Snæfellsnes zimą jest
oszałamiający. Półwysep, o którym mówią, że jest Islandią w pigułce, był dla
mnie dzisiaj wyjątkowo łaskawy. Paleta barw słońca i krajobrazy w zimowej
szacie, których jeszcze nie widziałem. Latem byłem tylko na południu tego
półwyspu. Berenika i Piotrek pokazali mi to oblicze, którego nie znałem. Myślę,
że aby stwierdzić, że zna się Islandię, trzeba ją koniecznie zobaczyć także
zimą. Przede wszystkim teraz, kiedy jest surowa, niedostępna i każda udana
wyprawa gdziekolwiek to składowa szczęścia i uważnego obserwowania prognozy
pogody. To jest inna wyspa niż ta w lecie. Udowadniająca, że człowiek osiedlił
się na niej przypadkiem i musi mieć naprawdę dużo determinacji, by przetrwać.
Latem panują naprawdę cieplarniane warunki i właściwie wszystko jest dostępne.
Dzisiaj - niekoniecznie. Można wyjść na plażę, ale ryzykuje się ścięcie krwi w
lodowatym wietrze, bo niewielki mróz jest tylko teoretycznie. Wiatr zmienia to,
co odczuwamy.
Ale za to widzi się wyraźniej. Kontury są dużo bardziej ostre,
kiedy na chwilę wyłonią się z półmroku lub mgły. Droga w jednej chwili czarna i
przejezdna, za chwilę spowita warkoczami sypkiego śniegu, przy których traci
się poczucie rzeczywistości i tego, gdzie naprawdę jest grunt. Snæfellsnes
zimową porą pozwolił mi zobaczyć wszystko to, co zobaczyć o tej porze roku
można. Tak intensywnego dnia nie miałem od lata 2016. Żaden papieros nie
smakował lepiej niż ten wypalony w rozpadającym się domu na farmie, w którym
żegnaliśmy się ze słońcem. I jeszcze gospodarze, niestrudzony kierowca i jego
towarzyszka. Z tymi ludźmi można jeździć wszędzie, bo wyjadą w plener nawet
mimo zmęczenia. Wiedzą, że każdy dzień na Islandii przynosi nowe możliwości. I
nie ma dwóch tych samych razów, bo każde miejsce odwiedzane ponownie jest inne.
Przepiękna, wzruszająca podróż. Zorza polarna nadal nie jest dla mnie łaskawa,
ale poczekam cierpliwie - jestem tu jeszcze przez dwa dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz