![]() |
Patrz pod nogi. Tam jest proza życia. |
Poprzedni wpis zapowiadał
nadzieję na dobre zmiany, dzisiejszy będzie weryfikacją oczekiwań zderzonych z
prozą życia. Sam sobie wykopałem grób i sam sobie jestem winien. Po raz
pierwszy w życiu nie wiem, co robić, a w zasadzie utknąłem w jakimś stuporze, z
którego nie mogę się wydostać, zaś kolejne dni przemijają bez sensu w poczuciu
goryczy i porażki. Nie będę pracownikiem gastronomii, bo się do tego nie nadaję.
Krytyczna, czwarta zmiana skumulowała w sobie tyle różnych czynników, że
zarówno ciało, jak i umysł powiedziały „dość, wyjdź stąd i nigdy nie wracaj”.
Nieprzypadkowo w tej branży pracują głównie młodzi ludzie. A ja chciałem sobie
udowodnić, że brakuje mi tu jeszcze trzaśnięcia drzwiami obrotowymi, że osiągam
niemożliwe i nie ma dla mnie ograniczeń. Są. Boleśnie sobie to uświadomiłem. Do
pewnych rzeczy po prostu się nie nadaję. Pewnych czynności nie umiem się
nauczyć. I byłem bardzo, bardzo lekkomyślny, gdyż na fali entuzjazmu odszedłem
ze starej pracy, by po tygodniu zrezygnować z nowej i otrzymać w starej
czerwoną kartkę, bo niczego tak bardzo tam nie oczekiwano jak tego, że sam
odejdę, w związku z tym powrót choć tymczasowy oczywiście nie był możliwy.
![]() |
Nowa perspektywa. Pod. |
Jestem zatem bezrobotny na
Islandii i nie mam pojęcia, czy przysługuje mi zasiłek dla bezrobotnych, choć
złożyłem podanie, mam przepracowany ponad rok, co jest podstawowym warunkiem
zdobycia takiego świadczenia. W ogóle to pojęcie jest dla mnie abstrakcyjne i
upokarzające. Przez czterdzieści sześć lat cały czas pracowałem, kilka razy
byłem jedynie na zwolnieniu lekarskim i nie wyobrażam sobie społecznej oraz
egzystencjalnej nieprzydatności. A ona w tym momencie ma miejsce. To znaczy
rozumiem, na jak niewiele zawodowych stanowisk mógłbym tutaj wejść. Rozumiem,
że na prowincji możliwości pracy jest niewiele, lecz dopiero teraz dociera do
mnie, że straciłem czujność i przestałem się zabezpieczać, przede wszystkim
finansowo. Ostatecznie zostaję zatem z kwotą, która pozwoli mi zapłacić
rachunki w czerwcu i niewiadomą, czy otrzymam świadczenie z urzędu pracy, bo de
facto nie zwolniono mnie, lecz sam się zwolniłem, co samo w sobie jest jednak
skomplikowaną sprawą i nie będę jej wyjaśniał tutaj, wyjaśniłem przy składaniu
podania o zasiłek.
Jeżeli nie otrzymam tego
zasiłku ani nie znajdę pracy, nie pozostaje mi nic innego jak powrót do Polski.
Zanim jeszcze wpadnę w długi, z których tam, w złotówkach, potem się nie
wygrzebię. Niesamowite, prawda? W sensie z moją zaradnością, z której tak byłem
zadowolony, ląduję na lodzie. W totalnej rozsypce. Z kompletną niepewnością
tego, co za miesiąc czy za dwa. Zostało mi trochę koron i samochód – to jedyne,
co posiadam. I trzy regały polskich książek, regały zresztą też są moje.
Tymczasem moja emigracja zaczyna być powoli koszmarem. Wiem, że mnóstwo ludzi
wpada w takie kłopoty, inni mają jeszcze trudniejszą sytuację, jednakże z moją
ręką w nocniku nie będzie dla mnie pocieszeniem fakt, że ktoś jest zadłużony,
chory, pogrążony w większej rozpaczy. Może rozpacz to za mocne słowo, ale
jestem kompletnie pogubiony. Jakby z tą spontaniczną, lecz absolutnie
zdecydowaną myślą, by tę czwartą zmianę zakończyć i odejść, umknął mi gdzieś
mój instynkt samozachowawczy. Jakbym pozbawił się na moment logicznego
myślenia, ale takiego naprawdę podstawowego. Bo tego typu decyzje można
podejmować z jakimiś oszczędnościami na czarną godzinę. A mnie została tylko czarna
godzina. Kilka osób wsparło mnie przez PayPal TUTAJ, za co serdecznie dziękuję
i obiecuję sobie zrobić to samo, kiedy w przyszłości będę miał środki, a
przeczytam o kimś, kto upadł na emigracji. A może emigracja nie jest po prostu
dla mnie? Może miłość do pejzażu to rzeczywiście za mało, kiedy dziś, w takim
stanie emocjonalnym, odkrywam z przerażeniem, że samotność pośród dziczy nie
wycisza mnie i nie uspokaja, jak zawsze się działo?
