niedziela, 29 maja 2016

Dlaczego jadę do Islandii

Dzisiaj będzie o tym, dlaczego w lipcu jadę do Islandii. Prawdopodobnie jeszcze przez lata siedziałbym przed islandzkimi zdjęciami i wzdychał, gdyby nie pojawiła się motywująca okoliczność. Ta związana jest z osobą Patrycji. Patrycja jest zbulwersowana, że jeszcze tutaj o sobie nie przeczytała, w związku z tym nadrabiam zaległości. Pewnego dnia dostałem od niej wiadomość. Przeczytała moją rozmowę z Anną Sikorską i się odezwała. Patrycja to moja koleżanka ze szkolnej ławy. Chodziliśmy razem do podstawówki w innych, fajnych czasach. Wtedy, kiedy przez całe osiem lat żaden minister nie gmerał w strukturze szkoły i nie dokonywał rokrocznie reformy z reformy. Wtedy, kiedy nikt na nas nie chuchał i nie dmuchał, nie przekonywał o naszej wyjątkowości i nie utwierdzał w przekonaniu, że jak rodzic przyjdzie do szkoły, to zrobi porządek z tymi wstrętnymi nauczycielami. Nie, nasi nauczyciele robili porządek z nami. To był czas, kiedy dostawało się linijką po łapach, chodziło w fartuchu z tarczą i wykonywało polecenia uczących. To też czas, gdy raczono nas obowiązkowo językiem rosyjskim jako obcym i gdy każdy drżał przed wywiadówką, bo to nie było tak, że mama lub tata szli do szkoły, by się awanturować z nauczycielem o nasze złe oceny. Tak spędziliśmy osiem lat i oboje wyszliśmy na ludzi w tym nieludzkim systemie. Ja zakotwiczyłem nad kopalnią soli (dosłownie), a Patrycję mąż ściągnął do Islandii, gdzie mieszkają od wielu lat. I o tym właśnie dowiedziałem się z zaskoczeniem, gdy Patrycja się do mnie odezwała.

Kiedy okazało się, że mam już jakiś punkt odniesienia i kogoś ze wsparciem logistycznym na miejscu, bez wahania zdecydowałem się na podróż. U Patrycji i jej męża zabawię kilka pierwszych dni, potem ruszam na północ wyspy i stamtąd wracam do Reykjaviku, już na spokojne zwiedzanie miasta, być może dojdą do skutku jakieś spotkania z Polakami, którzy żyją i pracują na Islandii. Póki co z moją koleżanką z podstawówki planujemy podróż na południe i wschód wyspy z nocowaniem na Vestmannaeyjar, czyli archipelagu pochodzenia wulkanicznego oddalonym o niecałe 10 km od Islandii.

Tak oto dzięki niesamowitemu zbiegowi okoliczności udało mi się podjąć decyzję i przekonać siebie, że teraz albo nigdy - dość marudzenia, że Islandia taka piękna, a ja mam daleko i mogę sobie tylko oglądać zdjęcia. Z Patrycją, a potem samodzielnie wszystko pooglądam osobiście. Niesamowite jest to, co mi się przytrafiło. Świat jest naprawdę mały. Tym bardziej, że szybko się zorientowaliśmy z moją koleżanką, iż mamy jednego wspólnego islandzkiego znajomego, czyli Hallgrimura Helgasona, świetnego pisarza, którego miałem okazję poznać, gdy był w Krakowie. Teraz czekam na spotkanie w rodzinnej miejscowości, z której - opuszczając szkołę - każde z nas ruszyło w inną stronę. To wcześniej niż wyjazd. Zobaczymy, ile wspomnień się zachowało, i jak różnią się nasze drogi. Dzięki uprzejmości Patrycji i jej nieocenionej pomocy będę mógł zrealizować swoje marzenie.

6 komentarzy:

  1. To fantastyczne, że masz punkt zaczepienia, Jarek!
    Już sobie myślę, jak ciekawe będzie to, co będziesz nam przekazywał. Twoje wrażenia z wymarzonej wyprawy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaaa! Znasz Hallgrimura Helgasona??! Załatwisz autograf?! Albo trzy? (Mam trzy jego książki) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam to za dużo powiedziane. Mam z nim fotkę i autograf w książce. Patrycja go zna. :)

      Usuń
  3. Za to ja nie znam Patrycji :) No nic, może kiedyś uda mi się z tymi autografami

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo się cieszę, że jedziesz, że tak się złożyło, że spełni się Twoje marzenie. I nie ma mowy o zanudzaniu, liczę na relacje z pobytu, przynajmniej Twoimi oczami zobaczę Islandię... :)

    OdpowiedzUsuń