Ponieważ nie jestem istotą stadną i nie podążam za stadem,
nie będę pisał o wybuchu wulkanu na półwyspie Reykjanes, który na bieżąco
możecie sobie oglądać TUTAJ. Nie będę tego robił również dlatego, że erupcja zagraża
miastu Grindavik, z którego już dawno wysiedlono ludzi. Ludzi borykających się
z ogromnymi problemami od bardzo dawna, a teraz bezradnie patrzących na to, czy
lawa za chwilę pożre ich domy. Dlatego nie ekscytuję się wulkanem, tylko patrzę
na wszystko z przygnębieniem oraz empatią dla poszkodowanych, a zajmę się
swoimi sprawami.
Jakby mało było nieprzyjemnych doświadczeń przełomu jesieni i
zimy, po raz drugi dopadł mnie covid. Za pierwszym razem przechodziłem infekcję
bardzo długo. Dopiero po blisko miesiącu kolejny test dał wynik negatywny. Tym
razem wydaje mi się, że będzie to wszystko przebiegało łagodniej i po prostu
musi tak przebiegać, bo nie mam w tej chwili wsparcia w postaci lekarzy z
Luxmedu, którego laryngolodzy sprawnie zajęli się mną wtedy, kiedy covid
zaatakował moje uszy oraz słuch. Przebieg obecnej infekcji jest bardzo podobny.
Po trzech dniach czuję, że znowu jest coś nie tak z uszami. Tylko że teraz i
tutaj niewiele będę mógł z tym zrobić, jeśli będzie się to rozwijać w
niepokojącym kierunku. Wciąż zastanawiam się nad tym, czym tak naprawdę jest
ten wirus. Przez całe swoje życie nie miałem nigdy grypy ani innej infekcji
wirusowej, a przecież prawie dwie dekady pracowałem w szkole, gdzie od
października do kwietnia wciąga się absolutnie wszystko, co przyniosą chorzy
uczniowie. Od ponad ośmiu lat codziennie łykam tran i bardzo dbam o wzmacnianie
naturalnej odporności. Wszystko, na co zachorowałem, wywołane było przez
bakterie. I nagle okazuje się, że mimo szczepienia mój organizm nie daje rady
jedynemu wirusowi, z jakim się spotkał, czyli covidowi. Jak bardzo dalekie od
środowiska naturalnego musi być coś stworzone w jakimś laboratorium, co
zderzyło świat z wielkimi dramatami, a ja mogę się cieszyć jedynie tym, że
konfrontuję się po raz drugi z już łagodniejszą odmianą covida, który w
przeciwieństwie do doświadczeń kilku moich znajomych nie kładzie mnie pod
respirator czy nie wyniszcza w jakiś inny dramatyczny sposób. Bo to naprawdę
dziwne, że organizm z dużą odpornością kolejny raz zostaje zainfekowany tym
samym wirusem, żadnym innym. Nie pozostaje nic poza tym, co na zdjęciu –
kontrola temperatury, saturacji, lek przeciwgorączkowy, krople na coraz większy
katar, smutna pamiątka w postaci kolejnego testu z pozytywnym wynikiem oraz
koszmarne doświadczenie utraty węchu.
Po publikacji mojego ostatniego postu, w którym – jak
mniemają niektórzy – śmiałem narzekać na kraj, w którym rozpocząłem nowe życie,
poza słowami wsparcia, za które serdecznie dziękuję, pojawiło się sporo
publicznych i prywatnych komentarzy od ludzi, którzy znają moje życie, jego
priorytety, a także mnie samego dużo lepiej ode mnie. Kanapowi mędrcy, którzy
zdecydowali się na wykłady, pouczenia, przestrogi i uszczypliwości. Można
odnieść wrażenie, że wszystko, co tutaj robię, robię niewłaściwie, a tylko dlatego,
że o pewnych sprawach śmiałem napisać publicznie. Wiem doskonale, że jestem na
Islandii gościem, nikt mnie tu nie zapraszał i nikt się mnie tu nie spodziewał.
Zabieram miejsce pracy, mieszkanie i tlen komuś, kto mógłby je mieć i należy mu
się bardziej, gdyż jest stąd. OK. Moja emigracja to mój wybór. Świadomy wybór.
Ale emigracja to nie tylko pokorne zezwalanie na wszystko, co się otrzymuje w
zamian za to, że miało się czelność pokochać inny kraj i zamieszkać w nim.
Wiem, że to może komuś wyglądać tak, jakbym wszedł do czyjegoś domu i zaczął
krytykować wystrój salonu albo podane posiłki. Ja tego jednak nie robię. Moja
sytuacja – w tej metaforze – jest trochę inna, bowiem wszedłem do czyjegoś
domu, usiłuję się załatwić, a nie działa toaleta i raczej muszę o tym
informować gospodarzy, a nie myśleć, że swoje potrzeby fizjologiczne załatwię
we własnym domu. Nie przyjechałem do Islandii z żadną postawą roszczeniową i
wiem, że nic mi się tu nie należy. Serio o wszystko walczę i staram się być
dzielny, uczciwie zarabiam na życie, nie przyjechałem po żaden socjal, niczego
więcej poza podstawowym poszanowaniem mnie jako człowieka nie oczekuję. Jednakże
kiedy płacąc podatki, nie jestem w stanie otrzymać zaspokojenia elementarnych
potrzeb, jak również jestem traktowany wyjątkowo podle tylko dlatego, że na
przykład nie znam języka islandzkiego – mam chyba prawo wyrazić swoją niezgodę
na to. Tymczasem kompletnie nie rozumiem, dlaczego osoby nastawione do mnie
krytycznie (byłem do tego przyzwyczajony przez całe życie i nie jest to dla
mnie żadną nowością teraz) śledzą mój profil, poświęcają czas oraz energię na
różnego rodzaju deprecjonujące mnie i moje decyzje komentarze. To tak jak ja
bym sobie obserwował profil gościa w średnim wieku, który zdecydował się na
emigrację na przykład do Afryki i pisał mu w komentarzach, że to DLA MNIE
szaleńczy kierunek na rozpoczęcie nowego życia, poza tym nie doczytałem tego i
tamtego o tym rejonie, jak również powinienem się biernie dostosować do realiów
nowego życia. PO CO miałbym robić powyższe i tracić na to czas?
Tymczasem wtulam się w cudowny islandzki mrok (dzień trwa już tylko trzy godziny), przyzwyczajam do trudnych warunków drogowych, bez zniecierpliwienia odśnieżam codziennie auto łącznie z dachem, o którym wielu tutaj zapomina, jeżdżąc ze śniegiem i lodem stwarzającym zagrożenie dla innych użytkowników ruchu drogowego, ale przede wszystkim staram się znaleźć wewnętrzną harmonię w świecie, który na razie jest ciemną pustką, ale za jakiś czas się wyłoni, natomiast teraz, w tej ciemności, jest być może czas, by zajrzeć w głąb siebie. Podsumować ten rok, dostrzec mnóstwo pozytywów decyzji o emigracji i przede wszystkim uwierzyć w to, że naprawdę ma się ten piękny majestat na co dzień obok siebie – nawet jeśli obecnie skryty w mroku. Rok 2023 był rokiem największego przełomu i niewiarygodnych zmian. Przełamywania granic. Pokonywania słabości. Zrobiłem w tym roku rzeczy, o które nigdy bym siebie nie podejrzewał. Jestem przekonany, że nowy rok przyniesie na pewno kolejne wyzwania, jednak to, co niemożliwe – może poza trzaśnięciem drzwiami obrotowymi – stało się tutaj możliwe dzięki mojej determinacji i umiejętności praktycznego działania oraz myślenia. Chcę wierzyć, że 2024 rok będzie jeszcze piękniejszy i że dam Islandii od siebie przynajmniej mały procent tego, co otrzymałem od niej dla siebie.
Też nigdy, poza dzieciństwem, nie chorowałam na grypę i covid też mnie nie wziął, mimo, że mieszkałam z osobami chorymi. Nie szczepiłam się. Wydaje się, że to genetyka i ilość receptorów ACE2 w płucach. Życzę zdrowia.
OdpowiedzUsuńDzięki. J.
UsuńJa z kolei co rok łapie jakieś przeziębienie, ale covida mimo braku szczepienia i przebywania w domu z osobami chorymi nie złapałem. Zgodzę się, że to kwestia indywidualna, ale też stylu życia its.
UsuńCzytam Twoje posty i zastanawiam się czy Islandia Cię rozczarowała. Oczywiście nie pod kątem przyrodniczym, a społecznym. Czy spodziewałeś się kłopotów, o których piszesz? Tej niechęci do Nieislandczyka. Bycia obcym. Myślisz, żeby wracać czy nawet przez myśl Ci to nie przechodzi? Osobiście trzymam za Ciebie kciuki. Powodzenia.
OdpowiedzUsuńSą rozczarowania, czasem duże, ale ja tu przyjechałem dla wyspy, nie dla państwa i naprawdę z gorszymi rzeczami sobie w życiu dawałem radę, więc nie - jak rzekłem: na zawsze. J.
UsuńJa nieodmiennie Pana wspieram, od samego początku. I szczerze podziwiam. I życzę Panu dobrego szczęśliwego Nowego Roku.
OdpowiedzUsuńDobry wieczór, mieszkam w Danii (polnocna Jutlandia, Hjørring) mam podobne doswidczenia jak Pan. Mam na myśli ludzi i traktowanie mnie jak obywatela drugiej kategori. Ja zdecydowałam sie jednak na powrót do Krakowa. Tylko myśl o powrocie powoduje, ze sie usmiecham :)
OdpowiedzUsuńMieszkałam na Islandii 15 lat, wróciłam do Polski 4 lata temu i nie żałuję. Cały czas pracowałam, nauczyłam się języka, ale cały czas waliłam głową w sufit. Dla Islandczyków najlepiej jest, jeśli pracujesz na najniższym stanowisku, ale broń Boże nie wyżej. Przeszkodą będzie twoje nazwisko, brak islandzkiego wykształcenia( pożal się Boże), itp. No i oczywiście leczenie paracetamolem i ibuprofenem. Rozumiem bardzo Pana rozterki i zniechęcenie.
OdpowiedzUsuń,,ej aj " chyba właśnie zaczyna swoje ofiary zapędzać do jaskiń.Być może to właśnie jaskinie Islandii zapełnią się wkrótce bohemą intelektualistów , okradzionych z największego skarbu i jedynej umiejętności , przekazywania wiedzy kolejnym pokoleniom.
OdpowiedzUsuńp.s
Trudno mi o Panu myśleć inaczej jak o dezerterze. Teraz kiedy intelektualnie rozwinięta część społeczeństwa ,wygrała z użytecznymi idiotami mafii rzymsko pedofilskiej , Pański intelekt jest w Polsce na wagę złota .
Trzymaj się, Jarek
OdpowiedzUsuń