![]() |
Ja i mój ukochany fiord |
Pewnie w maju pojawi się też
tylko jeden wpis jak w kwietniu. Kiedy zakładałem tego bloga wiele lat przed
przyjazdem na Islandię, miał on być w założeniu miejscem, gdzie często będę
sobie wpisywał codzienne refleksje, takim dziennikiem emigracyjnego życia. Tyle
że emigracyjne życie nie daje ani czasu, ani możliwości koncentracji, ani takiego
komfortu umysłu, żeby sobie wszystkie rzeczy na bieżąco układać i o nich pisać.
Kiedyś czytałem dziesięć książek miesięcznie i byłem w stanie napisać jedną w
rok. Dziś cieszę się, gdy uda mi się w ciągu miesiąca przeczytać ze dwie lub
trzy powieści, a o własnym pisaniu mogę zapomnieć. I chyba będę musiał, bo
naprawdę nie ma tu warunków na to, by napisać książkę, a kiedy pomyślałem o
literaturze faktu i nawet przygotowałem konspekt, otrzymałem trzy odpowiedzi
odmowne z wydawnictw. Prawdopodobnie nikogo to po prostu nie interesuje, choć
znam rynek wydawniczy i wiem doskonale, że odmowy publikacji mają bardzo różne
powody, niejednokrotnie wcale niezwiązane z tym, czy dana narracja jest dobra
albo czy kogoś zainteresuje. Dlatego koncentruję się na prozie życia, trzymając
się kurczowo pracy w literkach jedynie wtedy, kiedy piszę coraz rzadziej już
ukazujące recenzje.
Teraz bowiem
muszę się skoncentrować na szybkiej i sprawnej pracy w gastronomii. Od tego
miesiąca pracuję w restauracji na końcu Islandii. Víkurskálinn w Bolungarvíku
jest miejscem popularnym i chętnie odwiedzanym przede wszystkim ze względu na
szybkość obsługi oraz znakomite jedzenie. Byłem tam dawniej dwukrotnie jako
konsument i nie spodziewałem się, że trafię ponownie jako pracownik. Za mną
dopiero trzy zmiany, ale wiem, że będzie mi się tam pracowało dobrze. Bo
ogromnie istotne w każdej pracy jest to, z kim pracujesz i jakie masz
szefostwo. Trafiłem znakomicie, choć oczywiście nie ma tam czasu na wolne
uczenie się, po prostu wszystko trzeba ogarniać naraz. Trzy dni po dziesięć
godzin pracy, kiedy można usiąść właściwie tylko na kwadrans dziennie do posiłku,
są wykańczające nawet dla kogoś, kto jak ja pracował w sklepie przez osiem
godzin i zasadniczo sekcja pracy przy sprawach finansowych niczym się nie
różni. Różnica polega na tym, że trzeba być w gastronomii czasem w dwóch
miejscach naraz, robić trzy rzeczy jednocześnie i pamiętać o szczegółach. I
praca w jakimkolwiek sklepie łącznie z przyjmowaniem i indeksowaniem towarów to
jednak zupełnie nieprzystająca do gastronomii rzeczywistość. Mnóstwa rzeczy
muszę się jeszcze nauczyć i wiem, że pracuję za wolno, choć przecież ani chwili
nie siedzę na czterech literach. Dwie z pewnością relaksujące mnie czynności to
mycie garów oraz składanie toaletowych ręczniczków do rąk dla klientów. Umiem
już nalewać piwo, robić hot dogi, nadal mam problemy z robieniem lodów, a
przede wszystkim shake’ów. Ale tak, właśnie tym będę się zajmował od teraz,
bowiem zakładam, że to będzie praca na stałe. Zresztą takiej potrzebuję.
![]() |
Spacer na południu Fiordów Zachodnich |
I tak to
właśnie wygląda. Decyzja o emigracji pociąga za sobą konsekwencje, których
kształtów absolutnie nie przewidziałem. Bardzo lubię moją obecną pracę, bo jest
dynamiczna i po prostu czuję, że żyję. Jest to również praca zmianowa, w
związku z tym będę mieć więcej wolnych dni. Ale nigdy nie przypuszczałbym, że
tablicę interaktywną, dziennik elektroniczny, uczenie w szkole kreatywnego
pisania czy pisanie książek zamienię na życie za ladą. To jest doświadczenie
zaskakujące i niezwykle wartościowe. Docenia się pewne rzeczy, otwierają się
nowe perspektywy, inaczej patrzy się na życie, inaczej o nim myśli. Czternaście
miesięcy pracowałem w jednym miejscu, w którym nie czułem się dobrze. A jednak
tworzyłem poczucie stabilizacji i tego, że coś jest na stałe. Dziś wiem, że
emigracja to wieczne zmiany i wieczna niepewność. Mogę coś doceniać – na
przykład to, że mam możliwość wynajmowania pięknego domu albo jeżdżę znakomitym
samochodem – ale muszę mieć z tyłu głowy, że wbrew tytułowi bloga i mojemu
egzystencjalnemu zamierzeniu nic tu wcale nie jest „na zawsze”.
Wiem również,
że mnóstwo hejterskich komentarzy pod moim adresem lub tak zwanych dobrych rad
kanapowych znawców albo po prostu wszelakiej formy niechęci wobec tego, jak i
co piszę o swojej emigracji wynika przede wszystkim z tego, że nie ma ona
spójnego dla odbiorcy kształtu. Bo z jednej strony wyjechał, porzuciwszy
dostatnie życie i jak śmie teraz na cokolwiek narzekać, a z drugiej strony
narzeka i wciąż powtarza, że trafił do najpiękniejszego miejsca i nie chce się
z nim pożegnać. Tak to właśnie jest. Taki jestem. Niejednoznaczny w swych
wyborach, emocjach, decyzjach. Chcę spokojnego i samotniczego życia na
islandzkiej prowincji, ale z miliona powodów jest to czasem trudne lub
niemożliwe. Ludziom nie klei się to, że można dostrzegać złe strony kraju, który
się przecież świadomie wybrało do życia. Wybrałem pejzaż i on jest
najważniejszy. Reszta to umiejętność dostosowania się do trudnych warunków albo
niemożność dostosowania się. Kiedy wspominam o sprawach negatywnych, ani razu
nie sugeruję, że jest mi źle z powodu zimna, wiatru, deszczu, śniegu, mgły,
braku słońca czy innych czynników atmosferycznych, które określane są jako
depresyjne, lecz dla mnie takie nie są. Komplikacja mojej emigracji to przede
wszystkim pomieszanie wielkiej miłości do danego miejsca z ogromnym wyczuleniem
na ludzką podłość, niekompetencję albo dyletanctwo. Cokolwiek się dalej
wydarzy, wiem, że mam prawo myśleć o Islandii to, co myślę, i zmieniać zdanie
pod wpływem własnych doświadczeń, nie komentarzy innych. A na razie chcę się skoncentrować
na dopasowaniu do zmiany, chcę być dobrym pracownikiem i uczciwie zarabiać
tutaj na życie. Dlatego maj będzie trudny, ale do zmian i pewnego rodzaju
niepewności na co dzień już po prostu muszę się przyzwyczaić.
Zdjęcia do
dzisiejszego wpisu robiła mi Patrycja Makowska. Znakomita fotografka, której
fotografie możecie znaleźć między innymi TUTAJ. To kolejna osoba na Islandii,
która pokazuje mi, jak robić dobre fotki i jakie tajemnice kryje w sobie po
prostu profesjonalne zdjęcie. Mnie aktualnie przykuwa detal, choć kiedyś
fotografowałem tu absolutnie wszystko. Daleko moim zdjęciom do obrazów takich
moich znajomych jak Patrycja, Mariusz Zaworka czy na przykład Adam Ciach, ale
to też kwestia tego, że wszystkie robię po prostu aparatem w telefonie i nie
mam żadnego profesjonalnego sprzętu. Wracając jednak do Patrycji, udało nam się
spędzić piękny dzień, jeżdżąc Marilyn po południu Fiordów Zachodnich i wiem, że
na pewno to kiedyś powtórzymy, bo Patrycja to znakomita kompanka w podróży i po
prostu przesympatycznie spędziliśmy czas. Zakładam również, że poza gastronomią
pojawią się także jakieś oferty pracy w turystyce jak pierwsze zlecenie na
obwiezienie grupy turystów, które zrealizuję niebawem. Teraz tylko do października,
bo jasność przez całą dobę mnie bardzo męczy, ale napisałem to już tutaj wiele
razy, więc po co się powtarzać?
---
Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz mnie wesprzeć finansowo, TUTAJ link do Paypala.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz