Dzisiaj będzie krótko o
Fiordach Zachodnich. Nie odwiedzę ich podczas mojej podróży, ale zawsze
zakładałem, że będzie to mój punkt docelowy, jeśli zdecyduję się na
przeniesienie do Islandii na stałe. Fiordy Zachodnie odróżniają się linią
brzegową od reszty wyspy i same niejako z niej wyrastają, odstając nieco. W tym
rejonie mieszka około 3% Islandczyków, a skoro ich cała populacja to niewiele
ponad 300 tysięcy - jest tam naprawdę odludnie. Najpiękniejsze i najbardziej
magiczne są spotkania gór z oceanem. To wspaniałe połączenie określa cały ten
rejon Islandii.
Największym skupiskiem
ludności regionu jest Ísafjörður, rybackie miasto liczące niecałe 3 tysiące
mieszkańców. Przyznam, że to właśnie tam chciałbym znaleźć swoją islandzką
miejscówkę na zawsze. Jakiś wynajęty domek, praca (pewnie przy rybach, ale może
jakaś inna) i długie wieczory na czytanie oraz prowadzenie stamtąd w dalszym
ciągu "Krytycznym okiem". Wydawcy pewnie nie wysyłaliby książek tak
daleko, ale dziś sprawę załatwiają e-booki i czytnik. I taki byłby prosty plan.
Również dotyczący wtopienia się w lokalną społeczność. Bo te małe społeczności
żyją w symbiozie, więc samotnicze życie (jakie lubię) musiałoby być też usankcjonowane
przez innych. Północ wymusza stwarzanie silniejszych więzi międzyludzkich i
zakładam, że są one dużo trwalsze niż te nasze, kontynentalne. Wiem, że to, o
czym piszę, może brzmieć dość naiwnie, ale w prostocie jest siła i chociaż
marzenia mogę mieć proste, skoro rzeczywistość wciąż się komplikuje.
Czy są tam Polacy? Pewnie,
że są! Czytałem gdzieś, że w maleńkim Bolungarvíku jest jakaś polska szkółka.
Być może byłaby okazja, żeby dorobić do rybnej pensji, dając lekcje polskiego
dzieciakom Polonii. Ale to oczywiście dalekosiężne plany. Na razie bardzo
ubolewam nad tym, że nie zobaczę latem tego rejonu. Jest specyficzny, bardzo
surowy, jednocześnie hipnotyzujący widokami wzdłuż zatoki Ísafjarðardjúp i nie
tylko. Nie mam tam żadnej bazy, nie jest też łatwo dojechać. Trzeba
zdecydowanie odbić od krajowej jedynki oplatającej wyspę i ruszyć w trudną trasę
objazdową. A może czyta mnie ktoś, kto tam mieszka? Zapraszam do kontaktu -
mail podany po prawej stronie bloga albo Facebook - TUTAJ.
ja to mam przeczucie że Ty tam wrócisz na zawsze..:)nie wiem czy w te fiordy czy ogólnie, ale wrócisz.
OdpowiedzUsuńTeż na to liczę, choć wiem, że życie może napisać różne scenariusze.
UsuńOd jakiegoś czasu wychodzę z założenia, że życie mam jedno i nie chciałabym w chwili śmierci, czegoś żałować.
OdpowiedzUsuńNiegdyś marzyłam o zamieszkaniu na Alasce (tak, to po serialu "Przystanek Alaska", który nadawany był po raz pierwszy w piątkowe późne wieczory na tvp2, gdy kłaniała się szkoła średnia). Lubię odludne miejsca, nie odnajduję się zupełnie w tłumie i hałasie na dłużej. Cisza mi nie przeszkadza.
Przede wszystkim spełnienia marzeń związanych z tym wpisem :)
Wspaniale opowiadasz :)
Wiesz, ja też bym może wpatrywał się latami w obrazki i sobie wzdychał, gdyby nie pojawiła się okoliczność, o której będzie w jutrzejszym wpisie. I tak, życie jest bardzo krótkie, trzeba korzystać. Nie obchodzi mnie, jak długo będę spłacał wyjazd - on jest ważny!
UsuńA propos literackich zachwytów nad Alaską, polecam
http://krytycznymokiem.blogspot.com/2016/03/barwa-ciszy-rosamund-lupton.html
Oczywiście, że ważny!
OdpowiedzUsuńDziękuję za polecenie książki, bo nie czytałam.