Droga 635 |
Czas mknie do przodu jak
szalony. Znowu chciałbym jakoś regularnie pisać tutaj o tym, co przeżywam, ale
wciąż przegrywam z każdym kolejnym dniem. Mimo tego że właściwie nie ma tu już
nocy, bo lekki mrok zapada jakoś po drugiej, a o piątej jest całkowicie widno.
W każdym razie za mną kolejna wyprawa po Fiordach Zachodnich, tym razem
samotna. Marilyn jak zawsze dała radę. A ja zawróciłem z jednej trasy, kiedy
zrozumiałem, że warunki pogodowe nie pozwolą na jej kontynuowanie. I że
Islandia w połowie maja może zaskoczyć zimą w pełnym wydaniu.
Miniony weekend koncentrował
się u mnie przede wszystkim na trasie 61 do Hólmavíku, a
kolejnego dnia na drodze 643 – jednej z najbardziej malowniczych i najbardziej
niebezpiecznych na Islandii. Sobota przebiegała spokojnie oraz błogo. Odbiłem
kilka razy na drogi szutrowe i o ile 633 spodobała mi się bardzo, wiodąc wzdłuż
nieoczywistego odludzia, o tyle zakochałem się totalnie w drodze 635, która
wije się ponad czterdzieści kilometrów pośród oszałamiającego dech krajobrazu.
Patrząc na mapę, można odnieść wrażenie, że 635 nie będzie oferować jakichś
spektakularnych atrakcji. Krajobraz jest w miarę płaski, Fiordy Zachodnie
dopiero się zaczynają w swym nieoczywistym kształcie i jedyne, co widać na
horyzoncie to oczywiście majestatyczny Hornstrandir. ALE! Jadąc 635, otrzymuje
się to, co na Islandii najcenniejsze: ciszę i przestrzeń, w których wiatr ma
swój smak, a całość jest wręcz wymarzona do samotnej podróży. Tak, jest płasko,
pozornie zupełnie zwyczajnie, jednak z każdym kolejnym kilometrem wzmaga się to
poczucie, że obcuje się z tym, co na tej wyspie najbardziej intymne. Z takim
rodzajem pustkowia, które oddziałuje na wyobraźnię wyczuloną na niuanse. Na
przykład na to, jak kształtuje się linia brzegowa oraz co oferuje tafla wody w
fiordzie. Nie przemierzyłem tej trasy całej, bo zakończyłem podróż przy
malowniczym Melgraseyrarkirkja, lecz zdecydowanie wrócę tam ponownie, by
dojechać do samego końca. Tam gdzie kończy się marzenie każdego introwertyka –
mieć pejzaż tylko dla siebie.
Kolejnego dnia chciałem się zmierzyć z wymagającą drogą 643, którą miałem już przyjemność jechać dwa lata temu do samego Norðurfjörður, ale tym razem nie siedziałem na wygodnym siedzeniu pasażera. Ruszyłem z mieszanymi uczuciami, bo jednak w śniegu i dużym wietrze. Zakładałem sobie, że skoro jadę do jednego z najbardziej mrocznych zakątków Islandii, na pewno zyskam wiele cennych zdjęć we mgle. Cóż, nie była to mgła, zaczynała się regularna zima. Im piękniej było wokół mnie, tym straszniej, bo śnieg sypał dość obficie i wszystkie góry momentalnie stały się białe. Kiedy niecałe 12 kilometrów przed Djúpavíkiem koła Marilyn zaczęły grzęznąć w śniegu, a ja przestałem widzieć w bieli szuter, zdecydowałem się odpuścić i zawrócić. Za dużo mam szacunku do majestatu islandzkiej natury, by gdziekolwiek szarżować. Samo zawrócenie dużego i ciężkiego auta na wąskiej drodze, na której z jednej strony była przepaść, a z drugiej wielki rów, było dla mnie doświadczeniem co najmniej stresującym. Powoli, z trzema poprawkami, dałem jednak radę. I bardzo się cieszę, że wróciłem bezpiecznie, po raz kolejny udowadniając sobie, że jestem rozumnym kierowcą, który nigdy nie narazi życia i zdrowia w ekstremalnych warunkach. Ani nie będzie ekstremalnie testował swojego samochodu, jakkolwiek znakomity by był.
Po
powrocie kilka dni kursowałem między Ísafjörður a Súðavíkiem, bo w tym drugim
mieszkałem tymczasowo, ciesząc się ogromnym metrażem samodzielnego mieszkania
dla siebie. I podczas jednego z przejazdów spotkała mnie przykra niespodzianka,
a Marilyn kolejna krzywda. Jadąc przepisowo 90 km/h na godzinę po wąskiej i
krętej drodze, zacząłem być wyprzedzany przez ciężarówkę z przyczepą długości
samej ciężarówki. Nawet nie zorientowałem się, kiedy ten wariat do mnie
podjechał ani kiedy zaczął szalony manewr wyprzedzania grubo ponad setką. Nie
wiem, czy to przyczepa, w każdym razie Marilyn oberwała i została jej kolejna
blizna w postaci uszkodzonej obudowy lusterka. Było to dla mnie traumatyczne
doświadczenie, bo wydarzyło się na drodze, która – jak większość na wyspie –
nie doświadcza piratów drogowych. A to był po prostu szaleniec. Kiedy potem
próbowałem go dogonić i chociaż zapamiętać numer rejestracyjny, zniknął mi z
pola widzenia po dwóch zakrętach. Niebywałe! Tu, gdzie mija się średnio pięć
samochodów dziennie, jadąc spokojnymi, choć przecież wymagającymi drogami.
Majestat Atlantyku przy drodze 643
Mam wrażenie, że odkąd 20 kwietnia po raz pierwszy odpaliłem Marilyn, zdobyłem już więcej doświadczenia za kierownicą niż wielu ludzi z prawem jazdy przez całe życie. A na kolejny weekend planuję następną wyprawę. Tym razem znowu w kierunku Látrabjargu, ale tym razem z noclegiem i przede wszystkim wielką ekscytacją, by spokojnie zbadać drogę 615 do Kollsvíku. I by zrobić sobie także długi spacer plażą w Breiðavíku.
A piszę jedynie o podróżach, bo po to właściwie tutaj przyjechałem, to mi daje spełnienie i największe szczęście. Proza życia nie jest warta opisu. Wciąż pracuję na tym samym stanowisku, wciąż za najniższą islandzką krajową i wciąż usiłując połączyć to z pracą online z Polski. Trochę byłem ostatnio na walizkach, więc tęskni mi się za spokojem i bezpiecznymi czterema ścianami. Za pozwoleniem mojego gospodarza w tę niedzielę dodaję mojemu lokum krwistego charakteru i maluję jedną ze ścian na żywą czerwień, jak również rozpakuję i skręcę wreszcie zakupy z Ikei, które na razie czekały w kartonach. Za czym tęsknię? Za normalnym snem. Od dwóch tygodni nie jestem w stanie spać dłużej niż kilka godzin podczas nocy. To będzie miało swoje konsekwencje. Jednocześnie przypomina mi się, co usłyszałem od jednego lekarza – moja bezsenność ma tak głębokie podłoże, iż prawdopodobnie nigdy organizm już nie prześpi całej nocy. Mimo islandzkiej błogości. Ale nie można mieć wszystkiego.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ
Czytam twoje wpisy i podziwiam jak się ustawiłeś. Czytamy w domu twoje rzeczy od dawna (mamy dwie książki) ja w Polsce chciałem być nauczycielem, ale to dawno już było nie do wyżycia za to co płacili. Ja wyemigrowałam do Niemiec z żoną zanim w internecie można było pisać, ze się paluszek skaleczyło lub ze się ma fajki i auto i uważa to za całe życie (tym wpisem mnie pokonałeś, syn powiedział, ze przestaje czytać recenzje). Ale rozumiem, ze teraz to jesteś już sobą - ostra zmiana. No więc generalnie emigracja człowieka jak odpowiada za siebie i tych których spotyka wyglada u mnie trochę inaczej. Nie na korzystaniu, bo dla mnie co to za odwaga mieć wszystko gdzieś i korzystać z innych. Twoja emigracja jest twoja i nic mi do tego. Ale jak pokazał mi syn: tato przestań go czytać, bo on pisze tylko aby zwrócić na siebie uwagę, napisze co będzie akurat potrzebne mu do tego i wszystko jest wtórne. I wiesz to, się rzeczywiście nie klei, starasz być miły i wyglądać na ofiarę nietolerancyjnych Polaków w Polsce, złych emigrantów i lokalsow tam gdzie pojechałeś, złych kierowców co podobno wyprzedzając tłuką ci lusterko (zaraz po twoim kursie prawka), złej opieki zdrowotnej itd. Jesteś „idealny i przemiły”, deklarujesz w swoich mediach wszystko w co chcesz żebyśmy uwierzyli. A jak się dobrze przyjrzeć to w prawo mówisz co innego niż w lewo, a wozisz się dosłownie i w przenośni. Twoje szczęście, ze wyemigrowałeś tam na odludzie, bo inaczej wśród ludzi to w końcu jak ktoś myśli to to zobaczy. Syn ma rację, kończę z czytaniem. Po tych paru latach to co palniesz teraz czasem jak ci ta wolnosc strzeli, albo te coraz bardziej schematyczne teksty i recenzje jakby bez przemyślenia lub korekty niektóre - to już nie to. Wcześniej myslalem, ze jesteś ekskluzywny, a czytać twoje teksty to coś dla
OdpowiedzUsuńinteligentnych. I sam się wkopałem, sprytny to ty jesteś ale sprytnych to my i w Niemczech mamy pod dostatkiem. Gdzie moj Czechowicz z Krakowa? W kaszance bywa więcej treści z której skorzystam, a też jest robiona pod gust odbiorcy tylko smaczniejsza. I kończę tez dlatego, ze mam parę tęczowych znajomych (buntujesz sie przeciw nietolerancji) i chcę znajomość z nimi postrzegać wciąż jako super relacje bo są super ludźmi. A nie przez twoje wąty do wszystkiego co się tobą nie zachwyca. Zawiodłeś mnie, bo ty masz gdzieś swiat w którym jesteś, czasem jak się nie upilnujesz to to dobrze to widać, choć starasz się opowiadać ładne opowiesci w druga stronę. Napisałeś jakiś czas temu jak trzeba żyć. To ci odpowiem, wziąłbym się do roboty. Tu w Niemczech bys nie miał żadnej pracy jakby się ludzie skarzyli a ty na nich się skarżysz. Wiem ze o Niemczech to żarty raczej są w tym temacie, ale robota na emigracji prostuje trochę wrażenia kiedy się patrzy w lustro. Pozdrowienia znad Renu. Pewnie to skasujesz zamiast przemyśleć, podobno tak robisz ze swoimi czytelnikami jak mi mowi syn, on cię wcześniej zaczął czytać no i wcześniej skonczył, ale ja tu już tez nie planuję wrócić. I żeby było jasne, to nie jest hejt, gdybys nie wzbudził naszego zainteresowania to bym przemilczał twoje istnienie i sobie poszedł, ale ze czuję się oszukany i wcale nie kulturalnie traktowany jako czytelnik, to sobie pozwalam trzasnąć drzwiami.