Dzisiejsze rozważania są
kompletnie nieislandzkie. Do Islandii czymś trzeba dotrzeć. I jest to,
niestety, samolot. Pojęcie do tej pory dla mnie abstrakcyjne, bo przy moim
monotonnym i ustabilizowanym trybie życia nawet przejazd pociągiem był
niezwykłą wycieczką. A tu, cholera, samolot - i to nie na obrazku, trzeba do
niego wsiąść.
Na początku pomyślałem sobie, że jakoś zacisnę zęby i przetrwam
te dwie godziny. Ale to nie dwie godziny, bowiem czas islandzki jest o dwie
godziny do tyłu w stosunku do środkowoeuropejskiego. W związku z tym przede
mną całe cztery godziny w czymś, czego panicznie się boję.
Wiem, samolot to
najbezpieczniejszy środek transportu. Najszybszy. Promem płynąłbym pewnie do
momentu, w którym wypłynęłyby ze mnie wszystkie treści żołądkowe. A tu raz dwa,
cztery godzinki i cel podróży. Tyle że strachu to nie niweluje. Lecę liniami
WOW Air. To są podobno tanie linie, ale myślę, że Polak nie powinien ze sobą
zestawiać słów "tanio" i "Islandia", bo one nie tworzą
żadnego logicznego związku. Lot jest wow, bo kosztuje ponad osiem stów w jedną
stronę. Od razu poczytałem w Wikipedii o tej linii lotniczej, a następnie o
wszystkich katastrofach z modelami Airbusów, jakimi WOW Air dysponuje. Potem
czytałem o innych wypadkach lotniczych oraz o tym, ile - wiele! - błędów pilota
może doprowadzić do rozbicia samolotu, po czym pomyślałem, że mojego chciałbym
przed lotem odwiedzić i poznać.
Aby się nieco znieczulić,
internauci zdecydowanie polecają upicie się przed lotem. Ale po czterech godzinach
chcę chłonąć rzeczywistość wszystkimi zmysłami, a nie leczyć kaca. Dobrą opcją
jest mała dawka leku nasennego. Kto wie jednak, jak organizm zareaguje na to w
nieco innym ciśnieniu? Ponieważ stewardesy nie proponują na pokładzie
ogłuszania czymś ciężkim, na razie nie mam pojęcia, w jaki sposób przetrwam
lot. Zna ktoś skuteczne sposoby pozbycia się lęku? Wiem, że czytanie czy
słuchanie muzyki mi nie pomogą. A może po prostu boję się nieznanego? Wsiądę i
potem będę chciał wszędzie latać, a nie jeździć? Wątpię. Obiecałem sobie, że
przy lądowaniu nie będę klaskał jak typowy polski turysta, ale kto wie, czy nie
obcałuję też załogi, gdy wszystko już się skończy. Póki co najtrudniejszy do
Islandii jest dla mnie ten pierwszy krok.
:) nie znam tych linii ale znam Twoje obawy. Sama tak miałam przed pierwszym lotem. Dodatkowo choruję na nadciśnienie, biorę leki ale mimo wszystko bałam się jak zareaguje mój organizm.. i wbrew wszelkim obawom i strachom nie jest to nic strasznego. Fakt, że miewam zawroty głowy przy nabieraniu wyskości a potem przy obniżaniu pułapu do lądowania, ale da się to przeżyć. Mogą się również zatykać wtedy uszy - ale to mija, wystarczy żuć gumę, albo ziewać... :) Panika minie - zobaczysz. Najfajniejszy jest moment startu kiedy samolot odbija się od pasa startowego wcześniej nabierając prędkości! Wbija w fotel ale to mega fajne i dziwne uczucie :) które bardzo lubię. Sam lot, już po osiągnięciu wysokości, jest przyjemny, jeśli nie ma wiatrów, samolot jest dość duży (to wtedy nie telepie nim jakoś bardzo), suniesz se po niebie podziwiając widoki, chmury itp... nawet nie czuć że lecisz. Jest tak komfortowo uwierz, że ja panikara, podczas pierwszego w życiu lotu -poszłam do samolotowej toalety !!! :)) Najtrudniejszy pierwszy raz, potem już bedzie coraz lepiej. A katastrofy, wypadki itp... no tego nigdy się nie przewidzi. Dlatego zawsze trzeba myśleć nie o szczesliwym locie, ale o szczesliwym lądowaniu, które też, nie jest straszne.. :) spoko będzie :O)
OdpowiedzUsuńMoment startu, mówisz? To będzie początek prawdziwej paniki. :) Ale dzięki za pokrzepienie - lepiej czytać takie słowa niż notatki o katastrofach Airbusów (statystycznie wyjątkowo rzadkich).
Usuńmoment startu jest zajebisty ! powtarzam... ten taki kiedy już po kołowaniu, samolot sie ustawia na pasie i zaczyna nabierac predkosci. Ja sie oczywiscie trzymałam fotela, jakby to coś niby miało dać ;))) ale naprawde to fajna sprawa. Dasz radę. Jeśli nie jesteś pewien swoich emocji to może faktycznei wez sobie coś uspokajającego.. ale nie nasenne i nie alkohol, bo podejrzewam że może Cię za bardzo zmulić.. :)
Usuńa lęku tak naprawdę się pozbędziesz , podejrzewam , jak już wylądujesz i stwierdzisz ze wcale nie było źle :)
UsuńJarek, bez paniki. Mój pierwszy raz samolotem był w 2015 r., jak leciałam do Irlandii. 3 h lotu. I wiesz co? Zero stresu, zero paniki. Było cudownie. Wrażenia niesamowite. Siedziałam przy oknie, a więc miałam możliwość obserwować maleńki świat poniżej. :)
OdpowiedzUsuńDrugi raz był całkiem niedawno, na przełomie marca i kwietnia znów odwiedziłam Irlandię. I nie boję się latania w ogóle. Uwierz mi, nie taki diabeł straszny, jak go malują. To przeżycie rewelacyjne. Będzie dobrze. Żadnych znieczulaczy! Uśmiech i tyle!
Żadnych znieczulaczy, mówisz? Czyli każde nowe doświadczenie życiowe brać na klatę i nie rozklejać się? Trzeba przemyśleć. :)
UsuńUwierzy mi, że to ogromna frajda. Bedzie Ci się podobało :)
OdpowiedzUsuńNa pocieszenie napiszę, że ja w swoim życiu nie leciałam samolotem. Nie polecam jednak ani promu ani jachtu na wzburzonym morzu. Ekstremalne - jak dla mnie - przeżycie zdrowotne.
OdpowiedzUsuńNie wsiadłbym choćby z tego względu, że z Polski bezpośrednio nie można się wydostać i że dłuuugo płynie.
UsuńMnie wystarczyła podróż do Szwecji. Jacht to zupełnie inna opowieść.
UsuńJarek, strach przed lataniem jest całkiem sexi, kobiety uwielbiają podtrzymywać na duchu chwilowo zalęknionych mężczyzn, może tego się trzymaj :)
OdpowiedzUsuńpoza tym - słowo daję, to jest super frajda!
W jedną stronę będę mieć wsparcie w postaci znajomych, którzy ze mną lecą. Może z powrotem rozejrzę się za kimś, w kogo rękaw można się wypłakać. :)
UsuńI jak było? Tak koszmarnie? Dla mnie jest to trochę niepojęte, bo ja uwielbiam latać.
OdpowiedzUsuń