Napisałem książkę, której
akcja częściowo toczy się tam, dokąd zmierzam, i gdzie pojawię się w lutym.
Inga Iwasiów zaznaczyła na
okładce mojej powieści „Winne”, że powstała z fascynacji krajobrazem. Trochę
tak, chciałem tę mroczną opowieść przedstawić za pomocą islandzkiego chłodu.
„Winne” ukazały się wtedy, kiedy nie znaliśmy jeszcze prawdziwego oblicza
pandemii koronawirusa, lecz już z coraz większym niepokojem myśleliśmy o tym,
że nadciąga coś, czego w swoim życiu jeszcze nie doświadczyliśmy. Wtedy, w
marcu 2020 roku, ukazały się moje „Winne”. Trochę przepadły pośród strachu,
paniki, przekonania o oszczędzaniu, bo lepiej nie kupić książki, gdyż niebawem
trzeba będzie robić zapasy. Wdzierało się do nas nieznane, ludzie zaczęli nosić
maseczki, ulice pustoszały, a „Winne” starały się zdobyć zainteresowanie
czytelników. Nie do końca się to udało.
Dziś mam wrażenie, że jak żadna inna moja powieść, właśnie ta towarzyszyć mi będzie bardzo intensywnie i być może po prostu jeszcze raz sobie ją przeczytam. Dlaczego? Dlatego że jedną z bohaterek, Annę, umieściłem w Ísafjörður, dokąd starała się uciec przed rozmaitymi życiowymi traumami, lecz głównie przed samą sobą. Co jest przecież niemożliwe, bo w każdą emigrację zabieramy przede wszystkim siebie – to nasz największy stały ciężar, gdy łudzimy się, że zmiana miejsca zamieszkania zmieni naszą psychikę albo przyzwyczajenia (to drugie raczej zmienia). Anna ufa w resztki swojego instynktu, które każą jej uciekać, jednakże w stolicy Fiordów Zachodnich odnajduje na pewien czas spokój. Opowiadając o zimowym Ísafjörður, miałem w pamięci jedynie doświadczenie pobytu na wyspie o tej porze roku w 2017, kiedy to wraz z Piotrkiem Mikołajczakiem i Bereniką Lenard przemierzaliśmy między innymi półwysep Snæfellsnes, czyli zupełnie inny rejon Islandii. Aurę panującą w mojej powieści musiałem więc wymyślić. Połączyć z pejzażem zapamiętanym latem. To, w jaki sposób opowiadam Annę dzięki krajobrazowi i pogodzie, było dowodem na to, w jak wyobrażałem sobie to, co teraz, za kilka miesięcy, stanie się moim prywatnym doświadczeniem. Zmyślałem i za chwilę zobaczę, jak to naprawdę wygląda.
Po co przenosimy fabuły
naszych powieści w jakieś inne rejony? Z tęsknoty za nimi, z fascynacji, być
może z poczucia, że są w jakiś sposób lepsze i atrakcyjniejsze dla czytelnika
niż codzienność wokół? Literatura powstaje z inspiracji oraz ze zmyśleń. Dla
mnie jako pisarza „Winne” były opowieścią o ogromnej tęsknocie wyrażanej
literacko, która niebawem przestanie nią być dla mnie jako człowieka. I
jakkolwiek egocentrycznie to zabrzmi (przypominają mi się teraz poeci na swych
wieczorkach poetyckich, którzy ronią łzy, czytając własne utwory), myślę, że
ważnym oraz koniecznym doświadczeniem będzie przeczytanie tej książki właśnie
tam. W samym środku realnej, namacalnej, wszechobecnej zimy. Ale chciałem
właściwie napisać o czymś zupełnie innym. O tym, że okazuje się, iż literackie
fantazje mogą się dość mocno zbliżać do rzeczywistości. I w przypadku „Winnych”
tak się właśnie dzieje. A wtedy czeka pisarza jakiś specyficzny rodzaj
konfrontacji. Dlatego aż drżę z ekscytacji i jednocześnie z niepokoju przed tym
momentem, w którym postawię stopę na – mam nadzieję odśnieżonej – płycie
lotniska w Ísafjörður.
Już wiem, że przez pierwsze miesiące zamieszkam dosłownie dwieście metrów od miejsca, w którym mieszkała Anna. Kto wie, czy może uda się znaleźć zatrudnienie (choćby na zmywaku) w kultowej knajpce Húsið, gdzie zarabiała na życie moja bohaterka i do której w pierwszej kolejności skieruję się z zapytaniem, czy nie poszukują rąk do pracy. Ci, którzy czytali „Winne”, zapewne niepokoją się, że moim udziałem może być jeszcze więcej doświadczeń Anny. Cóż, jedna ze znajomych po lekturze i ze świadomością, że jadę do Ísafjörður, powiedziała wprost: boję się o ciebie. Nie, nie jestem Anną, w żadnym wymiarze ani chyba też w żadnej jej emocji. Może łączy nas tylko paniczny lęk przed lataniem samolotami. Ale to w każdym wymiarze niezwykłe doświadczenie – ruszyć śladami zmyślonej bohaterki literackiej. Ze swojej ulubionej powieści. O której przekład na język islandzki na miejscu na pewno powalczę, bo wydaje mi się, że Islandczykom spodobałaby się ta historia. Tymczasem zachęcam Was do zamawiania i czytania „Winnych”. Jestem przekonany, że wielu z Was nie zna tej książki. Mam też przekonanie graniczące z pewnością, że po lekturze tej powieści inaczej będziecie odbierać to, o czym będę Wam pisał z Ísafjörður.
„Winne” są dostępne w Legimi, a jeśli ktoś chciałby nabyć egzemplarz papierowy (przepiękne wydanie!), zapraszam TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz