Dzisiaj będzie o tym,
dlaczego w lipcu jadę do Islandii. Prawdopodobnie jeszcze przez lata
siedziałbym przed islandzkimi zdjęciami i wzdychał, gdyby nie pojawiła się
motywująca okoliczność. Ta związana jest z osobą Patrycji. Patrycja jest
zbulwersowana, że jeszcze tutaj o sobie nie przeczytała, w związku z tym
nadrabiam zaległości. Pewnego dnia dostałem od niej wiadomość. Przeczytała moją
rozmowę z Anną Sikorską i się odezwała. Patrycja to moja koleżanka ze szkolnej
ławy. Chodziliśmy razem do podstawówki w innych, fajnych czasach. Wtedy, kiedy
przez całe osiem lat żaden minister nie gmerał w strukturze szkoły i nie
dokonywał rokrocznie reformy z reformy. Wtedy, kiedy nikt na nas nie chuchał i
nie dmuchał, nie przekonywał o naszej wyjątkowości i nie utwierdzał w
przekonaniu, że jak rodzic przyjdzie do szkoły, to zrobi porządek z tymi wstrętnymi
nauczycielami. Nie, nasi nauczyciele robili porządek z nami. To był czas, kiedy
dostawało się linijką po łapach, chodziło w fartuchu z tarczą i wykonywało
polecenia uczących. To też czas, gdy raczono nas obowiązkowo językiem rosyjskim
jako obcym i gdy każdy drżał przed wywiadówką, bo to nie było tak, że mama lub
tata szli do szkoły, by się awanturować z nauczycielem o nasze złe oceny. Tak
spędziliśmy osiem lat i oboje wyszliśmy na ludzi w tym nieludzkim systemie. Ja
zakotwiczyłem nad kopalnią soli (dosłownie), a Patrycję mąż ściągnął do
Islandii, gdzie mieszkają od wielu lat. I o tym właśnie dowiedziałem się z
zaskoczeniem, gdy Patrycja się do mnie odezwała.
Kiedy okazało się, że mam
już jakiś punkt odniesienia i kogoś ze wsparciem logistycznym na miejscu, bez
wahania zdecydowałem się na podróż. U Patrycji i jej męża zabawię kilka
pierwszych dni, potem ruszam na północ wyspy i stamtąd wracam do Reykjaviku,
już na spokojne zwiedzanie miasta, być może dojdą do skutku jakieś spotkania z
Polakami, którzy żyją i pracują na Islandii. Póki co z moją koleżanką z
podstawówki planujemy podróż na południe i wschód wyspy z nocowaniem na Vestmannaeyjar, czyli archipelagu pochodzenia
wulkanicznego oddalonym o niecałe 10 km od Islandii.
Tak
oto dzięki niesamowitemu zbiegowi okoliczności udało mi się podjąć decyzję i
przekonać siebie, że teraz albo nigdy - dość marudzenia, że Islandia taka
piękna, a ja mam daleko i mogę sobie tylko oglądać zdjęcia. Z Patrycją, a potem
samodzielnie wszystko pooglądam osobiście. Niesamowite jest to, co mi się
przytrafiło. Świat jest naprawdę mały. Tym bardziej, że szybko się
zorientowaliśmy z moją koleżanką, iż mamy jednego wspólnego islandzkiego
znajomego, czyli Hallgrimura Helgasona, świetnego pisarza, którego miałem
okazję poznać, gdy był w Krakowie. Teraz czekam na spotkanie w rodzinnej
miejscowości, z której - opuszczając szkołę - każde z nas ruszyło w inną
stronę. To wcześniej niż wyjazd. Zobaczymy, ile wspomnień się zachowało, i jak
różnią się nasze drogi. Dzięki uprzejmości Patrycji i jej nieocenionej pomocy
będę mógł zrealizować swoje marzenie.
To fantastyczne, że masz punkt zaczepienia, Jarek!
OdpowiedzUsuńJuż sobie myślę, jak ciekawe będzie to, co będziesz nam przekazywał. Twoje wrażenia z wymarzonej wyprawy.
Liczę na to, że nie będę Was zanudzał.
UsuńAaaaa! Znasz Hallgrimura Helgasona??! Załatwisz autograf?! Albo trzy? (Mam trzy jego książki) :)
OdpowiedzUsuńZnam to za dużo powiedziane. Mam z nim fotkę i autograf w książce. Patrycja go zna. :)
UsuńZa to ja nie znam Patrycji :) No nic, może kiedyś uda mi się z tymi autografami
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że jedziesz, że tak się złożyło, że spełni się Twoje marzenie. I nie ma mowy o zanudzaniu, liczę na relacje z pobytu, przynajmniej Twoimi oczami zobaczę Islandię... :)
OdpowiedzUsuń