Islandia udowodniła, że jeśli
ktoś marzy o wiośnie w drugiej połowie marca, może się bardzo rozczarować.
Dokładnie pierwszego dnia astronomicznej wiosny (na Islandii nie ma czterech
pór roku, zima od razu przechodzi w lato w kwietniu) nad Fiordami Zachodnimi
rozpętało się białe piekło – jakkolwiek dziwnie brzmi to połączenie słów. Śnieg
padał przez cały dzień, a wiatr wiał w porywach do 28-30 metrów na sekundę. Jak
się zatem można zorientować, część dróg została zaraz zamknięta, a pod koniec
dnia zamknięte były wszystkie drogi w regionie, co zdarzyło się ostatnio w
okolicach Bożego Narodzenia. Co ciekawe – region stołeczny czy południe
Islandii nie miały takich pogodowych przygód, można tam było funkcjonować, a
przede wszystkim jeździć samochodem normalnie. Po dwóch dniach załamania
pogodowego we Flateyri wszędzie powstały kilkumetrowe zaspy śniegu i jestem
pełen podziwu dla człowieka odpowiadającego tu za odśnieżanie, gdyż wykonał
kawał dobrej roboty. Na zewnątrz zatem trzeba było na przykład wykopać tunel,
by wyjść z domu. Albo drugi do kontenera na śmieci, który również trzeba było
zlokalizować i odkopać. Moje drzwi wejściowe otwierają się na zewnątrz, w
związku z tym gdybym w czwartek nie pracował wokół nich z łopatą trzy razy
dziennie, oczywiście nie udałoby mi się opuścić mieszkania i musiałby mnie
odkopywać ktoś z ulicy. Taki to islandzki marzec. Nie zanosi się na to, byśmy
pożegnali się ze śniegiem do początku kwietnia, natomiast mam wrażenie, że w
ostatnich dniach spadło najwięcej białego puchu, odkąd zima rozgościła się tu
już w połowie października.
Ale dzisiejszy post miał być
ponownie jak poprzedni poświęcony odpowiedziom na Wasze pytania. Kraina Ciszy
pyta o zaskakujące smaki czy zapachy, które dotąd były nieznane. Smak wody z
kranu jest czymś niezwykłym dla kogoś, kto przybywa z kraju, gdzie mało kto ma
odwagę napić się wody nieprzegotowanej. Ale ten smak znałem już wcześniej, więc
nie był nowy. Woda w Islandii wszędzie jest znakomita i można ją bez wahania
pić. Nalewasz z kranu i serio czujesz, jakbyś pił wodę niegazowaną jakiejś
lepszej marki. Drugi smak, który przychodzi mi do głowy, to smak jagnięciny.
Chyba tak się złożyło, że nigdy w życiu nie jadłem, tutaj spróbowałem tylko dwa
razy, jednak charakterystyczna nuta smakowa na języku pozostała ze mną na
dłużej. Co do zapachów – wiem, że to zabrzmi idiotycznie i jak z klasycznego
przewodnika po Islandii, ale tutejsze powietrze ma zapach i jest to
oszałamiające doświadczenie. Zwłaszcza wtedy, gdy wieje mocno i intensywnie, a
później wszystko się uspokaja. Jest również zapach, który nie jest dla mnie
przyjemny i trudno mi się do niego przyzwyczaić, a chodzi o ryby – wonie z
okolic zakładów rybnych, lecz również smród popularnej tutaj ryby suszonej,
którą zajada się z masłem, a której woń po otwarciu foliowego opakowania
zawłaszcza absolutnie każdą przestrzeń. Fajnie i różnorodnie pachnie też ocean.
Trudno mi to bardziej precyzyjnie opisać, ale czuję różne zapachy, będąc przy
różnych wybrzeżach. Deszcz tutaj też czasem pachnie. Ten najbardziej
intensywny. Na szczęście nie muszę znosić zapachu siarki, gdy odkręcam ciepłą
wodę, ponieważ nie mamy tu źródeł geotermalnych, za to płacimy dość konkretnie
za podgrzewanie wody. A przynajmniej ja płacę.
Jola pyta o to, czy możliwy
byłby start tutaj bez ludzkiego zaplecza. Raczej nie, bo trzeba obejść absurdy
systemu, kiedy się tu przylatuje. Na przykład (o ile dobrze pamiętam, bo już
wyparłem te niepotrzebnie stresujące mnie rzeczy z pamięci), żeby mieć
kennitalę, czyli islandzki numer identyfikacyjny, należy mieć adres
zameldowania, a adres zameldowania można mieć wówczas, gdy ma się kennitalę.
Większość Polaków przyjeżdża tu do pracy, zatem wszelkie sprawy formalne
załatwiają za nich głównie pracodawcy. Ja musiałem wykazać, że mam środki na
trzymiesięczne utrzymanie, skoro dopiero zamierzałem szukać pracy na miejscu.
Taki wykaz był oczywiście z polskiego konta, gdyż nie mogłem założyć
islandzkiego bez kennitali i oczywiście należało zainwestować w tłumaczenie
przysięgłe, żeby ten dokument był po angielsku. Ma ważność przez jakiś czas,
ale naturalnie w praktyce można mieć te środki pożyczone od kogoś w dniu
wystawiania zaświadczenia, po czym po chwili ich już tam nie mieć. Zatem de
facto można wlecieć do Islandii bez grosza na koncie, bo sposób sprawdzania
środków na nim jest dość absurdalny (byłem przekonany, że takie coś robię po
prostu w urzędzie, gdy potwierdzam przybycie, i pokazuję aktualny stan
polskiego konta w aplikacji). W wielu sprawach na samym początku pomogli mi
Polacy mieszkający tu od lat. Pierwszy adres zamieszkania, wyrobienie
kennitali, bez której nic tu nie można zrobić, sprawy bieżące. Mieszkanie oraz
praca – to już zasługa Islandczyków. Czy chętnych do zawierania bliższych
relacji, bo o to pyta też Jola? Trudno mi powiedzieć, bo sam takich relacji nie
szukam. Na pewno Islandczyk zachowa wobec ciebie duży dystans, ale to zdrowe
podejście, o ile dystans nie zamienia się w lekceważenie. Dużo zmienia to, gdy
zaczynasz mówić po islandzku – nawet z błędami. Wtedy Islandczycy stają się
bardziej serdeczni. Myślę, że przyjaźnią się jednak z ludźmi, których dłużej
znają. Dla mnie cenne jest to, że odkąd zacząłem dukać po islandzku, nie jestem
już cieniem albo kimś, kogo się mija bez słowa. Islandczycy są bardzo serdeczni
w tym pierwszym podstawowym kontakcie. To, co najbardziej intymne w relacjach,
zostawiają – tak mi się wydaje – bardziej w rodzinie. Nie są tacy, jacy bywają
Finowie, którzy często afirmują, żeby się nawet do nich nie zbliżać, ale na
pewno nie ma tu żadnej wylewności w kontaktach. Jest ciekawość, jak również
wspomniany bezpieczny dystans. Wracając do pierwszego pytania Joli – jeśli
jesteś osobą zaradną, przedsiębiorczą i przede wszystkim umiesz w tak zwane
ogarnianie codzienności, dasz sobie radę, przyjeżdżając do Islandii.
Małgorzata pyta o zwyczaje, do
których ciężko przywyknąć. Owszem, jest ich kilka. Najbardziej denerwuje mnie
mieszanie pojęcia życia na luzie z niekompetencją albo byciem niesłownym. W
sensie ktoś nie wywiązuje się z jakiejś oczywistości lub nie wykonuje swojego
obowiązku zawodowego, za co w Polsce pewnie poniósłby konsekwencje, a
określenie „zapomniałem” czy „ojej, tak się nie stało” ma być równoważne z
przyjęciem, że tu po prostu tak jest i to jest tak zwane wyluzowanie. Trudno mi
przywyknąć też do tego, że praktycznie całą zimę wiele aut jeździ w śniegu i
lodzie. Kierowcy często przecierają tylko lewą stronę przedniej szyby i
ruszają. Nadal nie mieści mi się to w głowie. Wiem, że codzienne odśnieżanie
samochodu jest męczące i zajmujące czas, jednak nigdy nie wyjadę Marilyn,
dopóki nie jest oczyszczona ze śniegu czy lodu w sposób niezagrażający innym
kierowcom na drodze, przede wszystkim jadącym za mną.
Teraz zbliża się moja druga
już islandzka Wielkanoc. Co ciekawe – w Islandii wolne są czwartek i piątek
jako dni świąteczne, polska Wielka Sobota jest normalnym dniem pracy, a potem
znowu są dwa dni wolne tak jak wszędzie. Wiecie oczywiście, że nie będzie
żadnej Wielkanocy, lecz po prostu radość z wolnych dni, choć zimowa pogoda nie
odpuszcza i prawdopodobnie nigdzie daleko, a już na pewno na szutry sobie jeszcze
nie pojadę. Znajduję się w stanie dużego dyskomfortu i niepokoju, wciąż myśląc
o zmianie pracy, która jest konieczna, ale pociesza mnie świadomość, że już za
chwilę długa zima się skończy, a wszelkie drogi będą stały przede mną i Marilyn
otworem. Czekamy oboje z wytęsknieniem.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje i chcesz mnie wesprzeć finansowo na emigracji, zapraszam: Jarosław Czechowicz, nr konta w Alior Banku 65 2490 0005 0000 4000 2364 6501
Polecam pracę na lotnisku praca państwowa, kurs języka za darmo.
OdpowiedzUsuńNazwa firmy Isavia.