Zaczynam swoją przygodę z językiem islandzkim. Muszę sobie
zachować ten post i te refleksje, żeby przeczytać to za kilka lub kilkanaście
lat, kiedy będę – mam nadzieję – swobodnie posługiwał się islandzką mową. Na
razie przyglądam się jej z oddalenia jak okazowi w ogrodzie zoologicznym. A
właściwie się przysłuchuję. Ściągnąłem aplikację Tobo Icelandic, która bardzo
mi się podoba, choć na początku proponuje uczenie się słówek określających
okulary przeciwsłoneczne albo sygnalizację świetlną. Są w niej jednak zawarte
konkretne i przydatne zwroty, ale na razie tylko tego wszystkiego słucham. Bo
język islandzki jest fonetycznie fascynujący. Wymówienie takich słów jak höfuð,
czyli głowa, albo bíll, czyli samochód, to dla mnie na razie wyzwanie.
Wyodrębnienie dźwięków w tym pierwszym wyrazie jest jak ekspedycja naukowa w
jakiś nieznany rejon świata, w którym można się przyglądać jego ekscentryzmom.
Albo to drugie słowo. Sprawdźcie sobie jego wymowę. Tam na końcu nie ma żadnego
„l”. To dźwięk, który wydaje człowiek z zapchanymi zatokami i jednocześnie z
nosem pełnym kataru.
Dlatego na początku słucham, odtwarzam brzmienia
poszczególnych wyrazów kilkanaście razy, nieśmiało próbuję powtarzać. Ale
przede wszystkim wciąż nie mogę się nadziwić temu, jak bogaty brzmieniowo jest
język islandzki. Na przykład głoska „ð” – ogólna zasada jest taka, że powinno
się to wymawiać jak angielskie „the” bez „e”, ale to nie do końca prawda.
Zarejestrowałem już przynajmniej cztery różne brzmienia tej głoski w zależności
od tego, przy jakich innych stoi. Brzmienia spółgłoskowe to jedno, ale to, co z
islandzkim robi fonetyka samogłosek, to już doprawdy materia do podziwiania na
długo. Nie wiem, kiedy skończę z zachwycaniem się, a kiedy zacznę się wreszcie
uczyć, lecz na razie daję sobie komfort smakowania na języku niektórych
wyrazów. Bo takie afsakið brzmi cudownie. To grzecznościowe „przepraszam”,
które można używać, gdy na przykład się kogoś potrąci przypadkiem. Będę to
chyba robił w sklepach, żeby tylko wypowiadać głośno to piękne brzmienie. Można
jeszcze używać, jak się kogoś pyta o godzinę. Ale pytać o godzinę w kraju,
gdzie każdy ma telefon komórkowy? Będę pytał, jak dojść gdzieś tam. Jeśli dotrę
na Mount Everest, czyli uda mi się poprawnie gramatycznie i FONETYCZNIE
powiedzieć jakieś pełne zdanie.
Nie mam pojęcia, jak ogarnę gramatykę, ale nie będę miał
wyjścia – muszę to zrobić. Na razie jak widzę z przodu að to już wiem, że
dalej będzie czasownik w bezokoliczniku. Jednakże fleksja, składnia – to zdaje
mi się jeszcze bardziej odległym kosmosem niż opanowanie brzmień podstawowych
słów. Kusi jak smakowite ciastko, które można jedynie polizać przez szybę
cukierni.
Jakkolwiek będzie to trudne, muszę się uczyć. Dlatego poza aplikacją mam też fiszki ze zdjęcia. Dotychczas powtarzałem język angielski – z marnym skutkiem – bo w Islandii wszyscy płynnie się nim posługują. Kilka osób uświadomiło mi, że przeprowadzam się jednak do Islandii, a nie na Wyspy Brytyjskie. I powinienem się uczyć języka Islandczyków. Surowych wobec ludzi, którzy starają się nim w kaleki sposób posługiwać. Jako Polak ze znajomością polszczyzny na poziomie C2 zawsze pieję z zachwytu, gdy obcokrajowiec wymówi jakiś trudniejszy polski wyraz. I kibicuję mu w dalszych próbach wymawiania tego bardziej właściwie. Tymczasem Islandczycy mają inaczej – szybko przechodzą na angielski, gdy słyszą, że ktoś sobie średnio radzi, nie doceniając podstawowych wysiłków. Ale w sumie wcale im się nie dziwię. Być może nie chciałbym, aby ktoś kaleczył język, który tak majestatycznie brzmi w swojej polifonii. W tych wszystkich zbitkach głoskowych czai się trochę szum islandzkiego wiatru – na którego określenie jest wiele słów. W tych dźwiękach jest jeszcze jakiś cień. Trochę niepokoju, dużo stanowczości, bo pięknie wymawiają twarde „r”, które uwielbiam. Daję sobie jeszcze parę dni na to, by słuchać tej wyjątkowej dźwiękowej symfonii, a potem powoli będę starał się być jej częścią. Trzymajcie kciuki.
Jak zwykle piszesz pięknie, zachwyciłam się sposobem, w jaki opisujesz swój zachwyt językiem. Myślę, że skoro masz taki do niego stosunek, to za te kilka lat przeczytasz ten swój wpis z lekkim rozrzewnieniem i uśmiechem, czego Ci bardzo życzę.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTrzymaj kciuki, żebym się wreszcie zaczął uczyć i skończył z tym zachwytem. 🙂
UsuńMam inne doświadczenie z Islandczykami: bardzo chętnie pomagają, gdy widzą, że ktoś próbuje dukać, ale w ich języku, a wręcz unikają przechodzenia na angielski. Ale może to tylko tubylcy na Vestfjordzie tak mają :)
OdpowiedzUsuń