się, iż staram się pracować solidnie, jestem sumienny i można na mnie polegać. Nigdy nie czułem się lepiej, niż pracując w sklepach. Nigdy też nie sądziłem, że w tak szybkim tempie zrobię prawo jazdy, bo został mi tylko egzamin praktyczny, a co kilka dni jeżdżę na przemian Mazdą i czerwonym Volvo mojego gospodarza.

Postanowiłem podarować mu kubek. Cokolwiek małego i pamiątkowego. Bo naprawdę jestem wdzięczny. Jemu i wszystkim innym Islandczykom, ze strony których spotkało mnie tu tak wiele uprzejmości oraz serdeczności. O tym, że ludzie w krajach nordyckich żyją lepiej i są generalnie dobrzy, rozmawialiśmy w doborowym gronie dzięki uprzejmości Wydawnictwa Poznańskiego. Agnieszka Boeske opowiadała o swoich emigranckich doświadczeniach na północy Szwecji, a Aleksandra Michta-Juntunen dzieliła się spostrzeżeniami po wielu latach mieszkania w Finlandii. Spotkanie prowadził przesympatyczny Maciek Szpankiewicz. Nie wiem, czy powiedziałem wszystko, co chciałem powiedzieć, ale mam nadzieję, że oglądając ten live, nie nudziliście się ze mną.

A ponieważ tam już wspomniałem o pewnych zaskoczeniach, z pewnością rozwinę niebawem temat. Zwłaszcza kwestię tego, czy Islandia rzeczywiście jest takim rajem na ziemi jak przedstawia to jej zagraniczny PR. Kocham ten kraj, wybrałem go świadomie i prawdopodobnie nie zamienię na żaden inny, ale nie, tu nie ma raju, bo prawdopodobnie nigdzie go nie ma. Wspomniałem już o tym, że islandzka płaca minimalna nie pozwala na zbyt wiele. Właściwie na nic poza prostym przetrwaniem. W regionie stołecznym czasem płoną auta, bywa niebezpiecznie, młodzież coraz częściej sięga po narkotyki. Jest problem ze specjalistyczną opieką zdrowotną. Strajkują przedstawiciele związków zawodowych. Ludziom żyje się oczywiście bardzo dobrze w dużym uproszczeniu, jednak Islandia wciąż na nowo pokazuje się światu tylko ze swojej pięknej, często mocno retuszowanej strony. W Islandii mówi się o swojej ojczyźnie tylko dobrze. Jakby nie kochało się także za wady, jakby nie można było otworzyć ust i powiedzieć, że z tym i tym jednak nie jest najlepiej. Bo nie jest w dobrym tonie mówić o tym, co uwiera, choć to nie przestanie uwierać, jeśli się o tym będzie milczeć. Rozwinę temat za jakiś czas. Tymczasem zgadzam się z moimi rozmówczyniami z czwartkowego live’a: nie można wybrać lepiej niż kraje nordyckie, jeśli poszukuje się spokojnego życia oraz znalezienia przestrzeni, w której jest miejsce i na twórczą samotność, i na konfrontację z niebywałym pięknem natury.

Wygrałem tę swoją Islandię jak na loterii. Moja korektorka wspomina, że nawet recenzje pisze mi się tutaj lepiej, lekko. Co prawda aktualnie żyję w bardzo męczącym trybie i mogę zapomnieć o tej wolności, po którą tutaj przyjechałem, jednakże niebawem sporo się zmieni. Póki co staram się doceniać, ile tutaj otrzymałem. I to, że świadomie wybrałem najpiękniejsze miejsce na ziemi, gdzie chcę się zestarzeć i umrzeć. A od dziś jestem tu dwie godziny do tyłu w porównaniu z Polską, bo Islandia jest mądrym krajem, który nie męczy swoich obywateli zmianami czasu. Tu po prostu czasu się nie zmienia.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz mnie wesprzeć finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz