Od rana czułem już to
nieznośne napięcie i świadomość końca. Chyba nie umiem cieszyć się chwilą, bo
już dzień wcześniej odczuwałem ten przygnębiający nastrój pożegnania. Spałem
dość długo. Zorientowałem się, że w okolicy jest Muzeum Sagi, więc postanowiłem
je zobaczyć. Straszne i piękne miejsce. Bezkompromisowość i okrucieństwo
początków ludzi na wyspie. Szesnaście zakątków z realistycznie przedstawionymi
scenami. Pierwsi ludzie na Islandii. Pierwsza adaptacja do nowych warunków przywiezionych
tu ptaków. Początki stanowienia prawa. Okrutne zabójstwa. Palenie na stosie.
Wystawa obejmuje czas do późnego średniowiecza. Zwiedza się ze słuchawkami,
przewodnik w bardzo wielu językach, ale oczywiście nie w polskim.
Potem kolejne
testowanie zestawu fish & chips w porcie. Obsługuje - co za niespodzianka!
- chłopak z Polski. Średnio to było dobre, ale nadgoniłem gratisowymi sałatkami
- spory zestaw do wyboru. Niespieszny spacer po okolicy, trochę fotek w porcie.
Na popołudnie został Hallgrímskirkja, chyba najbardziej charakterystyczny punkt
stolicy. Tam umówiłem się z Patrycją i Adamem, żeby dokręcić ostatnie kadry
islandzkiego filmu, a potem poszliśmy na pożegnalne piwo. Tymczasem sam kościół
spory, ascetyczny, taka potęga i skromność jednocześnie. Za niewielką opłatą
można wjechać windą siedem pięter na wieżę widokową. Stamtąd rzeczywiście
lepsza perspektywa niż z Perlana. Ostatnie spojrzenie na Reykjavik z góry.
Sporo kolorów. Takie barwne domy zapewne pomagają przetrwać długą i szarą zimę.
Jednocześnie bardzo podobały mi się stonowane stalowe kolory nowoczesnych
budynków tuż przy porcie. Reykjavik nie ma jakiegoś jednorodnego,
charakterystycznego stylu. Wszystkiego po trochu, w odpowiednich proporcjach. Hallgrímskirkja
to też taki punkt orientacyjny górujący nad miastem.
Na wypadek, gdyby ktoś się
tu zgubił, co wydaje mi się niemożliwe. Po spotkaniu z moimi islandzkimi
gospodarzami pozostało już tylko pakowanie. Nieprawdopodobnie szybko minęły te
dwa tygodnie. Zdecydowanie za szybko. Wciąż mam wrażenie, że zobaczyłem być może za dużo, ten przesyt był trochę rozsadzający, czasami przeszkadzał. Jednocześnie wiem, iż cały czas, od samego początku miałem apetyt na jak najwięcej. Miało być intensywnie i tak było. Reykjavik stał się akurat takim punktem, gdzie mogłem łapać oddech, żeby nie dostać zadyszki. Myślę też, że zupełnie inna Islandia jest poza miastem, a inna w aglomeracji. Tutaj o niezwykłości natury wyspy przypomina tylko nieodległa Esja i ocean. Stąd też moje wewnętrzne przekonanie o tym, że jeśli się tu przeniosę, wybiorę odludne miejsce. Z innym, lepszym rytmem.
a wiedziales, ze w Islandii palono mezczyzn - czarownikow na stosach?
OdpowiedzUsuń