![]() | ||
Powinienem z tym ćwiczyć codziennie, ale nie mam czasu |
Sierpniowy wpis – bo zakładam, że w tym miesiącu będzie tylko jeden – chciałem poświęcić między innymi temu, jak trudno jest funkcjonować w innym kraju bez znajomości języka. O swojej głupocie, czyli przylocie tutaj ponad dwa lata temu bez znajomości nawet kilku zdań islandzkiego, już pisałem i nie będę do tego wracał. Chodzi o to, że mój zapał do nauki tutejszego języka bardzo słabnie. A raczej nie widzę żadnych szans, by nauczyć się mówić i przede wszystkim myśleć po islandzku, w związku z tym moje znajomości z Islandczykami będą się zawsze opierać na zdawkowym „cześć” lub luźnym i krótkim „small talku”, w którym i tak popełnię kilka błędów. Do tej pory uczyłem się języka z nauczycielem, który w zamian za połowę spotkania nauki polskiego, z wielką cierpliwością powtarzał mi wciąż te same rzeczy albo uczył takich, które wyparowały dwie doby po spotkaniu. Na razie mamy wakacyjną przerwę.
Mam 47 lat. Mój mózg jest zniszczony przez lata brania pigułek nasennych. Pamięć długoterminowa szwankuje, a krótkoterminowej pomagają notatki. W chwili obecnej widzę, że nie wejdę w środowisko ludzi islandzkiego pochodzenia, bo nie mam narzędzi, aby to zrobić. Po prostu nie umiem nauczyć się języka, choć ćwiczę i wciąż na nowo uświadamiam sobie, jak wiele zapominam. Nie da się stworzyć kumpelskiej, przyjacielskiej, jakiejkolwiek głębszej relacji, jeśli nie rozmawiamy tym samym językiem. Tym bardziej że Islandczycy bardzo się cieszą, gdy próbujesz mówić w ich języku, ale już mniej się cieszą, gdy po na przykład sześciu miesiącach mówisz wciąż podobnie. A mój angielski wcale nie pomaga.
![]() |
Emigracyjna droga wcale nie jest prosta |
To akurat język, w którym mówię, rozumiem i myślę o niebo lepiej niż w islandzkim, ale nadal to podstawy i do dłuższej konwersacji się nie nadaję (do takowej w islandzkim to już w ogóle). Tu też trudno jest zbudować relację z człowiekiem, z którym rozmawiasz w prostej wersji języka i on się po pewnym czasie orientuje, że gdzieś dalej i głębiej nie wyjdziemy. Zmierzam do tego, że uczenie się języków obcych w młodym wieku, przy chłonnym umyśle, to coś priorytetowego, a ja to kompletnie zaniedbałem. I teraz mam tak, że jestem widzialny (mała społeczność, mało kto mnie nie zna), ale nie jestem rozpoznawalny jako człowiek z określonymi poglądami i wrażliwością. Bo tego nie wyrażę ani po islandzku, ani po angielsku. W tym pierwszym powinienem, w tym drugim wypadałoby. A moja znajomość języka ojczystego prowadzi jedynie do tego, że od czasu do czasu pogadam sobie tutaj z tymi sympatycznymi Polakami, którzy chcą ze mną rozmawiać, a nie obgadywać mnie za moimi plecami.
Piszę o tym wszystkim, gdyż to zasadniczy problem mojej emigracji. Jestem tutaj ponad dwa lata. Moja sytuacja finansowa trochę się ustabilizowała, choć nadal niewiele jest w tej chwili możliwości, by kupić dom, który mój landlord sprzedaje maksymalnie za dwa lata. Ale nadal stoję w miejscu. Byłem pracownikiem jednego sklepu, jestem pracownikiem drugiego. Ominęły mnie być może te najgorsze prace, ale wciąż nie rozumiem, dlaczego na prowincji nie jestem w stanie wykorzystać moich kompetencji. Do szkół, jako nauczyciel wspomagający, mnie nie chcą. W całej dużej gminie jest sporo Polonii, jednakże nikt nigdy (poza jedną osobą) nie zaproponował mi, bym uczył jego dziecko języka polskiego w domu. Czwarty raz próbujemy w tutejszym centrum edukacyjnym otworzyć kurs języka polskiego dla obcokrajowców, choćby z tego względu, że Polaków jest dużo i miejscowi być może chcieliby się nauczyć czegoś więcej niż słowa na „k”. W każdym razie znowu usiłujemy stworzyć choć małą grupę zainteresowanych nauką języka polskiego.
![]() |
Zrobiłem już tak wiele, by ta ziemia była moja |
Przez te ponad dwa lata moim największym osiągnięciem było zdobycie urlopu, który przeznaczyłem na zwiedzanie tych zakątków Islandii, których jeszcze nie widziałem. Nie znalazłem ani chwili czasu, by napisać kolejną książkę, choć inspiracji jest mnóstwo. Właściwie to poza wycieczkami w plener, które są cudowne, ale w których czasami brakuje mi towarzysza podróży zafascynowanego pejzażem jak ja, nie robię nic więcej niż praca i tak zwany – biorąc pod uwagę bezsenność – odpoczynek po niej. Chyba nie po to tu przyjechałem. W sensie by na co dzień obsługiwać ludzi przy kasie, pracować przy paletach, a od czasu do czasu chłonąć piękno natury. Nie jestem młody, mam już „z górki” i w związku z tym czuję, że stoję w miejscu. Że właściwie nic innego się nie wydarzy. Pewnie jakaś sytuacja losowa jak uniknięcie śmierci w marcu, gdy na zakręcie zachowałem zimną krew i wyprowadziłem w sekundę z poślizgu Marilyn pędzącą w przepaść. Cały czas mam z tyłu głowy świadomość, że można było wybrać region stołeczny, większe możliwości, być może znaleźć pracę związaną z wykształceniem. Ale nie mogę opuścić Fiordów Zachodnich. To mój dom. Czuję to za każdym razem, gdy tu wracam z jakiegoś dłuższego wyjazdu. Jednakże najbardziej martwi mnie moja tępa głowa do nauki języka. Wstyd tyle czasu żyć w kraju, którego językiem się nie włada. A ja nie jestem władny, by wtłoczyć sobie do głowy islandzki na tyle, by dość swobodnie posługiwać się nim w prostych konwersacjach bez robienia błędów.
W sierpniu czeka mnie jeszcze kilka dni urlopu, odwiedzę między innymi Djúpavik i do Norðurfjörður, ale to tak na chwilę. Na dłużej chciałbym znaleźć czas na pisanie i czytanie. Być może znaleźć jakąś bratnią duszę. Bycie samemu w pejzażu takim jak ten niekiedy przytłacza, choć do niedawna dawało pełnię radości. Jeśli mam być sam, będę. Zresztą przecież tak wybrałem lata temu. Nie interesują mnie popularne tutaj imprezy masowe związane z różnymi lokalnymi tradycjami. Ale wyjść z kimś kiedyś na drinka czy pójść na zwykły spacer, znajdując jakieś tematy do rozmowy – to byłoby miłe. Póki co jestem z jednej strony niezwykle zadowolony z tego, co tu sam osiągnąłem, z drugiej jednak – mam wrażenie, że nie są to jakieś osiągnięcia, że mógłbym robić coś więcej, zajmować się turystyką, znaleźć islandzkiego wydawcę dla swoich książek. Jest pewien niedosyt i poczucie marnowania czasu. Więcej go za mną niż przede mną. Mam wszystko, o czym zawsze marzyłem, ale teraz marzę jeszcze o tym, by móc o tym komuś opowiadać w języku innym niż ojczysty.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog i chcesz mnie wesprzeć na emigracji, możesz to zrobić TUTAJ