Na początku chciałem Wam
pokazać koszulkę, którą zdobyłem w sklepie Very Finnish Problems. To satyryczna
strona, którą od lat obserwuję na Facebooku i od niedawna na Instagramie.
Okazuje się, że wiele finish problems to moje problems. Podobno dla Fina
największą traumą jest to, gdy ktoś zajmie drugie miejsce obok niego w
komunikacji publicznej. Ja może nie cierpię wtedy tak bardzo, ale wreszcie
udało mi się znaleźć koszulkę, która oddaje moją osobowość. Tym bardziej że
jest z dobrego materiału, nie idzie tygodniami z Chin, bo wysyłana jest z
Europy, i sklep oferuje wiele innych ciekawych gadżetów dla introwertyków,
którzy czasami chcą zamanifestować, kim są. Oczywiście bardzo dziękuję
islandzkiej poczcie za przyłożenie mi cła wynoszącego drugą cenę koszulki, ale
tak już jest, jak się mieszka poza Unią Europejską. Przez rok islandzkiego
życia doskonale poczułem i zrozumiałem, jak wspaniała jest europejska
różnorodność konsumencka. Z drugiej jednak strony - skoro tutaj rzeczy jest mało i w mniejszym
wyborze, można się nauczyć minimalizmu. Dla każdego zakupoholika zamieszkanie
na Islandii przez powiedzmy pół roku byłoby doskonałą terapią leczącą
uzależnienie.
Ale ja dziś nie o tym, lecz o
Ökuskóli 3. To islandzka szkoła jazdy w tak zwanych trudnych warunkach, jednak
oferuje dużo więcej niż wiedzę oraz doświadczenie w tym zakresie. Chwaliłem się,
że zdobyłem na Islandii prawo jazdy w dwa miesiące, jednakże nie wspomniałem,
iż jest ono na razie tymczasowe. Aby uzyskać dokument na stałe, trzeba poza
dwoma kursami teoretycznymi online, zdanym egzaminem z teorii, jazdami z
instruktorem oraz zdanym egzaminem praktycznym, zaliczyć również Ökuskóli 3. Ja
miałem na to aż trzy lata, ale postanowiłem zrobić ten kurs, zanim minie rok,
odkąd mam prawo jazdy. Problemem jest to, że ta szkoła jazdy jest tylko w
jednym miejscu w kraju, w Hafnarfjörður. Na szczęście wspaniałe związki
zawodowe refundują jej koszt (prawie 50 tysięcy ISK), a także zwracają za
paliwo, co dla mnie, dojeżdżającego tam z Fiordów Zachodnich, jest oczywiście
bardzo cenne. Śmiałem się trochę wcześniej, że przeżyłem zimę na fiordach z
codziennym jeżdżeniem po 50 km dziennie, więc taką Ökuskóli 3 miałem już
zaliczoną wiele razy. Niekoniecznie. To nic, że wyprowadziłem Marilyn z
poślizgu trzy razy. Podczas kursu ma się do wyprowadzenia z poślizgu samochód,
który wiruje jak karuzela. Wszystko odbywa się na placu manewrowym, po którym
jeździ się „pajączkiem”, czyli samochodem z doczepionymi z czterech stron
małymi kółkami, a instruktor wprowadza auto podczas jazdy w stany, które
doprowadzają do zawrotu głowy. Znakomite i cenne doświadczenie dla każdego
kierowcy. Tym bardziej że w aucie poza instruktorem siedzą trzy osoby. Każdy
prowadzi i musi się nauczyć radzić w kilku niebezpiecznych sytuacjach. Opisałem
tylko jedną, którą symulują te „pajączki”, ale niezwykle cenne jest to, że gdy
prowadzi kolejna i kolejna osoba, zmieniamy tylne siedzenie oraz obserwujemy,
jak radzi sobie inny kursant z dwóch różnych perspektyw. Dopiero widząc ręce na
kierownicy kolegi, zrozumiałem dwa swoje błędy.
"Pajączek" z placu manewrowego |
Druga część kursu jest
bardziej teoretyczna, ale nastawiona przede wszystkim na dyskusje. Można między
innymi poczuć, jak boli w klatce piersiowej, kiedy usiądzie się w urządzeniu
stymulującym zderzenie czołowe z jedynie minimalną prędkością. Niesamowite jest
również doświadczenie przebywania w samochodzie, który jest obracany do góry
nogami, a właściwie robi dwa obroty, z czego instruktor zatrzymuje nas na
chwilę z głowami wiszącymi w dół i paniką w oczach. Otrzymujemy również
informację o tym, że jest co najmniej dwadzieścia powodów, dla których
zapinanie pasa bezpieczeństwa to absolutny priorytet. Mnie nieco rozbawiły
slajdy pokazujące trudne warunki drogowe, bo ten ostatni obrazek z rzekomo
najtrudniejszymi, to moja całkiem przyzwoita codzienność dojazdu do pracy, bo
widać tam słupki. Dodam, że te małe, nie wysokie. Mogę świetnie jeździć w
zawiejach i zamieciach, jednak jazda po mieście to wciąż dla mnie wyzwanie. Tym
razem tylko się trochę stresowałem, nie panikowałem. Postanowiłem zjechać
Reykjavik i ościenne miasta kilka razy wzdłuż i wszerz. Oczywiście, że
popełniłem dwa błędy, które natychmiast skorygowałem i więcej ich nie popełnię,
pogubiłem się raz w zjazdach, których wraz z rondami dwupasmowymi jest tam od
groma, ale ostatecznie już nie boję się jeździć po rejonie stołecznym, choć z
pewnością brakuje mi codziennej praktyki koncentrowania się na wielu bodźcach i
komunikatach w ciągu kilku sekund, której to żyjąc na prowincji, po prostu nie
mam, bo nie mam gdzie poćwiczyć. I nie ma tu ludzi, którzy jadą za tobą, przed
tobą i obok ciebie. Cały czas.
Znakomity kurs także dla
doświadczonych kierowców. Uważam, że powinien być obowiązkowy dla zdających
prawo jazdy w całej Europie. Żadna teoria ani opowiadanie o jakichś
dramatycznych zdarzeniach drogowych nie zastąpią doświadczenia. A ono uzyskuje
się w Ökuskóli 3 w kontrolowanych warunkach i jest niezwykle cenne. Czy teraz
bardziej boję się jeździć Marilyn? Wprost przeciwnie. Wiem, że jest cudownym
autem, którego nie zamienię na żadne inne, ale zdaję sobie sprawę z tego, iż
jest również zabójczą metalową klatką. I te dwa oblicza muszę pogodzić w swojej
świadomości.
W stolicy zdecydowanie nie mają TEGO |
Trzy dni w podróży były dla
mnie ogromną radością, bo po raz pierwszy od października wyjechałem z Fiordów
Zachodnich. Islandia zafundowała mi znakomitą pogodę, czyli temperaturę na
plusie i przejezdne drogi. Oczywiście bardziej interesowały mnie pejzaże
oglądane w jej trakcie niż ponowna wizyta w stolicy. Tam spotkałem się z dwójką
znakomitych fotografów i wymieniliśmy parę spostrzeżeń na temat islandzkiej
codzienności, która wciąż konsekwentnie i uporczywie opowiadana jest jako
sielanka. Nie, życie na Islandii nie jest sielanką. Jest bardzo trudne,
wymagające również wyrzeczeń, a także anielskiej cierpliwości, gdy o wiele
spraw trzeba po prostu walczyć. Coraz częściej myślę o tym, żeby zamiast kolejnej
powieści zmierzyć się z literaturą faktu. Opisać mój pierwszy rok emigracyjny
na Islandii. Bez lukru i bez instagramowych oraz proponowanych przez biura
podróży bzdur. Surowa codzienność w surowym miejscu. Czy jakiś wydawca chciałby
taki materiał? Nie wiem. Wiem natomiast, że sam Reykjavik z pobytu na pobyt odstręcza
mnie coraz bardziej. I coraz mocniej wrastam w przekonanie, że właśnie Fiordy
Zachodnie z ich ciszą oraz izolacją to moja absolutnie dozgonna miejscówka,
natomiast wiem, że będzie tu coraz trudniej, gdyż z powodu niskich zarobków po
prostu muszę zmienić pracę na lepiej płatną, a nie ma tu takich możliwości
zatrudnienia jak choćby w mieście, które odwiedzam z coraz mniejszą radością.
Trzymajcie zatem kciuki.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje i chcesz mnie wesprzeć finansowo na emigracji, zapraszam: Jarosław Czechowicz, nr konta w Alior Banku 65 2490 0005 0000 4000 2364 6501
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz