Relaks na Bolafjall |
Urozmaicając mój wpis
zdjęciami z sobotniego nordic walkingu w otulonym mgłą Suðureyri,
spróbuję dziś wypunktować, czego nie mam, a co mam, i zrobić mały bilans. Oczywiście
będzie to tylko kilka spraw i trochę wybiórczo. Tak się bowiem składa, że już
za kilka dni minie pięć miesięcy, odkąd jestem na emigracji w najpiękniejszym
kraju świata, ale oczywiście nie wszystko poza naturą oraz temperaturami jest
tu piękne, a niektóre rzeczy nawet wyjątkowo brzydkie. Zatem czas na małe
podsumowanie: co straciłem, a co zyskałem.
Czego
nie mam? Właśnie teraz uświadomiłem sobie najboleśniej, że to pierwszy rok, w
którym nie mam dwóch miesięcy wakacji. Gdy czas pędzi jak szalony do przodu, a
ja pośród obowiązków wręcz kompulsywnie wyrywam te wolne chwile, by nasycić się
wtedy islandzkimi pejzażami, rozumiem bardziej niż kiedykolwiek, jak ważne były
dla mnie te miesiące, w których dało się żyć w swoim tempie, na swoich
zasadach, posiadać czas i mieć okoliczności na prawdziwe spotkania ze sobą, ze
swoimi potrzebami i pragnieniami. Dziś wiem również, że każdy pracujący
człowiek powinien mieć te dwa miesiące wolnego w ciągu roku. Wszak pracujemy,
żeby żyć, a nie żyjemy, aby pracować, prawda? Poznałem ludzi, którzy jakby bali
się wolnego czasu, wyjścia naprzeciw swoim najbardziej intymnym potrzebom,
znalezienia się w oknie czasowym, w którym nic nie trzeba, nie musi się wykonać
żadnego zadania. Tęsknię za dłuższym czasem, kiedy nie będę patrzył na zegarek
i kiedy można się po prostu zatrzymać.
Czego
jeszcze nie mam? Możliwości, by spotkać się z tą małą garstką ludzi, z którymi
chętnie spotykałem się w Polsce. Czasem tęsknię za tym, że można było wyjść ze
znajomymi do miasta albo po prostu zajrzeć do nich, skomentować bieżące sprawy,
wypalić shishę, odreagować stresy i opowiedzieć sobie parę dobrych historii.
Tutaj nie ma szans na tego typu relacje. Albo nie daję sobie do nich prawa. A
może już ich nie potrzebuję. Z pewnością to, że przebywam każdego dnia
roboczego aż osiem godzin dziennie z innymi ludźmi ze względu na specyfikę
wykonywanej pracy, ma duży wpływ na brak „zapotrzebowania” na jakąkolwiek
kontynuację tego w czasie wolnym.
Nie
mam dostępu do profesjonalnej i prywatnej opieki medycznej oraz kontaktu z
lekarzami każdej specjalizacji wtedy, kiedy tego potrzebuję. Tutaj od dłuższego
czasu usiłuję wytłumaczyć lekarzom, że potwornie się męczę z moją bezsennością,
ale nie widzę ani zrozumienia dla tego cierpienia, ani chęci przepisania mi
skutecznych leków, które znam i wymieniam, lecz których z jakichś powodów nie
mogę tutaj dostać. To jest naprawdę okrucieństwo, kiedy nie jest zaspokajana
podstawowa potrzeba każdego z nas – potrzeba snu i odpoczynku. Mój organizm od
miesięcy nie jest dostatecznie zregenerowany. Nie rozumiem też, dlaczego tutaj
nikt nie jest w stanie mi pomóc. I nikogo nie interesuje ktoś, kto nie może
spać, bo cóż to za schorzenie, cóż do za problem? Może ktoś z Was nie przespał
kiedyś jednej nocy i pamięta, jak się czuł nazajutrz. Otóż ja tak mam od kilku
dekad. W Polsce lekarze byli mi w stanie pomóc. Tu boją się przepisać recepty
na leki, które pomagają.
Co
mam? Komfort nieposiadania żadnych długów. Wraz ze sprzedanym polskim
mieszkaniem pożegnałem mentalne obciążenie, o którym oczywiście na co dzień nie
myślałem dla zdrowia psychicznego. Otóż nic nie jestem już nikomu winien. Ani
złotówki, ani korony. To naprawdę oczyszczająca i bardzo komfortowa
perspektywa. Daje duże poczucie wolności. Podobnie jak posiadanie własnego
samochodu, do którego w każdej chwili można wsiąść i jechać poszukać spokoju
gdzieś dalej.
Co
poza tym? Mam Islandię, czyli miejsce, do którego powinienem przeprowadzić się
już dawno temu, ale z różnych powodów tego nie zrobiłem. Świadomość, że mój
wybór jest słuszny, że to właśnie miejsce na drugą połowę życia, zestarzenie
się i śmierć (mam nadzieję, że Islandia za jakiś czas zalegalizuje eutanazję,
bo żyjąc samemu ze świadomością, że na przykład rozwija mi się Alzheimer, nie
śmiałbym nikomu zawadzać i chciałbym zdecydować o swoim odejściu). Mam poczucie,
że jakkolwiek jestem tu traktowany jako obcokrajowiec przez ludzi, Islandia
jako wyspa mnie przyjęła oraz zaakceptowała. Mam zatem świadomość podjęcia
właściwego wyboru i tego, że ryzyko się opłaciło. Po całym roku przygotowań do
przybycia tutaj rozczarowanie byłoby trudne do uniesienia. Choć wiele mam do
zarzucenia Islandii jako państwu, mam absolutną pewność, że znalazłem się we
właściwym miejscu, na właściwej wyspie, że każdego dnia każda skałka wokół,
wiatr oraz chmury przypominają mi, że właśnie wygrałem na loterii drugą, lepszą
połowę życia.
Co jeszcze mam? Samoświadomość, jak wiele mogę osiągnąć i jak wiele znieść. A w zasadzie przekonanie, że jestem twardy oraz zdeterminowany. Chciałem sobie udowodnić, że po blisko dwudziestu latach robienia w kółko tego samego można zacząć robić coś innego, ekstremalnie różnego, ciężkiego i niebezpiecznego dla kogoś, kto okopał się w bezpiecznym życiowym szańcu. I chyba sobie udowodniłem. A teraz czas na poszukiwanie tego legendarnego islandzkiego chillu i bezstresowego życia, których doświadczam póki co tylko wtedy, kiedy jestem sam na sam z naturą. Ale bilans jest dobry. Sporo straciłem, jednakże niewiarygodnie dużo zyskałem. Resztę niech jak zawsze dopowiadają zdjęcia.
Poczucie sprawczości - bezcenne. Na Islandii chyba często i dużo wieje, niech ten wiatr wpada w Twoje skrzydła i pcha ku samym dobrym rzeczom.
OdpowiedzUsuńZa mna ciężki rok w pracy. Czytając Twoje posty zawsze mówiłam sobie, że jeżeli Tobie się udało, to mi też. I wszystko dobrze się zakończyło!!!! Dlatego warto trzymać dla kogoś kciuki, pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń