Widok na islandzką "wiosnę" |
Pomachałem sobie trochę z
łopatą przed domem, żeby jutro wyjść z niego do pracy i pomyślałem, że w ramach
odpoczynku przygotuję post, który zapowiedziałem na Fb. Prosiłem Was, abyście
umieścili tam pytania do mnie, a ja postaram się na wszystkie wyczerpująco
odpowiedzieć. Ponieważ jestem trochę wyczerpany treningiem cardio w śnieżnych
zaspach (tak, połowa marca na Fiordach Zachodnich to zima w pełni z aktualnie dodatkowo
silnym wiatrem 20-23 metry na sekundę), nie wiem, czy uda mi się zawrzeć
wszystko to, o czym myślałem od czasu przeczytania Waszych pytań, jednak
spróbuję zebrać myśli. Tym bardziej że pytań było sporo, więc rozłożę to jednak
na dwa posty. Jeśli w międzyczasie chcielibyście zapytać o coś więcej, polecam
facebookowy profil „Islandii na zawsze”, gdzie pod przypiętym u góry zdjęciem
można dodać pytanie. Można je wpisać także tutaj w komentarzu.
Barbara pyta o fajne jedzenie
oraz o muzykę. Przyznam się, że nic fajnego poza jagnięciną podczas
ubiegłorocznej kolacji wielkanocnej (tak, Islandczycy celebrują kolację, nie
śniadanie podczas Wielkanocy) nie jadłem na Islandii i jakoś nie rozglądałem
się za lokalnymi przysmakami, bo zwyczajnie nie mam pieniędzy na te dania,
które są zazwyczaj drogie. Na Islandii jest skyr w niezliczonych wersjach
smakowych. Taki prawdziwy skyr, a nie ten podpisywany jako islandzki i
sprzedawany w polskich marketach. Przejadł mi się. Jem tu paradoksalnie bardzo
mało ryb, choć to podstawa islandzkiej kuchni i w wielu miejscach można zjeść
rybne pyszności. Najlepsza ryba dnia tutaj serwowana jest w Húsið, gdzie
koniecznie trzeba zjeść obiad/kolację, jeśli trafi się do Ísafjörður. Nie
jadłem żadnych z tych świństw typu łby, jądra czy mózgi zwierząt, nie znoszę
też suszonej ryby, natomiast moim ulubionym przysmakiem z marketu jest serek
Kotasela, który przyrządzony z cebulką oraz przyprawami, smakuje znakomicie.
Niestety, nie jem tu zdrowo. Nie umiem gotować, nie mam na to czasu. Markety
oferują liczne gotowe dania, które wrzuca się do mikrofali, i w zasadzie tym
się żywię. Dobre jest masło, a co ciekawe - niesmaczne sery. Kupując gotowe
potrawy w Bónusie, zawsze należy sprawdzać datę przydatności do spożycia, bo
już kilka razy kupiłem dania przeterminowane. Islandczycy mają też wiele
rodzajów słodyczy, a szczególną różnorodność można zaobserwować w żelkach.
Przykro mi, ale nic naprawdę wyjątkowego nie można tutaj zjeść, ale ja też nie
jestem Magdą Gessler, więc piszę tylko o tym, czego mój żołądek potrzebuje albo
przeciw czemu się buntuje.
Okładka płyty zespołu, o którym mowa
Co do muzyki – polecałem już i polecam lokalny zespół Isafjørd. Nie mają jakiegoś wielkiego dorobku muzycznego, ale to, co do tej pory zaserwowali, bardzo mi się podoba. Ciekawostką jest to, że wynajmuję dom od piosenkarza z zespołu Celebs, którym siłą rzeczy się zainteresowałem i podglądam rozwój ich kariery. To oczywiście zupełnie inny typ muzyki, ale jeśli chcielibyście zobaczyć mojego landlorda na scenie, zapraszam do obejrzenia ich występu podczas ubiegłorocznego Söngvakeppnin. Specem od muzyki islandzkiej jest Marcin Kozicki, którego stronę Stacja Islandia serdecznie polecam. Mam wrażenie, że muzyka islandzka dzieli się na segment mrocznej, melancholijnej, kuszącej bardziej wymagającego odbiorcę oraz na segment chwytliwego, prostego, bezpretensjonalnego i czasami sympatycznego popu. Na pewno pomiędzy są jeszcze inne segmenty, ale ja po prostu nie słucham na co dzień islandzkiej muzyki, natomiast Marcin wie o niej wszystko.
Ewelina pyta o plany na
przyszłość. Trudno mi cokolwiek konkretnego napisać. W Islandii żyje się tak,
że zazwyczaj nie antycypuje zbyt wiele. Ale życie chwilą to także nie jest mój
model. W tym momencie mam wrażenie, że utknąłem. Jestem sprzedawcą w sklepie,
który niebawem opuszczę, ponieważ bardzo mało tam zarabiam i zwyczajnie nie
stać mnie na wszystkie miesięczne wydatki. Wspominałem o tym w poprzednim
poście. Nie wiem, jaką alternatywną pracę znajdę i przede wszystkim czy znajdę
coś z godziwą wypłatą, bo tutaj, na Fiordach Zachodnich, możliwości są
niewielkie. Na razie jestem na tym etapie emigracji, że nie snuję planów, lecz
wiem jedynie, że chcę tu zostać. Bardzo bym chciał zarabiać na pokazywaniu
ludziom Islandii, fotografowaniu jej, pisaniu o niej. Tymczasem, żeby mieć na
chleb, paliwo i fajki, muszę pracować tam, gdzie ta praca jest. Kto wie, może
pójdę do przetwórni rybnej, by zaliczyć to klasyczne doświadczenie początku
polskiej emigracji. Nie wiem, co będzie. Finansowa niepewność jest bardzo męcząca.
Mam nadzieję, że nie dojdę do ściany i wydarzy się coś, co po prostu powiększy
liczbę koron na moim koncie.
Sebastian pyta o piwo i puby.
Cóż, piwa w ogóle nie piję, a w Polsce sięgałem sporadycznie po Heinekena. Nie
wiem zatem, jakie rodzaje piwa i w jakiej cenie są na Islandii. Tutaj alkohol
sprzedawany jest w specjalnych sklepach monopolowych (jak we wszystkich krajach
nordyckich) otwartych dość krótko w ciągu dnia, natomiast picie go „na mieście”
to narażenie się na spory wydatek, bo już normalnie w sklepie wyroby alkoholowe
są drogie, natomiast w knajpach droższe pewnie dwukrotnie. W Ísafjörður
odbywają się imprezy w Edinborg Bistro i pewnie jeszcze w jakimś miejscu, ale
tego nie wiem, bo nie bywam. Nie stać mnie jak w Polsce na umówienie się z kimś
i wyjście na wieczorne piwo lub dwa. Poza tym muszę dojechać do domu 25 km,
więc jak to wieczór z alkoholem? We Flateyri mamy klub, w którym można się
napić i potańczyć, stoi nawet za rogiem mojego domu, ale nigdy tam nie byłem.
Vagninn czynny jest obecnie tylko w sobotnie wieczory, lecz w sezonie
turystycznym ożyje. Pewnie się tam kiedyś wybiorę, choć nie mam takiej
potrzeby. Być może zrobię to z czystej ciekawości. Reasumując: w Islandii
lepiej kupić alkohol i zrobić domówkę niż iść szaleć do miasta. Inna sprawa, że
sporo ludzi nie ma tu żadnych problemów finansowych, więc mogą sobie śmiało
pozwolić na to drugie.
Iwona pyta o język islandzki.
Pisałem o nim tutaj wiele razy, więc pozwolę sobie tylko wspomnieć o nowych
spostrzeżeniach. Przede wszystkim w nauce języka obcego pierwszym etapem jest
słuchanie i rozumienie tego, co się słyszy, a dopiero potem mówienie w tym
języku. Ja mam wrażenie, jakbym chciał wejść na ten drugi poziom z pominięciem
pierwszego. Jestem osłuchany z islandzkim na co dzień, ale wciąż naprawdę
niewiele rozumiem. Islandczycy mają też kilka słów, które nic nie znaczą, a
które są używane nagminnie i co więcej – oni dzięki tym słowom precyzują swoją
komunikację. Ukończyłem dwa kursy języka islandzkiego. Znam blisko tysiąc słów.
Potrafię budować bardzo proste zdania, a mimo to wciąż brakuje mi słów. Czasami
próbuję mówić, używając zdań złożonych. Język jest bardzo trudny, a fonetyka
najtrudniejsza. Problemem na przykład w poprawnej odmianie rzeczowników jest
to, że trzeba znać rodzaj, by odpowiednio odmienić, a w islandzkim rodzaje
zdecydowanie nie pokrywają się z rodzajami języka polskiego. Islandzki ma też
dużo słów, które lepią ze sobą trzy lub cztery i tworzą nowe znaczenie. Już
samo poprawne przeczytanie takiego czegoś jest wyczynem, nie mówiąc o użyciu go
w zdaniu. To, co mi niezbędne w pracy w sklepie, mam mniej więcej ogarnięte.
Umiem nawet czasem poprowadzić krótki small talk z klientem po islandzku. Ale
to nadal poziom, któremu daleko do A1. Uczę się powoli, wciąż zapominam to,
czego się nauczyłem, frustruję się z tego powodu, jednak idę do przodu.
Wcześniej czy później się nauczę islandzkiego, bo po prostu nie mam wyjścia,
zostaję tu, chcę mówić językiem ludzi żyjących w tym państwie.
Ukończyłem dwa kursy języka islandzkiego
Odpowiedzi na kolejne pytania pojawią się w następnym wpisie. Przypominam, że wszystko, o czym tu czytacie, jest moją prywatną perspektywą. Nie posiłkuję się żadnymi stronami o Islandii, nie kopiuję ich fragmentów, nie tworzę jednocześnie iluzji pięknego życia na emigracji, bo ono jest bardzo trudne i będę to stale podkreślał. Tymczasem czekam końca zimy, ale muszę się uzbroić w cierpliwość. Muszę również zająć się projektem albo konspektem książki o tym pierwszym emigracyjnym roku. Moje powieści nie sprzedały się w satysfakcjonującym mnie nakładzie, więc może pora, aby spróbować z literaturą faktu. Tylko kiedy znaleźć czas na uporządkowanie i zapisanie doświadczeń emigracyjnych?
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje i chcesz mnie wesprzeć finansowo na emigracji, zapraszam: Jarosław Czechowicz, nr konta w Alior Banku 65 2490 0005 0000 4000 2364 6501
Bardzo dobry i trafny pomysł na książkę. Blog czyta się lekko, więc książka, mimo gorzkiej tematyki, też będzie dobra.
OdpowiedzUsuń