wtorek, 22 listopada 2022

Nowy początek

 

Chciałem chwilę poczekać z tym wpisem, aby opadły emocje i abym miał do napisania coś więcej niż to, że jestem szczęśliwy. Udało się tak wszystko zorganizować, że moje pierwsze kroki na Islandii postawię nie gdziekolwiek, a właśnie tam, dokąd miałem się udać na zawsze. Zatem Ísafjörður od lutego przyszłego roku. Wynająłem samodzielne mieszkanie. Co prawda tylko na dwa miesiące, ale jestem przekonany, że to wystarczy, by zakotwiczyć tam na dobre. Koleżanka z Fiordów Zachodnich napisała mi, że luty to miesiąc, w którym nie wychodzi się z domu. Cóż, wbijam w sam środek najbardziej srogiej islandzkiej zimy i pierwsze, do czego na pewno będę się musiał przyzwyczaić, to codzienne operowanie łopatą do odśnieżania.

Trzy rzeczy staną się priorytetowe na miejscu. Przede wszystkim znalezienie pracy. Tak, trzeba będzie wbrew surowym warunkom pogodowym wychodzić z domu i szukać. Zaplanowałem sobie, że przygotuję takie wizytówki ze zdjęciem, krótkim opisem po angielsku i numerem telefonu. Coś na kształt: Cześć, jestem Jarek, dopiero przyjechałem do miasta, szukam pierwszej pracy, może zechcesz mnie zatrudnić? Druga kwestia to oczywiście szukanie mieszkania na dłuższy wynajem. Być może mój gospodarz, Islandczyk, coś mi poradzi lub podpowie. W końcu mieszka tam od urodzenia i wiem, że wszyscy się w tej małej społeczności znają. Zakładam jednak, że sam będę musiał podziałać i tu też będę przygotowany: stworzę coś na kształt ulotek, które rozniosę po wszystkich okolicznych blokach (wolałbym jednak mieszkanie we wspólnocie), wrzucając lokatorom do skrzynek. Co dalej? Kurs prawa jazdy. Bez względu na to, czy będzie mnie stać na samochód – a wszystko wskazuje na to, że bez sprzedanego mieszkania jednak nie – muszę mieć dokument uprawniający do jeżdżenia bez względu na wszystko. Bo póki co trzeba będzie kupić kolce na buty i wszędzie chodzić pieszo. To niewielkie odległości, jednakże luty to również czas, w którym śnieżne zaspy sięgają szyi, a jeśli przychodzą sztormy, to jest już bardzo trudno o wyjście z domu gdziekolwiek. Ale jest tak, jak chciałem. Hartowanie od samego początku. Nie jest sztuką przyjechać do Islandii w cieplarnianych warunkach, na przykład latem, gdzie temperatura na Fiordach Zachodnich potrafi niebezpiecznie przekroczyć 15 stopni. Chciałem trudnego początku, bo to też ma być sprawdzian. I jednocześnie sprawdzian tego, czy Islandia będzie dla mnie wtedy życzliwa.

Ponownie żyję na adrenalinie, której tak mi brakowało przez ostatnie miesiące. Ponownie klaruje się wyraźny cel i bez względu na wszystko osiągnę to, co sobie zamierzałem. Najbardziej magiczne i niespodziewane jest to, że wystartuję właśnie w Ísafjörður. To był mój punkt odniesienia w ewentualnych wizjach zamieszkania gdziekolwiek na wyspie, jeśli będę wyjeżdżał bez kapitału sprzedanego mieszkania. A teraz poza radosnym podekscytowaniem przyszedł także spokój. Uświadomiłem sobie, że trafiłem jak na loterii. Lepiej być nie mogło. I będzie tylko lepiej bez względu na szereg wyzwań logistycznych czekających mnie na miejscu.

Kiedy 30 lipca 2016 roku przyleciałem do tego miasta, wziąłem kilka głębokich oddechów krystalicznie czystego powietrza i popatrzyłem na okoliczne góry, wiedziałem doskonale, że to TU. Nie wiem, czy macie coś takiego, że czujecie przynależność do bardzo konkretnego miejsca. Ja ją poczułem właśnie wtedy, a teraz wiem, że zmierzam ku przeznaczeniu. To już nie tylko szczęście, poczucie przepełnienia satysfakcją i świadomością, że się udało, że dałem radę. To również zniwelowany przez tę miejscówkę niepokój o to, że będzie trudno i właściwie nieprzewidywalnie. Jakkolwiek będzie, będę w Ísafjörður. I cokolwiek się wydarzy, nigdy nikt nie będzie mi mógł zarzucić, że nie powalczyłem o spełnienie największego marzenia. Że nie udało się to, o czym marzyłem nieśmiało przez sześć lat, nie mogąc pożegnać się z przyzwyczajeniami, bezpieczną – także finansową – codziennością i przekonaniem, że nie dam rady, że to za dużo, że jestem za stary na takie rewolucje. Teraz sky is the limit. Zmierzam tam, dokąd zmierzałem w myślach wielokrotnie. A odliczając już teraz kolejne miesiące, wrastam w przekonanie, że jakkolwiek szalone jest to wszystko, prawdopodobnie wypali. I warto było na to czekać całe życie.

2 komentarze:

  1. Czy był Pan tutaj zimą? Zastanawia mnie, z jaką pewnością pisze Pan o swojej nowej ojczyźnie, nie doświadczywszy jeszcze tutejszej rzeczywistości, nie na wycieczce, ale w skali roku. Jasne, czyste powietrze, woda i introwertyczny klimat są super, ale jest też druga strona: kilka miesięcy nieprzeniknionych ciemności, mała społeczność, a co za tym idzie niekończące się plotki i praktycznie zero anonimowości, jeśli chce się gdzieś wyjść, czasami brak możliwości wydostania się z domu, wiele dni czekania na wizytę u lekarza, bo tych brakuje, praktycznie ciągłe zimno spowodowane przez wiatr, poczucie bycia nie u siebie, bo to zupełnie inna kultura, w której nie każdy potrafi się odnaleźć i uczestniczyć, zwłaszcza ze słabą znajomością języka... Życzę Panu dużo szczęścia i oby ta rzeczywistość okazała się tą, na którą Pan czeka, ja jednak to miejsce już niedługo opuszczam, pomimo również niespecjalnie ciekawych doświadczeń w PL.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powodzenia życzę.

    - człowiek, który uciekł z Polski

    OdpowiedzUsuń