Chciałem chwilę poczekać z tym
wpisem, aby opadły emocje i abym miał do napisania coś więcej niż to, że jestem
szczęśliwy. Udało się tak wszystko zorganizować, że moje pierwsze kroki na
Islandii postawię nie gdziekolwiek, a właśnie tam, dokąd miałem się udać na
zawsze. Zatem Ísafjörður od lutego przyszłego roku. Wynająłem samodzielne
mieszkanie. Co prawda tylko na dwa miesiące, ale jestem przekonany, że to
wystarczy, by zakotwiczyć tam na dobre. Koleżanka z Fiordów Zachodnich napisała
mi, że luty to miesiąc, w którym nie wychodzi się z domu. Cóż, wbijam w sam
środek najbardziej srogiej islandzkiej zimy i pierwsze, do czego na pewno będę
się musiał przyzwyczaić, to codzienne operowanie łopatą do odśnieżania.
Trzy rzeczy staną się
priorytetowe na miejscu. Przede wszystkim znalezienie pracy. Tak, trzeba będzie
wbrew surowym warunkom pogodowym wychodzić z domu i szukać. Zaplanowałem sobie,
że przygotuję takie wizytówki ze zdjęciem, krótkim opisem po angielsku i
numerem telefonu. Coś na kształt: Cześć, jestem Jarek, dopiero przyjechałem do
miasta, szukam pierwszej pracy, może zechcesz mnie zatrudnić? Druga kwestia to
oczywiście szukanie mieszkania na dłuższy wynajem. Być może mój gospodarz,
Islandczyk, coś mi poradzi lub podpowie. W końcu mieszka tam od urodzenia i
wiem, że wszyscy się w tej małej społeczności znają. Zakładam jednak, że sam
będę musiał podziałać i tu też będę przygotowany: stworzę coś na kształt
ulotek, które rozniosę po wszystkich okolicznych blokach (wolałbym jednak
mieszkanie we wspólnocie), wrzucając lokatorom do skrzynek. Co dalej? Kurs
prawa jazdy. Bez względu na to, czy będzie mnie stać na samochód – a wszystko
wskazuje na to, że bez sprzedanego mieszkania jednak nie – muszę mieć dokument
uprawniający do jeżdżenia bez względu na wszystko. Bo póki co trzeba będzie kupić
kolce na buty i wszędzie chodzić pieszo. To niewielkie odległości, jednakże
luty to również czas, w którym śnieżne zaspy sięgają szyi, a jeśli przychodzą
sztormy, to jest już bardzo trudno o wyjście z domu gdziekolwiek. Ale jest tak,
jak chciałem. Hartowanie od samego początku. Nie jest sztuką przyjechać do
Islandii w cieplarnianych warunkach, na przykład latem, gdzie temperatura na
Fiordach Zachodnich potrafi niebezpiecznie przekroczyć 15 stopni. Chciałem
trudnego początku, bo to też ma być sprawdzian. I jednocześnie sprawdzian tego,
czy Islandia będzie dla mnie wtedy życzliwa.
Ponownie żyję na adrenalinie,
której tak mi brakowało przez ostatnie miesiące. Ponownie klaruje się wyraźny
cel i bez względu na wszystko osiągnę to, co sobie zamierzałem. Najbardziej
magiczne i niespodziewane jest to, że wystartuję właśnie w Ísafjörður. To był
mój punkt odniesienia w ewentualnych wizjach zamieszkania gdziekolwiek na
wyspie, jeśli będę wyjeżdżał bez kapitału sprzedanego mieszkania. A teraz poza
radosnym podekscytowaniem przyszedł także spokój. Uświadomiłem sobie, że
trafiłem jak na loterii. Lepiej być nie mogło. I będzie tylko lepiej bez
względu na szereg wyzwań logistycznych czekających mnie na miejscu.
Kiedy 30 lipca 2016 roku przyleciałem do tego miasta, wziąłem kilka głębokich oddechów krystalicznie czystego powietrza i popatrzyłem na okoliczne góry, wiedziałem doskonale, że to TU. Nie wiem, czy macie coś takiego, że czujecie przynależność do bardzo konkretnego miejsca. Ja ją poczułem właśnie wtedy, a teraz wiem, że zmierzam ku przeznaczeniu. To już nie tylko szczęście, poczucie przepełnienia satysfakcją i świadomością, że się udało, że dałem radę. To również zniwelowany przez tę miejscówkę niepokój o to, że będzie trudno i właściwie nieprzewidywalnie. Jakkolwiek będzie, będę w Ísafjörður. I cokolwiek się wydarzy, nigdy nikt nie będzie mi mógł zarzucić, że nie powalczyłem o spełnienie największego marzenia. Że nie udało się to, o czym marzyłem nieśmiało przez sześć lat, nie mogąc pożegnać się z przyzwyczajeniami, bezpieczną – także finansową – codziennością i przekonaniem, że nie dam rady, że to za dużo, że jestem za stary na takie rewolucje. Teraz sky is the limit. Zmierzam tam, dokąd zmierzałem w myślach wielokrotnie. A odliczając już teraz kolejne miesiące, wrastam w przekonanie, że jakkolwiek szalone jest to wszystko, prawdopodobnie wypali. I warto było na to czekać całe życie.
Czy był Pan tutaj zimą? Zastanawia mnie, z jaką pewnością pisze Pan o swojej nowej ojczyźnie, nie doświadczywszy jeszcze tutejszej rzeczywistości, nie na wycieczce, ale w skali roku. Jasne, czyste powietrze, woda i introwertyczny klimat są super, ale jest też druga strona: kilka miesięcy nieprzeniknionych ciemności, mała społeczność, a co za tym idzie niekończące się plotki i praktycznie zero anonimowości, jeśli chce się gdzieś wyjść, czasami brak możliwości wydostania się z domu, wiele dni czekania na wizytę u lekarza, bo tych brakuje, praktycznie ciągłe zimno spowodowane przez wiatr, poczucie bycia nie u siebie, bo to zupełnie inna kultura, w której nie każdy potrafi się odnaleźć i uczestniczyć, zwłaszcza ze słabą znajomością języka... Życzę Panu dużo szczęścia i oby ta rzeczywistość okazała się tą, na którą Pan czeka, ja jednak to miejsce już niedługo opuszczam, pomimo również niespecjalnie ciekawych doświadczeń w PL.
OdpowiedzUsuńPowodzenia życzę.
OdpowiedzUsuń- człowiek, który uciekł z Polski