To, co się wydarzyło, jest
tak niebywałe, że nadal, kilka dni po wszystkim, po prostu nie mogę w to
uwierzyć. Nie doleciałem na Islandię. Relacja z tej koszmarnej podróży znalazła
się na portalu "Iceland News Polska" i możecie ją przeczytać TUTAJ,
mogę jedynie uzupełnić wszystko o to, co naprawdę czuję, bo to przecież nie
obchodzi odbiorców takiego artykułu. To, że nie wylądujemy na Islandii, zostało
nam ogłoszone w momencie, w którym każdy oczekiwał już podchodzenia do
lądowania. Kiedy lecieliśmy do Glasgow, każdy jeszcze miał nadzieję na to, że
stamtąd pilot ponowi podróż, gdyż lotnisko w Keflaviku nie było zamknięte na
długo. Jeszcze przed wylądowaniem w Szkocji wiedzieliśmy, że wracamy. Ci
najbardziej zdeterminowani wysiedli, ale ja do nich nie należałem, skoro
leciałem tylko na kilka dni i stojąc na lotnisku w Glasgow w celu identyfikacji swojego bagażu pod czujnym okiem policji, chciałem po prostu,
żeby ten koszmar się skończył.
Islandia mnie nie chciała.
Nie mam siły myśleć o kolejnej wizycie, planować czegokolwiek na przyszłość.
Jakieś fatum wisi nade mną, gdy latam samolotami i zastanawiam się, czy nie
zrezygnować z podróży do Szwecji, którą zaplanowałem na przełom czerwca i
lipca. Albo opóźnione loty, albo nawracające awaryjnie, albo takie ze zniszczonym bagażem. Ciągle coś jest nie tak! Musiałem zmierzyć się z tak straszliwym napięciem i stresem, że do tej
pory wciąż to odsypiam, wegetując w trakcie majówki, nie mogąc nawet wyjść z
domu dalej niż do sklepu po fajki i jedzenie. Głowa bolała mnie bardzo długo -
trzykrotne zmiany ciśnień przy startach i lądowaniach, trzykrotne marzenie o
końcu tego wszystkiego. Nie wierzę w statystyki, bo okazuje się, że jestem
niestatystycznym pasażerem. Całą wymarzoną podróż szlag trafił, a Islandia sama
w sobie zaczyna mnie wewnętrznie irytować. Myślę, że to są emocje, z którymi
będę borykał się bardzo długo. Na razie dominują smutek i rozczarowanie. Śniło
mi się dzisiaj, że chodzę po polach lawowych. Prawdopodobnie nie zobaczę wyspy
w tym roku i nie dlatego, że nie mógłbym, ale przede wszystkim z powodu awersji
do latania. Pozbyłem się może tych irracjonalnych lęków, widząc, jak bezpieczna
jest maszyna bujająca się z nami w tę i z powrotem nad Atlantykiem, ale kiedy
pomyślę o tym, że mam wsiąść do samolotu, robi mi się niedobrze.
Miały być Fiordy Zachodnie,
dreptanie do wraku Dakoty i miały być niezapomniane trzy dni. Miała być fajna podróż, a wszelkie planowanie okazało się po prostu stratą czasu. W tej chwili jest
jakiś stupor i napięcie, które nadal nie opadło. Będę się starał o
odszkodowanie, bo za nie można sobie sfinansować kolejną podróż. Z tym, że
teraz straciłem chęć na myślenie o jakiejkolwiek podróży i nawet potrzebę
kontaktu z Islandią. Może mi przejdzie. Pewnie nieprędko. Ciężki do zniesienia
stan bylejakości i złości. Właściwie to wolałbym teraz pójść do pracy, zająć czymś myśli, odizolować się od tej koszmarnej nocy, w której byłem na pokładzie samolotu od 17:10 do 4:00 nad ranem. Oto relacja z podróży, którą zapowiadałem w
poprzednim poście, nie sądząc, że tak może wyglądać.
Do Szwecji koniecznie trzeba, niech to będzie przerywnik od złych myśli.
OdpowiedzUsuńSprawdzaliśmy atrakcyjne dla "nielotów" połączenia promowe przez Wyspy Owcze i niestety wyszło nam to drożej niż samolot. To było jakiś czas temu, może coś się od tej pory zmieniło.. Ale samej Islandii wybacz :) I spróbuj sobie wyobrazić, że pogoda mogła być przez te trzy dni plugawa. Może ona nie chciała Ci się TAKA pokazywać.. Trzymam kciuki za szybkie odzyskanie kasy, a najlepiej za odszkodowanie. I oczywiście za następną, udaną próbę!
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń