wtorek, 18 lipca 2023

Islandzkie zarobki

 

Islandzkie konie są piękne i łagodne. Fot. Mariusz Zaworka

Dziś chciałem napisać nieco o islandzkich zarobkach, dekorując wpis zdjęciami z ostatnich islandzkich wypraw w towarzystwie mojej ukochanej Marilyn. W Polsce jako nauczyciel otrzymywałem pensję z góry za miesiąc, z dołu za nadgodziny, a w lipcu i sierpniu miałem urlop, podczas którego przychodziła normalna wypłata. Wyliczanie tutaj tego, ile się zarabia, to obecnie dla mnie jakieś Himalaje matematyki. Nie dość, że liczy się to na godziny i nie wiem, czy istnieje coś takiego jak normalna stała pensja bez cudowania z przeliczeniami stawek godzinowych, to jeszcze sztuką, której nie opanowałem, jest zrozumienie, jak wygląda opodatkowanie, jakie są prawa pracownicze w pierwszych miesiącach, kiedy i na jakich zasadach otrzymuje się płatny urlop. Bo na przykład będę miał w sierpniu tydzień wolnego, jednak nikt mi za ten tydzień nie zapłaci. Ale to generalnie nie jest jakiś wielki problem, bo prędzej czy później się wszystkiego nauczę, a właściwie to zrozumiem i będę świadom, ile zarabiam, a ile odprowadzam na coś tam. Problemem jest coś zupełnie innego.

Droga 622

Otóż pozwoliłem sobie zrobić małe rozeznanie wśród tutejszych znajomych i okazuje się, że na Islandii zarabia się naprawdę niewiele. Zarobki między 310 a 430 tysięcy koron otrzymuje chyba większość pracujących tu ludzi. Ja zarabiam oczywiście najniższą krajową za godzinę, jednakże przy etacie nie wygląda to tak tragicznie, a kiedy minie pół roku mojej pracy, będę miał nieco wyższe stawki godzinowe. Jestem zaskoczony tym, jak niskie są średnie islandzkie pensje. Na jak niewiele sobie można za nie pozwolić, jeśli nie bierze się nadgodzin (te sobotnie czy niedzielne są więcej płatne). I jakie eldorado jest tu dla banków, skoro ludzie mają dzieci (dwójkę lub więcej), swoje domy i samochody, bo niejednokrotnie rodzina ma dwa auta. Jak można na to wszystko mieć pieniądze przy tak żenująco niskich wypłatach, jeśli nie weźmie się iluś tam kredytów? Po tym, jak zrozumiałem, ile wolności daje pozbycie się polskiego kredytu hipotecznego, nie wyobrażam sobie pakowania się tutaj w kolejny. Może gdyby chodziło o własne mieszkanie - to tak, ale prawdopodobnie jestem już na to za stary i będę wynajmował lokum do końca życia. Moimi drogimi ekstrawagancjami tutaj są palenie papierosów i paliwo do Marylin, która wciąga je jak mechaniczna alkoholiczka. Od czasu do czasu jakaś nowa loppapeysa. I to w zasadzie wszystko. Ale za na przykład 360-420 tysięcy koron miesięcznie utrzymać siebie i swoje dziecko? Nawet jeśli takie wypłaty mnożę razy dwa (mąż i żona albo żona i żona lub mąż i mąż, żyjemy w normalnym kraju, w którym nikogo nie zastanawia, jakiej płci ma się partnerkę/partnera), to i tak wciąż nie ogarniam, jak ludzie tutaj wiążą koniec z końcem i jeszcze mają rezerwy finansowe.


Wszystko na Islandii jest dość drogie. Może rzeczywiście tanie jest jedzenie w supermarketach, ale cała reszta to naprawdę spore wydatki. Niektóre rzeczy są tańsze niż w Polsce czy Europie, jednakże na przykład opłaty za hotelowe miejscówki w sezonie powalają na kolana. A od kwietnia do września ceny wielu produktów oraz usług nagle stają się tu dwa albo trzy razy wyższe. Inflacja w tym kraju spadła. Wiele rzeczy jest niedostępnych, ale bez problemu do sprowadzenia z Unii Europejskiej. Zastanawia mnie to, jak wygląda budżet przeciętnego Islandczyka, który sprawia wrażenie, że na wszystko go stać. Bo stać. Większość z nich nie zna biedy. Wiele islandzkich dzieci nie dba o to, co kupują rodzice, bo za chwilę dostaną następne rzeczy po to, by ich nie szanować. Nie wiem, kto i na jakich stanowiskach zarabia te wyższe kwoty, takie na przykład od 500 tysięcy wzwyż, jednak jeśli islandzcy obywatele wiodą syte i dostatnie życie, to na bank… dzięki bankom.



Nie mam problemów z finansami, po sprzedaży polskiego mieszkania na dobrą sprawę mógłbym tu z rok (tak, tylko rok po spieniężeniu całego polskiego dorobku życia) nie pracować, jednakże zawsze liczę uważnie miesięczny budżet, a pracuję, bo to lubię i matka mnie nauczyła, że każdą pracę należy szanować. Kiedy resztę czasu poświęcam wycieczkom po Islandii, a w międzyczasie pochłaniam jeszcze parę książek miesięcznie, wychodzi na to, że nie powinienem narzekać, bo nie mam czasu na wydawanie pieniędzy i na zbytki. A jednak stale myślę o tym, na co płaci się tu podatki (na przykład z automatu na kościół i natychmiast się z tego wypisałem) i jak wiele dodatkowych opłat wdziera się do miesięcznego budżetu. Na przykład moje ubezpieczenie za samochód. Ponieważ jestem świeżo upieczonym kierowcą, automatycznie jest najwyższe. Albo jakieś tam opłaty za drogi, bo mam auto. Abonament za komórkę. Wynajem mieszkania. Wiem, że piszę o czymś, co dotyka każdego z nas, jednakże chyba przyjechałem tu z naiwnym przekonaniem, że na Islandii można dobrze zarabiać i całkiem sporo odłożyć. Nie w tym celu, żeby pojechać na dwa miesiące do Polski i pokazywać, jakim jest się panem w swojej wiosce, bo wiadomo, jak zagra przelicznik ISK na PLN i jakie wrażenie to zrobi na tych, co harują w ojczyźnie za złotówki. Myślałem, że tu, mieszkając na co dzień w Islandii, generalnie po jakimś czasie są zawsze co miesiąc nadwyżki finansowe i daje to poczucie większego bezpieczeństwa. A okazuje się, że wiele pensji wystarcza tylko na to, by przeżyć od pierwszego do pierwszego. Nie widzę również perspektyw (przynajmniej na prowincji) na to, bym zarabiał więcej, niż muszę wydać każdego miesiąca. Nawet ze znajomością islandzkiego, serio. A skoro o tym piszę, to trzymajcie kciuki, bo zaczynam lekcje z tutejszą nauczycielką ze szkoły podstawowej, koleżanką po fachu. Wiem, że zmarnowałem prawie wszystko to, co oferował mi kurs islandzkiego, bo nie miałem czasu powtarzać i większość wiedzy oraz umiejętności poszło jak krew w piach. Ale chcę zacząć od nowa, systematycznie i sumiennie. Nawet jeśli będzie szło opornie. A wiem, że będzie. Nie mam żadnych zdolności językowych, choć może mam jakieś inne. I naprawdę chciałbym wiedzieć, jak się tu zarabia dobre pieniądze, nie pożyczając niczego z banku.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ


3 komentarze:

  1. Za najniższa stawkę godzinowa mam w Polsce paczkę papierosów lub 3 litry paliwa.Ty podejrzewam tez kupisz fajki za jedna godzinę pracy ale paliwa to już raczej więcej niż ja i to chyba ja powinnam powiedzieć o ekstrawagancji :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, wychodzi dokładnie paczka papierosów i batonik. Tu papierosy kosztują 1700 ISK/paczka.

      Usuń
    2. No dobra :)))) ja tylko fajki, ale przyznaj ze paliwa więcej kupisz niż ja za swoje 18.30zł brutto

      Usuń