Zaczynam trzeci rok emigracji |
Tak, to dzisiaj. Dokładnie 28 stycznia 2023 roku wylądowałem na międzynarodowym lotnisku w Keflaviku ze świadomością, że wreszcie był to lot w jedną stronę. Kilka dni później zawitałem do Ísafjörður, które zawsze było moim marzeniem i nigdy nie sądziłem, że wyprowadzę się stamtąd tak szybko, obdarzając miłością zupełnie inne miejsce na Fiordach Zachodnich. Tak więc za mną dwa lata emigracji. Myślę, że zupełnie inny człowiek wylądował wtedy w Keflaviku, a inny pisze te słowa. A może w gruncie rzeczy wciąż jestem sobą i taki, jaki byłem, bo przecież do emigracyjnej walizki zabiera się zawsze swoją osobowość i od siebie samego nie można się odciąć. Tak jak nie odciąłem się tutaj od bezsenności, której – taką miałem wielką nadzieję, przesypiając pełne sześć godzin pierwszej nocy w nowym kraju – nie zabrałem w walizce z Polski. A jednak nie.
Myślę, że czas na wypunktowanie błędów tamtego Jarka, który zdecydował się osiąść w Islandii na zawsze. Po pierwsze – naiwna wiara w to, że jest się w stanie zrozumieć mentalność Islandczyków i szybko można stać się jednym z nich. Nope. Nawet ze znajomością języka islandzkiego, którego w ogóle nie znałem, przyjeżdżając tutaj i zakładając, że wszystko da się załatwić w języku angielskim, bardzo długo albo prawdopodobnie zawsze będzie się kimś z zewnątrz. Już niekoniecznie obcym, bo oswojonym, ale wciąż osobą, która przybyła, nie jest stąd. Islandczycy tutaj są bardzo ostrożni w zbliżaniu się do ludzi, których nie znają od małego. Stąd też sporo moich trudnych zderzeń z mieszkańcami wyspy, którą nazwałem moim domem. Mówiłem o tym trochę w wywiadach, jakich udzielałem w pierwszym roku emigracji i które wywołały między innymi falę hejtu, którą zniosłem, bo po prostu nie miałem wyjścia. Zawsze opowiadam o własnych doświadczeniach, a jeśli nie wpisują się one w jakieś nurty, trendy, tradycje czy stereotypy, to bardzo mi z tego powodu wszystko jedno.
Po
drugie – przekonanie, że wszystko, co sobie zaplanowałem, mi wyjdzie. W sensie
idiotyzmu przyjechania na islandzką prowincję bez zapewnionego poczucia
bezpieczeństwa w postaci stałego adresu zamieszkania, pracy, jakiejś poduszki
finansowej. Ta ostatnia oczywiście była, dzięki niej między innymi
błyskawicznie zrobiłem i zdałem tu kurs prawa jazdy, ale cała logistyka mojej
emigracji w gruncie rzeczy opierała się na tym, że jakoś to będzie na miejscu.
Tak więc jakoś to było, znalazła się praca i mieszkanie na stałe, ale również
na stałe utraciłem poczucie stabilności finansowej. A przynajmniej teraz mam
takie wrażenie, wiedząc, ile się zarabia w różnych zawodach, po dwóch zmianach
pracy, ze świadomością kosztów utrzymania się w pojedynkę na Islandii.
Coraz więcej słońca na Fiordach Zachodnich |
Po trzecie – nieświadomość tego, czym naprawdę jest islandzka zima. To, że sobie kiedyś przyleciałem w grudniu na kilka dni i udało się pojeździć w parę miejsc w miarę odśnieżonymi drogami, bo na południu wyspy jest to raczej zimowa norma, nie znaczy, że poznałem choć mały fragment oblicza tego, czym jest zima po islandzku. A zwłaszcza na prowincji, którą śnieżyce i sztormy regularnie odcinają od reszty kraju, bo na Fiordy Zachodnie prowadzą tylko dwie drogi: 60 i 61, a w każdym praktycznie zimowym tygodniu bywają one zamykane na krótszych lub dłuższych odcinkach.
Czego
się nauczyłem? Antycypowania zagrożeń. Takiego modelu wyobraźni, który pozwala
na opanowanie się w różnych sytuacjach zagrożenia. Bo okazuje się, że to wcale
nie natura jest tu dla mnie groźna. Natura nigdy mnie nie skrzywdziła.
Nauczyłem się mocnego trzymania gardy wobec innych ludzi. Ograniczonego
zaufania do drugiego człowieka. Z jednej strony żyje się w miejscu, w którym
wszyscy powinni być sobie otwarci i serdeczni, bo jest nas naprawdę garstka w
terenie oddalonym od cywilizacji o setki kilometrów. Z drugiej jednak – nawet małe
społeczności mają swoje niepisane sojusze i albo przynależysz poprzez dostosowanie
się, albo będziesz zawsze odstawał. I wtedy to odstawanie będzie się wiązać
albo z obojętnością, albo z ostracyzmem. Nie lubi się też ludzi, którzy
wyjechali na emigrację, bo to było ich marzenie, nic ich nie wyganiało z
ojczyzny, nie musieli zmieniać kraju z różnych powodów. Takich, którzy są
emigrantami z fanaberii. A tym bardziej nie lubi się takich, których marzenia
się spełniają. Moje się spełniły. Zwłaszcza to o domu.
Dlaczego?
Dlatego że pojawiła możliwość kupna domu, który obecnie wynajmuję. Nigdy nie
sądziłem, że będę wynajmował dla siebie coś więcej niż kawalerkę i że będzie
jakakolwiek inna opcja niż wynajmowanie do śmierci. Pożegnałem swoje polskie
mieszkanie z odrobiną bólu, bo to jednak był spory życiowy dorobek i po prostu
go sprzedałem. Tymczasem na Islandii wcale nie jestem za stary na trzydziestoletni
kredyt hipoteczny, którym byłem obciążony w Polsce, ale brałem go dawno, dawno
temu. Tutaj osobom 40 plus banki chętnie wręczają hipotekę do spłaty na kilka
dekad. Problemem jest wkład własny, który teraz i w Polsce jest obowiązkowy
(gdy ja kupowałem swoje mieszkanie na kredyt, jeszcze tego obowiązku nie było).
Mam dwa lata na zebranie kilkunastu procent zaproponowanej mi ceny domu, bo
jeszcze przez tyle lat mogę go wynajmować. Potem – konkretna decyzja. Ja, który
zawsze tak wielbiłem na odległość Ísafjörður, nie umiem już być bez ciszy i
dyskrecji Flateyri. Chcę tu zostać. Chciałbym kupić ten dom. Nie widzę jednakże
w tej chwili konkretnej opcji odłożenia większej kwoty, skoro wypłata wystarcza
na bieżące wydatki w danym miesiącu. Zawsze cenne będzie realne wsparcie innych
i niezmiernie dziękuję osobom, które to uczyniły (konkretnymi przelewami przez
PayPal TUTAJ). Natomiast trudno mi w tej chwili wyobrazić sobie zebrania
kapitału własnego w sytuacji, w której od blisko roku nie wyjechałem poza
Fiordy Zachodnie nie dlatego, że brak mi na to czasu, lecz zwyczajnie dlatego,
że mnie na to nie stać (samochody niestety nie jeżdżą na wodę). Może rejon
turystyki, może lokalne przewodnictwo. Myślę nad jakimikolwiek możliwościami
pozwalającymi oszczędzić co miesiąc jakąś konkretną kwotę. Marzenie i tak jest spełnione
– mieszkam w domu w bajkowej okolicy i mam święty spokój, o którym marzyłem.
Ale teraz pojawił się inny rodzaj perspektywy, który kusi. Ten dom naprawdę
może być mój.
Ponieważ napisałem, że w poście jubileuszowym odpowiem na zadane przez Was pytania, postaram się to zrobić w miarę skrótowo, aby post się nie rozrósł jakoś gigantycznie. Nazwa miejscowości, w której mieszkam, rzeczywiście odnosi się do „flat”, czyli płaskiego. Większość wsi położona jest na płaskim półwyspie u wrót Oceanu Atlantyckiego. Pewnie stąd taka nazwa miejscowości. Nie mam pojęcia o dawnych tradycyjnych metodach ogrzewania domów i czy torf się wtedy sprawdzał. Obecnie ciepłą wodę i prąd dostarcza do nas firma Orkubu. Nie korzystamy na Fiordach Zachodnich ze źródeł geotermalnych. Kiedy wynajmuje się dom, miesięczna kwota do zapłaty dla Orkubu jest zawsze wysoka. Padło pytanie o to, czy w domach jest problem z wilgocią czy suszeniem ubrań. Myślę, że wszystko zależy od okien i tego, jak się swoje cztery kąty wentyluje. U mnie na przykład czasami, zawsze w zimie, pojawiają się wilgotne plamy na oknach i to dla mnie znak, że muszę więcej wietrzyć. Ubrania suszę tradycyjnie, oddając wilgoć powietrzu w domu. Nie używam suszarki do ubrań. Ciuchy schną bardzo szybko. Zdarza się jednak w mieszkaniach oraz domach pleśń i znam kilka osób, które z nimi walczyły. Opady często są intensywne i trwają tygodniami, a zmarznięty śnieg potrafi zalegać miesiącami, czyniąc dane miejsce bardziej wilgotnym. Kolejne pytanie dotyczyło tego, czy mamy tu lokalne grupki fejsbukowe – owszem, istnieją, Flateyri ma bardzo prężnie działającą, ale nie jestem pewien, czy okoliczne miejscowości też przywiązują wagę do życia takich internetowych stowarzyszeń. I ostatnia odpowiedź – Polacy jak i Islandczycy chętnie tutaj wędkują. To w ogóle nie moja bajka ani sposób spędzania wolnego czasu, więc nic w tym temacie nie wiem, jednak połowy bywają bardzo satysfakcjonujące. Ja jakoś prawie całkowicie odsunąłem rybę z mojej diety, odkąd mieszkam na Islandii. Paradoksalnie jem jej dużo mniej w miejscu, w którym jest wszędzie i jest świeża.
Tymczasem na trzeci rok emigracji życzyłbym sobie wreszcie urlopu i odpoczynku, albowiem nie miałem urlopu w 2024 roku, ponieważ sam zmieniłem pracę, nikt mnie nie zwolnił. Przysługuje mi w tym roku wreszcie czas, w którym pojadę na Fiordy Wschodnie i w te miejsca Islandii, których jeszcze nie widziałem. Wreszcie będę miał po prostu dwa tygodnie wolnego, rzecz dotychczas niewyobrażalna. Czy zamiast wydawać sporo na jeżdżenie po Islandii nie chciałbym dużo taniej wykorzystać wolny czas w Polsce? Nie. Nie tylko dlatego że w lecie jest tam gorąco. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że do Polski już nie wrócę, nawet na chwilę, nawet na wycieczkę, sentymentalnie. Wybrałem swój kraj do życia i jestem z niego zadowolony. Chcę go lepiej poznać i obejrzeć miejsca, których nie widziałem. Potem przyjdzie czas na jakiś relaks w innym miejscu. Na razie życzę sobie w kolejnym roku emigracji dalszego wprawiania się w cierpliwości do wszystkiego, a przede wszystkim do nauki języka islandzkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz