sobota, 18 maja 2024

Majowe zmiany

 

Ja i mój ukochany fiord

Pewnie w maju pojawi się też tylko jeden wpis jak w kwietniu. Kiedy zakładałem tego bloga wiele lat przed przyjazdem na Islandię, miał on być w założeniu miejscem, gdzie często będę sobie wpisywał codzienne refleksje, takim dziennikiem emigracyjnego życia. Tyle że emigracyjne życie nie daje ani czasu, ani możliwości koncentracji, ani takiego komfortu umysłu, żeby sobie wszystkie rzeczy na bieżąco układać i o nich pisać. Kiedyś czytałem dziesięć książek miesięcznie i byłem w stanie napisać jedną w rok. Dziś cieszę się, gdy uda mi się w ciągu miesiąca przeczytać ze dwie lub trzy powieści, a o własnym pisaniu mogę zapomnieć. I chyba będę musiał, bo naprawdę nie ma tu warunków na to, by napisać książkę, a kiedy pomyślałem o literaturze faktu i nawet przygotowałem konspekt, otrzymałem trzy odpowiedzi odmowne z wydawnictw. Prawdopodobnie nikogo to po prostu nie interesuje, choć znam rynek wydawniczy i wiem doskonale, że odmowy publikacji mają bardzo różne powody, niejednokrotnie wcale niezwiązane z tym, czy dana narracja jest dobra albo czy kogoś zainteresuje. Dlatego koncentruję się na prozie życia, trzymając się kurczowo pracy w literkach jedynie wtedy, kiedy piszę coraz rzadziej już ukazujące recenzje.

Teraz bowiem muszę się skoncentrować na szybkiej i sprawnej pracy w gastronomii. Od tego miesiąca pracuję w restauracji na końcu Islandii. Víkurskálinn w Bolungarvíku jest miejscem popularnym i chętnie odwiedzanym przede wszystkim ze względu na szybkość obsługi oraz znakomite jedzenie. Byłem tam dawniej dwukrotnie jako konsument i nie spodziewałem się, że trafię ponownie jako pracownik. Za mną dopiero trzy zmiany, ale wiem, że będzie mi się tam pracowało dobrze. Bo ogromnie istotne w każdej pracy jest to, z kim pracujesz i jakie masz szefostwo. Trafiłem znakomicie, choć oczywiście nie ma tam czasu na wolne uczenie się, po prostu wszystko trzeba ogarniać naraz. Trzy dni po dziesięć godzin pracy, kiedy można usiąść właściwie tylko na kwadrans dziennie do posiłku, są wykańczające nawet dla kogoś, kto jak ja pracował w sklepie przez osiem godzin i zasadniczo sekcja pracy przy sprawach finansowych niczym się nie różni. Różnica polega na tym, że trzeba być w gastronomii czasem w dwóch miejscach naraz, robić trzy rzeczy jednocześnie i pamiętać o szczegółach. I praca w jakimkolwiek sklepie łącznie z przyjmowaniem i indeksowaniem towarów to jednak zupełnie nieprzystająca do gastronomii rzeczywistość. Mnóstwa rzeczy muszę się jeszcze nauczyć i wiem, że pracuję za wolno, choć przecież ani chwili nie siedzę na czterech literach. Dwie z pewnością relaksujące mnie czynności to mycie garów oraz składanie toaletowych ręczniczków do rąk dla klientów. Umiem już nalewać piwo, robić hot dogi, nadal mam problemy z robieniem lodów, a przede wszystkim shake’ów. Ale tak, właśnie tym będę się zajmował od teraz, bowiem zakładam, że to będzie praca na stałe. Zresztą takiej potrzebuję.

Spacer na południu Fiordów Zachodnich


I tak to właśnie wygląda. Decyzja o emigracji pociąga za sobą konsekwencje, których kształtów absolutnie nie przewidziałem. Bardzo lubię moją obecną pracę, bo jest dynamiczna i po prostu czuję, że żyję. Jest to również praca zmianowa, w związku z tym będę mieć więcej wolnych dni. Ale nigdy nie przypuszczałbym, że tablicę interaktywną, dziennik elektroniczny, uczenie w szkole kreatywnego pisania czy pisanie książek zamienię na życie za ladą. To jest doświadczenie zaskakujące i niezwykle wartościowe. Docenia się pewne rzeczy, otwierają się nowe perspektywy, inaczej patrzy się na życie, inaczej o nim myśli. Czternaście miesięcy pracowałem w jednym miejscu, w którym nie czułem się dobrze. A jednak tworzyłem poczucie stabilizacji i tego, że coś jest na stałe. Dziś wiem, że emigracja to wieczne zmiany i wieczna niepewność. Mogę coś doceniać – na przykład to, że mam możliwość wynajmowania pięknego domu albo jeżdżę znakomitym samochodem – ale muszę mieć z tyłu głowy, że wbrew tytułowi bloga i mojemu egzystencjalnemu zamierzeniu nic tu wcale nie jest „na zawsze”.

Wiem również, że mnóstwo hejterskich komentarzy pod moim adresem lub tak zwanych dobrych rad kanapowych znawców albo po prostu wszelakiej formy niechęci wobec tego, jak i co piszę o swojej emigracji wynika przede wszystkim z tego, że nie ma ona spójnego dla odbiorcy kształtu. Bo z jednej strony wyjechał, porzuciwszy dostatnie życie i jak śmie teraz na cokolwiek narzekać, a z drugiej strony narzeka i wciąż powtarza, że trafił do najpiękniejszego miejsca i nie chce się z nim pożegnać. Tak to właśnie jest. Taki jestem. Niejednoznaczny w swych wyborach, emocjach, decyzjach. Chcę spokojnego i samotniczego życia na islandzkiej prowincji, ale z miliona powodów jest to czasem trudne lub niemożliwe. Ludziom nie klei się to, że można dostrzegać złe strony kraju, który się przecież świadomie wybrało do życia. Wybrałem pejzaż i on jest najważniejszy. Reszta to umiejętność dostosowania się do trudnych warunków albo niemożność dostosowania się. Kiedy wspominam o sprawach negatywnych, ani razu nie sugeruję, że jest mi źle z powodu zimna, wiatru, deszczu, śniegu, mgły, braku słońca czy innych czynników atmosferycznych, które określane są jako depresyjne, lecz dla mnie takie nie są. Komplikacja mojej emigracji to przede wszystkim pomieszanie wielkiej miłości do danego miejsca z ogromnym wyczuleniem na ludzką podłość, niekompetencję albo dyletanctwo. Cokolwiek się dalej wydarzy, wiem, że mam prawo myśleć o Islandii to, co myślę, i zmieniać zdanie pod wpływem własnych doświadczeń, nie komentarzy innych. A na razie chcę się skoncentrować na dopasowaniu do zmiany, chcę być dobrym pracownikiem i uczciwie zarabiać tutaj na życie. Dlatego maj będzie trudny, ale do zmian i pewnego rodzaju niepewności na co dzień już po prostu muszę się przyzwyczaić.



Zdjęcia do dzisiejszego wpisu robiła mi Patrycja Makowska. Znakomita fotografka, której fotografie możecie znaleźć między innymi TUTAJ. To kolejna osoba na Islandii, która pokazuje mi, jak robić dobre fotki i jakie tajemnice kryje w sobie po prostu profesjonalne zdjęcie. Mnie aktualnie przykuwa detal, choć kiedyś fotografowałem tu absolutnie wszystko. Daleko moim zdjęciom do obrazów takich moich znajomych jak Patrycja, Mariusz Zaworka czy na przykład Adam Ciach, ale to też kwestia tego, że wszystkie robię po prostu aparatem w telefonie i nie mam żadnego profesjonalnego sprzętu. Wracając jednak do Patrycji, udało nam się spędzić piękny dzień, jeżdżąc Marilyn po południu Fiordów Zachodnich i wiem, że na pewno to kiedyś powtórzymy, bo Patrycja to znakomita kompanka w podróży i po prostu przesympatycznie spędziliśmy czas. Zakładam również, że poza gastronomią pojawią się także jakieś oferty pracy w turystyce jak pierwsze zlecenie na obwiezienie grupy turystów, które zrealizuję niebawem. Teraz tylko do października, bo jasność przez całą dobę mnie bardzo męczy, ale napisałem to już tutaj wiele razy, więc po co się powtarzać?

---

Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz mnie wesprzeć finansowo, TUTAJ link do Paypala.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz