To był najwspanialszy dzień
mojej wyprawy. Niepozbawiony także złych emocji związanych z lataniem, ale
zobaczenie Ísafjörður było tego warte. Prawdopodobnie ściągam jakiegoś pecha na
loty, w których mam uczestniczyć. Wystartowaliśmy planowo z Reykjaviku. Starałem
się wyluzować, nie myśleć o niczym. Siedział koło mnie miły student z Kolorado,
zaczęliśmy rozmawiać, odważyłem się nawet zrobić kilka zdjęć przez okno. I co?
Po kwadransie lotu komunikat, że mamy problemy techniczne i wracamy do
Reykjaviku. Ostry skręt i powrót w milczeniu. To znaczy cały samolot zamarł,
ludzie przestali wydawać jakiekolwiek dźwięki. Zacząłem liczyć islandzkie
barany, zamknąłem oczy i starałem się nie istnieć. Wylądowaliśmy szczęśliwie.
Szybko podstawili drugi samolot, ale tym razem wsiadałem już z duszą na
ramieniu. Po 40 minutach męki wreszcie lotnisko w Ísafjörður. Nie mogłem
uwierzyć, że wreszcie jestem w miejscu, które wymarzyłem sobie na mój dom.
Dziesiątki zdjęć, tapety na pulpicie, lata wzdychania i myślenia o tym, że mogę
sobie pomarzyć o miasteczku, tylko to mi pozostaje.
A jednak dotarłem tutaj!
Nieważne, że bilety lotnicze drogie. Nieważne, że przeboje z lataniem. Bycie
tam było spełnieniem największego marzenia w życiu. I wiem, że wszystkie
marzenia trzeba spełnić, wykorzystać każdy moment życia. Niedawne wydarzenia
pokazały mi, iż można odejść nagle, zupełnie niespodziewanie. Jest mało czasu,
by doświadczać świata... Drogę z lotniska do miasteczka (6 km) pokonałem
pieszo, podziwiając niezwykłość krajobrazu, robiąc masę zdjęć. To tutaj potężne
wzgórza spotykają się od razu z wodą. To jest Islandia, do której nie docierają
masy turystów, aczkolwiek jak wszędzie, są oni obecni. Dotarłem do centrum. 8
stopni i wiatr od fiordu. W lopapeysie i kurtce najpierw się zgrzałem, potem
przemarzłem. Okazało się, że zapomniałem czapki. Kupiłem na stacji benzynowej,
bo bez tego ani rusz - załatwiłbym zatoki na amen. Ísafjörður to kilka ulic na
krzyż, ale za to jak malowniczo położonych! Zjadłem tutejszą rybę dnia w jednej
z niewielu miejscowych knajpek, a potem ruszyłem w drogę po miasteczku.
Właściwie to leniwy spacer, na każdym kroku widok wart uwiecznienia na zdjęciu.
To mogłoby być moje miasto. Jest nim w sensie mentalnym.
Tak czuję, że
przynależę właśnie do tych okolic. Do tych wzgórz i tego czystego morza, które
wdziera się w ląd. Było tak cicho i spokojnie. Lokalsi o radosnych twarzach.
Uśmiechnięte dziecko, które do mnie podeszło i popatrzyło mi głęboko w oczy.
Gra chmur od czasu do czasu nachodzących na szczyty wzgórz. Piękno w każdej
możliwej postaci. Mój dom. Tak. Jednak czas wałęsania się dobiegał końca,
trzeba było znowu zrobić te 6 km drogi powrotnej. Tym razem powoli, z licznymi
przystankami. Po drodze tutejszy Bonus, a obok niego polski sklep. Ekspedientka
nie była zbyt rozmowna. Chciałem dopytać o codzienne życie, możliwości
zatrudnienia itd. Zbyła mnie ogólnikami i uciekła na zaplecze. Odnosiłem
wrażenie, że traktuje mnie jak intruza. Jak kolejnego Polaka tutaj, który komuś
chce zabrać pracę. Drugie polskie spotkanie zupełnie inne. Na lotnisko
podjechał kierowca. Polak z dwójką dzieci. Mieszkaniec Bolungarviku od 10 lat.
Do Polski nie wraca, zbudował tutaj dom. Bardzo sympatyczny i otwarty.
Powiedziałem mu, że jestem nauczycielem języka polskiego. Odparł, iż bardzo by
się tutaj przydał ktoś taki jak ja. Jest w okolicy sporo polskich dzieci, które
jedynie mówią w domach po polsku, nie ucząc się pisania, czytania, gramatyki
etc.
Pan powiedział, że tutejsi Polacy chcieliby etat dla nauczyciela polskiego
w szkole w Bolungarviku, ale islandzkie władze póki co nie są temu przychylne.
Byłoby jednak kogo uczyć. I byłaby to jakaś alternatywa dla pracy przy rybach,
gdyż tutaj głównie tym każdy się zajmuje. W każdym razie mój rozmówca
serdecznie mnie zapraszał na Fiordy i wyraził nadzieję, że szybko się tu
osiedlę. A ja tymczasem musiałem sobie poczekać ponad 2 godziny na opóźniony
lot do Reykjaviku. Ciekaw jestem, czy choć raz w życiu odlecę o czasie. Jednak
lot powrotny świetnie poprowadzony. Islandzcy piloci są ponoć bardzo dobrzy.
Póki co przeżyłem już 3 i 1/4 lotu z przygodami - może czas wreszcie na
normalność? Łza się w oku kręciła, gdy żegnałem Ísafjörður. Wrócę tu, na pewno.
Chcę tu zamieszkać.
No to... zamieszkania tam Ci życzę :) Bardzo, bardzo się cieszę, że Ci się udało nie tylko polecieć na Islandię, ale i do tego wymarzonego miejsca :)))
OdpowiedzUsuń