![]() |
To piękno nie do końca koi. |
Oczywiście, że myśl o powrocie do Polski pojawia się z tyłu głowy i zdaję sobie sprawę z tego, że ewentualna decyzja o tym powrocie nie będzie żadną porażką. Po prostu niektórym nie wychodzi. Nie wierzę w to, że na Islandii żyje się szczęśliwie i bezstresowo, albowiem szczęście odnajdywałem tu tylko czasami, a poziom czynników stresogennych był chwilami nie do uniesienia. Porażką jest bardziej to, że po ponad roku emigracji nagle staje się frontem do ściany i przez moment nie widzi się niczego poza nią. To bardzo bolesne i frustrujące. Ale mam odwagę o tym pisać, wiedząc jednocześnie, jak wiele osób ucieszy się z takiego obrotu spraw w moim życiu. Wiem to, bo liczba komentatorów/obserwatorów z różnych powodów zablokowanych jest naprawdę spora, a ja nadal nie rozumiem, jaką krzywdę wyrządziłem wszystkim tym ludziom, którzy życzą mi tu jak najgorzej. Przykro mi, że kolejny post może być odebrany jako utyskiwanie. Po prostu informuję o tym, w jakiej sytuacji się znalazłem. I jestem z tym sam, bo tak sobie wybrałem. Piszę to także dla siebie, żeby przeczytać ten wpis za pół roku czy za rok. Tam, gdzie wówczas będę, bo nie mam pojęcia, czy to będzie Islandia.
Nie, nie oczekuję też współczucia, wpakowałem się na minę samodzielnie i samodzielnie muszę się teraz wydostać z dołu. Zastanawia mnie jedynie to, dlaczego starałem się przekonać siebie, że naprawdę jestem gotowy na emigracyjne życie. Bo inni tu przyjeżdżają, po prostu znajdują pracę i zostają? Nie szarpią się z nauką języka islandzkiego jak ja, którego znajomość w gruncie rzeczy też niewiele zmieni na rynku pracy prowincji? Może. A może powinienem wziąć głęboki oddech, zacząć wszystko od nowa, iść spokojnie pracować do fabryki rybnej, gdzie nigdy się nie widziałem, i zwyczajnie skoncentrować się na przeżyciu danego dnia? Tylko przy braku środków finansowych na sytuacje awaryjne raczej czegoś takiego nie da się zrobić. Zwłaszcza gdy dodatkowo boli to, że miałem w planie wymarzony oraz wyczekiwany od roku urlop w drugiej połowie czerwca i chciałem wreszcie zobaczyć fiordy wschodniej Islandii, ale oczywiście w obecnej sytuacji wszystko musiałem odwołać. Nie mam zatem pojęcia, jak będzie wyglądać następne trzydzieści dni. Nie śmiem sięgać myślami gdzieś dalej.
Cały czas trzymam za Pana kciuki, bo ta determinacja w dążeniu do spełnienia marzeń przypomniała mi o rzeczach, które przez prozę życia zwyczajnie porzuciłam. Obserwuję, podziwiam i wierzę, że uda się Panu pokonać trudności. Pozdrawiam i życzę dużo siły. A zdjęcia na Instagramie są przepiękne.
OdpowiedzUsuńBardzo Pana proszę przeczytać ostatnią część Pańskiego wpisu i, tak, tak, wziąć głęboki oddech, tak, jeżeli będzie to nawet fabryka rybna. Urlop, będzie, tylko później. Trzymam kciuki I wierzę.
OdpowiedzUsuńA co z pracą w okolicy Reykjaviku? Zawszeć to wciąż Islandia.
OdpowiedzUsuńweź się w garść i nie panikuj - rozwiązanie jest całkiem proste, weź w rękę telefon i uruchom aplikację banku - tam wypełnij wniosek o Yfirdráttarheimild, banki bez żadnego przesadnego sprawdzania przyznają 3x średnie miesięczne dochody, ustaw spłatę na rok, bez miesięcznego potrącania i masz w kieszeni 3 miesięczne pensje, teraz spokojnie możesz poczekać na zasiłek i się uspokoić :)
OdpowiedzUsuń