 |
Relaks w Siglufjörður | | | |
W dzisiejszym poście wrócę
jeszcze do swojego urlopu, albowiem opisałem przede wszystkim wschodnie rejony
Islandii widziane przeze mnie po raz pierwszy. Droga z Egilsstaðir do Akureyri
nie wzbudzała już we mnie większych emocji, choć oczywiście wszędzie było
pięknie i razem za mną poruszało się słońce. Pamiętajcie, że tuż przed (lub za) Akureyri
znajduje się tunel, który jest płatny. Maszyna robi zdjęcie Waszej tablicy
rejestracyjnej, a potem dostajecie niemały rachunek za przejazd. Sam taki
zapłaciłem, ale tylko raz. Potem sprawdziłem, że tunel ów można objechać
malowniczą drogą 84, a potem 83, unikając opłat, a zyskując przy dobrej
pogodzie piękne widoki.
Akureyri było dla mnie tylko bazą
wypadową. Odwiedziłem to skądinąd piękne miasteczko parę razy, więc teraz
koncentrowałem się przede wszystkim na nawigacji i jeżdżeniu w ruchu miejskim,
które dla mnie – countryboya – wciąż jest stresujące, choć wszystkie ulice,
ronda i zjazdy w Akureyri są znakomicie opisane. Są tam też czerwone światła w
kształcie serca, jednak planują je zmienić, bo odwracają uwagę turystów, którzy
robią zdjęcia, zatrzymują się, blokują ruch. W Akureyri czekało na mnie duże i
wygodne mieszkanie ze związków zawodowych, ale pobyt tam uświadomił mi, że
nigdy w życiu nie zamieszkałbym w mieszkaniu w tak zwanym nowoczesnym
budownictwie, gdzie sąsiada widzisz, słyszysz, wszędzie jest szkło i metal, a
widok z balkonu to głównie bloki dookoła, choć mieszkałem na osiedlu na
obrzeżach, więc na szczęście widać było też trochę pejzażu.
 |
Łubiny królują |
Moim głównym celem było ponowne
odwiedzenie Siglufjörður, ponieważ gdy byłem tam ostatnio dwa lata temu,
zachmurzenie było tak duże, że w zasadzie niczego nie zobaczyłem. Tym razem
stało się podobnie; jakby Islandia dała mi znać „wystarczy tego dobrego” i
wróciliśmy do tradycyjnej ponurej aury. Nie przeszkodziło mi to jednak
zrelaksować się tamtego dnia. Do miasteczka wiedzie droga 82, na której mija
się Dalvík, Ólafsvík i potem dociera do Siglufjörður. Na tej trasie są aż trzy
tunele, z czego jeden jednokierunkowy. W porównaniu z naszym tutaj jest to po
prostu nowoczesna budowla, bo mijanki w środku są oświetlone. Jako osoba
jeżdżąca codziennie do pracy i z niej wracająca właśnie tunelem
jednokierunkowym uznałem ten odcinek za najprzyjemniejszy do jazdy. Pomyślałem
sobie też, że przy drodze 82 jest takie trochę „trójmiasto” Północy jak na Wschodzie Reyðarfjörður, Eskifjörður i Neskaupstaður. Zdziwiło mnie natomiast,
że w całym tym rejonie nie postawiono ani jednego Bónusa. Rozumiem, że obok
jest duże miasto z licznymi sklepami, jednakże nie każdy ma samochód, czas i
możliwości, by zakupy spożywcze sprowadzać z Akureyri. Zwłaszcza gdy dysponuje
małym budżetem. Dzień w Siglufjörður upłynął leniwie i sympatycznie. Jeśli
wybieracie się dalej na północ, czeka Was jeszcze jeden tunel jednokierunkowy,
chyba najstarszy na Islandii. Nie lubię go, bo na odcinku ponad stu metrów nie
ma żadnej mijanki i uważam, że stwarza to zagrożenie. Póki co nikt tam nie
zginął, ani nie słyszałem o żadnej kolizji, więc najwidoczniej przesadzam w
swoich lękach. Albo mam większą wyobraźnię, gdy codziennie przemierzam tego
typu miejsce.
 |
"Widoki" między tunelami |
Islandia była więc tamtego dnia ponura,
ale odkryłem niebywale rozległe pola łubinów i poćwiczyłem sobie mój
beznadziejny islandzki z lokalsami (oczywiście oni byli mili i mówili, że wychodzi
mi całkiem nieźle). Wspaniale było po prostu się zatrzymać. Wiedziałem, że
następnego dnia czeka mnie ostatni odcinek z Akureyri do domu, czyli ponad 550
km, więc ten pochmurny dzień poświęciłem po prostu relaksowi, nigdzie się nie
spiesząc.
Na ostatnim etapie podróży czułem
już coraz większą ekscytację, bo wracałem do domu. Kiedy ostatecznie wjechałem
już na Fiordy Zachodnie, całkowicie zniknęła moja niepewność za kierownicą,
która towarzyszyła mi od feralnego wypadku z oponą. Po drodze zatrzymałem się
na dłużej tylko w jednym miejscu. To kościół w Víðimýri, który bardzo lubię i
który łatwo przeoczyć, jeśli się za bardzo naciska na gaz na „jedynce”, bo
trzeba do niego kawałek odbić. Ten pokryty darnią kościół pochodzi z XIX wieku,
natomiast podoba mi się przede wszystkim jego otoczenie. Przyznam, że dużo
przyjemniej jest spędzić czas tam niż w oblężonym przez agresywne muszki Hverir,
które jest totalnie komercyjne z płatnym parkingiem, a przecież piękną alternatywą
nieopodal, gdy chce się popatrzyć (i powąchać) dymiącej ziemi, jest pobliska
Krafla, o której wspominałem w poprzednim poście.
 |
kościół w Víðimýri |
Powrót do domu był jak
oczyszczenie. Nie wiem, co jest takiego w Fiordach Zachodnich, że absolutnie
żadne inne miejsce w Islandii nie jest w stanie skraść mi serca choć po części
jak ten rejon. Wróciłem do pracy, dostałem śmieszną pensję, bo za urlopowe dni
mi nie zapłacono i… postanowiłem wypowiedzieć się w pewnej sprawie, choć
zdawałem sobie sprawę, że nie ma to najmniejszego sensu, bo znowu rozpętam tak
zwaną gównoburzę i dam pożywkę dla hejterów, którzy zapewne nie czytają mojego
bloga, ale cały czas obserwują moje profile w social mediach. Cały czas
zastanawiam się nad tym, jak smutne musi być życie człowieka, który obserwuje i
komentuje miejsce prowadzone przez kogoś, kogo darzy nienawiścią. A po
opublikowaniu mojego filmu na temat Dawida Siódmaka szambo oczywiście wybiło,
choć po prostu wyraziłem swoje zdanie i miałem do tego prawo.
 |
W Siglufjörður interesowały mnie też takie miejsca |
Zanim jeszcze pojawiły się
hejterskie komentarze, wiedziałem już, że będą nawiązania do mojego pisania do
„Gazety Wyborczej”, zbierania na wkład własny do kupienia tutaj domu i kilka
innych tematów oraz nawiązania do tego, że jestem zazdrosny, bo „Siódmy w
świecie” ma sto razy większe zasięgi niż ja. Przeglądając tylko te wszystkie
nieprzyjemne komentarze, koncentrowałem się na ludziach, którzy przyznawali mi
rację. Dostałem kilkanaście prywatnych wiadomości wspierających od osób,
których ambicją nie jest dowalić komuś publicznie w Internecie, i którzy
podzielają moje zdanie. Powiedziałem, że niejaki Dawid Siódmak jest szkodliwy
społecznie. Dlaczego? Dlatego, że manipuluje obrazem Islandii. Nie śledzę go,
nie czytam jego treści, nie oglądam filmów (choć naprawdę wyprowadziła mnie z
równowagi rolka podesłana przez znajomą, w której pan Dawid punktuje, że w
zasadzie wszystko na Islandii mamy za 0 złotych), ale wciąż gdzieś na niego
trafiam. On jest po prostu wszędzie. Szkodliwość społeczna w moim odczuciu polega
na tym, że mimo, iż podkreśla swój status tymczasowego rezydenta islandzkiego,
który widzi ten kraj w lecie, żyjąc za darmo z wiktem i opierunkiem na farmie,
prezentuje ludziom wyidealizowany obraz Islandii. Kraju, w którym zarabia się
bardzo mało, gdy jest się obcokrajowcem, ale ceny wszystkiego – mieszkań,
jedzenia, paliwa – są dokładnie takie jak dla Islandczyków zarabiających
generalnie więcej niż imigranci (to nie jest norma, ale słyszałem na ten temat
już bardzo dużo).
 |
Siglufjörður |
Nie jest moją intencją atakowanie
Dawida Siódmaka. Niech sobie żyje, jak sobie żyje. Oby nigdy nie miał problemów
zdrowotnych i nie dowiedział się, jak „działa” islandzka służba zdrowia,
zwłaszcza na prowincji. Ale proszę go, by nie opowiadał ludziom z zagranicy,
jakie to islandzkie życie jest idylliczne. Nie jest idylliczne. Pomijając to,
że ten chłopak nie przeżył tu ani jednej zimy, nie proponuje za wiele dla osób,
które chcą tu osiąść na stałe jak ja i w dodatku solo, co jest wielkim
wyczynem, gdy po opłaceniu wszystkiego zostaje ci śmieszny fragment miesięcznej
pensji. Szkodliwość społeczna w moim odczuciu to zachęcanie rzeszy Polaków do
przybycia tutaj, bo przecież jest tak bajkowo i wspaniale. Nie jest. Islandię
się kocha albo się jej nienawidzi. To nie jest miejsce dla każdego. Nic tu nie
ma za 0 złotych. Za to, by obejrzeć każdy fragment natury musisz zapłacić –
choćby cenę paliwa, aczkolwiek rozumiem, że pan Dawid pewnie jeździ stopem.
Płace na Islandii generalnie nie zmieniają się od dawna, ceny – idą w górę jak
szalone. W regionie stołecznym ludzie gnieżdżą się w mieszkaniach z obcymi
osobami za połowę swoich pensji. Zwykła woda mineralna drożeje średnio o 50-100
koron tygodniowo. Tygodniowo! Starsi ludzie radzą mi tutaj: zabieraj pieniądze
z banku, bo rok 2008 (kryzys finansowy) zbliża się ponownie wielkimi krokami
(wówczas ludzie zostali bez pieniędzy, bankomaty nie działały). Islandia jest
najpiękniejszą wyspą na świecie i rzeczywiście praktycznie każde zdjęcie stąd
jest jak z bajki. Ale codzienne życie tutaj na stałe dalekie jest od sielanki.
To miałem na myśli, wskazując szkodliwość społeczną opowieści „Siódmego w świecie”. Pomijam już fakt, że cena jego e-booka o tym, jak znaleźć pracę na
Islandii i żyć tu na co dzień (na jakim „co dzień”, skoro kolega sympatyczny
zawija się stąd z końcem lata i nie ma pojęcia, że na takich Fiordach
Zachodnich śnieg sypie konkretnie od października nawet do końca kwietnia, a do
pracy trzeba dojeżdżać, celując w drogę?) nie jest powszechnie dostępna, ale po
wyszukaniu i ujrzeniu tych 99 złotych wiem jedno: trochę drogo jak na
„kompendium” wiedzy o Islandii, o której można znaleźć właściwie wszystkie
informacje w Internecie. Może nie te, jak się tu żyje na co dzień. Żyjąc na
stałe. Jak ja, ponad dwa lata. I to jego „tak trzeba żyć”. Tak, to znaczy jak?
Kto komukolwiek daje prawo, by mówić drugiej osobie, jak ma żyć? By nawet to
sugerować, bez kategorycznego „trzeba”? Zamykam temat i nie zamierzam już do
niego wracać. Komentarze pod filmem na Fb dały mi do zrozumienia dwie rzeczy:
cała masa osób nie rozumie, jaką mam osobowość, przez co przeszedłem, jak
odbieram pewne sprawy i że nie, nie narzekam, po prostu punktuję absurdy i
bolączki. Po drugie i najważniejsze – wracając do tego, że niby jestem
zazdrosny o popularność Dawida Siódmaka. Nie jestem zazdrosny o żadną
popularność, przyjechałem tu dla natury, a kontakty z ludźmi ograniczam do
minimum, choć staram się prowadzić solidny Instagram, bo piękno Islandii jest
tego warte. Może to Wy, wypisujący te wszystkie posty (czy poświęcałbym swój
cenny czas na coś takiego w stosunku do obcej mi osoby?), jesteście zazdrośni?
Że przyjechałem tu sam, nie miałem niczego i samodzielnie ogarnąłem sobie życie
w tym trudnym kraju? Że poza kilkoma wspaniałymi osobami nikt z rodaków mi nie
pomógł, a praktycznie wszystko zawdzięczam Islandczykom? Kroczę swoją drogą,
lubię ją, lubię swoją nieprzewidywalność, ale miłość jest niezmienna i jestem w
domu, Islandia to mój dom. Na jakim etapie życia są ludzie, którzy obserwują
profile znienawidzonych ludzi, by tylko czekać okazji, aby im coś dowalić – nie
wiem. Wiem natomiast, że mam grono wielu sympatyków i na koniec chciałem
serdecznie pozdrowić wszystkich, którzy wspierają mnie w emigracyjnej drodze. I
potrafią połączyć kropki, że nie jest ona ani typowa, ani przewidywalna.
 |
Łubinowe pola |
---
Jeśli podoba Ci się ten blog i chcesz mnie wesprzeć na emigracji, możesz to zrobić TUTAJ