wtorek, 26 grudnia 2017

Snæfellsnes zimową porą

Snæfellsnes zimą jest oszałamiający. Półwysep, o którym mówią, że jest Islandią w pigułce, był dla mnie dzisiaj wyjątkowo łaskawy. Paleta barw słońca i krajobrazy w zimowej szacie, których jeszcze nie widziałem. Latem byłem tylko na południu tego półwyspu. Berenika i Piotrek pokazali mi to oblicze, którego nie znałem. Myślę, że aby stwierdzić, że zna się Islandię, trzeba ją koniecznie zobaczyć także zimą. Przede wszystkim teraz, kiedy jest surowa, niedostępna i każda udana wyprawa gdziekolwiek to składowa szczęścia i uważnego obserwowania prognozy pogody. To jest inna wyspa niż ta w lecie. Udowadniająca, że człowiek osiedlił się na niej przypadkiem i musi mieć naprawdę dużo determinacji, by przetrwać. Latem panują naprawdę cieplarniane warunki i właściwie wszystko jest dostępne. Dzisiaj - niekoniecznie. Można wyjść na plażę, ale ryzykuje się ścięcie krwi w lodowatym wietrze, bo niewielki mróz jest tylko teoretycznie. Wiatr zmienia to, co odczuwamy.
Ale za to widzi się wyraźniej. Kontury są dużo bardziej ostre, kiedy na chwilę wyłonią się z półmroku lub mgły. Droga w jednej chwili czarna i przejezdna, za chwilę spowita warkoczami sypkiego śniegu, przy których traci się poczucie rzeczywistości i tego, gdzie naprawdę jest grunt. Snæfellsnes zimową porą pozwolił mi zobaczyć wszystko to, co zobaczyć o tej porze roku można. Tak intensywnego dnia nie miałem od lata 2016. Żaden papieros nie smakował lepiej niż ten wypalony w rozpadającym się domu na farmie, w którym żegnaliśmy się ze słońcem. I jeszcze gospodarze, niestrudzony kierowca i jego towarzyszka. Z tymi ludźmi można jeździć wszędzie, bo wyjadą w plener nawet mimo zmęczenia. Wiedzą, że każdy dzień na Islandii przynosi nowe możliwości. I nie ma dwóch tych samych razów, bo każde miejsce odwiedzane ponownie jest inne. Przepiękna, wzruszająca podróż. Zorza polarna nadal nie jest dla mnie łaskawa, ale poczekam cierpliwie - jestem tu jeszcze przez dwa dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz