Takie magiczne niedziele nie
zdarzają się często. Przyjechała do mnie Katarzyna Tubylewicz, moja wieloletnia
dobra znajoma, autorka licznych ciekawych książek portretujących niesamowitych
ludzi. Z wielką dumą mogę zdradzić, że znajdę się w kolejnej publikacji Kasi. A
właściwie moja historia znajdzie tam swoje miejsce. To, co się do tej pory
wydarzyło, bo być może przed wydaniem książki dokonamy jakichś aktualizacji z
Islandii. Kasia pracuje profesjonalnie i uważnie. Opowiadałem o różnych sprawach,
czasem bardzo trudnych. Wpatrywała się we mnie przez cały czas z wielką
empatią, jej mimika nie zdradzała ani zdziwień, ani zdumień, a oczy uważnie
obserwowały. Już wiem, dlaczego tak wielu ludzi tak mocno się przed nią
odsłaniało. Mnie było dużo łatwiej, bo znamy się długo i sporo o sobie wiemy,
jednak jestem w stanie wyobrazić sobie, jak obca Kasi osoba zostaje
„rozbrojona” przez to łagodne oraz pełne niezwykłej ciekawości spojrzenie. Przez
tworzenie atmosfery bezpieczeństwa i tego komfortu bycia w relacji pełnej
zaufania. Bo nie każdy ma przepracowane trudne sprawy jak ja i nie każdy jest w
stanie opowiadać o najbardziej intymnych doświadczeniach życiowych z
przekonaniem, że to, co robi, może w jakiś sposób pomóc innym albo innych
zainspirować. Uważam, że to najistotniejsza cecha każdego dobrego
reportera/dziennikarza – dawać rozmówcy przestrzeń do zaufania. Chciałbym umieć
tak rozmawiać z ludźmi. Chciałbym się nauczyć takiej cierpliwości w ich
słuchaniu i takiego taktu, który prezentuje Katarzyna Tubylewicz. Jeśli zatem
nie znacie jej książek – jak choćby „Szwedzka sztuka kochania” czy „Samotny jak
Szwed?” – serdecznie je Wam polecam. Dziś sam rozumiem, w jak wspaniałej
atmosferze musiały powstawać rozmowy tworzące te publikacje.
Koncentrowaliśmy się na
szeroko pojętej wolności. Opowiadałem o tym, jak zmienił mnie mijający rok. Jak
bardzo zrozumiałem, że całym potrzebnym mi w życiu kapitałem jest zdrowo
funkcjonujące ciało oraz również zdrowy umysł. Reszta jest już tylko dodatkiem,
a życie bez rzeczy i bez zobowiązań staje się niezwykłą przygodą. Islandia być
może już teraz zmienia mnie mentalnie. Jestem gotów zmienić naprawdę wszystko.
Choćby to, jak spędzałem dni. Przede wszystkim brak ruchu tu w Polsce i wielki
plan na to, żeby wraz z dobrymi kijami trekkingowymi i obuwiem z kolcami
przemierzać codziennie kilka kilometrów. Dla zdrowia, lecz przede wszystkim dla
widoków. Ale moja rozmowa z Kasią koncentrowała się nie tylko na planach, lecz
na wszystkich tych gorzkich doświadczeniach, które udało mi się przekuć w coś
dobrego – dla siebie oraz innych. Bardzo jestem ciekaw, jak to będzie wyglądać
po autoryzacji i przede wszystkim jak zaprezentuje się w książce. To za jakiś
czas.
Tymczasem duma rozpierała mnie także z innego powodu. Nie sądziłem, że w połowie grudnia Wieliczka będzie tak wspaniale udekorowana śniegiem. Kiedy pociąg Kasi uwielbiającej słońce ruszył z Krakowa w kierunku mojego miasta, na niebie chmury przepuściły pierwsze promienie, a potem było już słonecznie do samego końca naszego długiego spaceru. Kasia była zachwycona Wieliczką, a ja aurą, która pokazała to miasto z najlepszej strony. Chyba właśnie taką Wieliczkę najbardziej chciałem pokazać komuś z zewnątrz i zdarzyło się to dosłownie miesiąc przed tym, jak ją opuszczę. To była dodatkowo przyjemna niedziela, ponieważ na rynku spotkaliśmy moją dobrą znajomą, burmistrzynię Wieliczki. Agnieszka podkreśla, że jest wiceburmistrzem, ale ja tam nazywam sprawy po swojemu. Bardzo przyjemna koincydencja - tak ważna osoba jak Kasia Tubylewicz miała okazję spotkać się z drugą ważną osobą, bo Agnieszka Szczepaniak robi dla naszego miasta wiele dobrego.
Potem były już godziny nagrań.
Zawsze się zastanawiałem, dlaczego osoby przygotowujące materiał, który ma się
ukazać w formie pisanej, tak bardzo trzymają się tego nagrywania, bo przecież
potem czeka je podwójna robota, którą można byłoby załatwić kilkukrotną wymianą
plików z rozmówcą. Większość moich wywiadów z pisarzami tak powstała. Jednak
teraz doskonale rozumiem, co jest istotnego w rozmowie, żywiołowej wymianie
myśli twarzą w twarz. Co jest w tym cenniejsze niż najpiękniej wymodelowany
plik tekstowy, w którym każde słowo i zdanie mają swoje właściwe gramatycznie i
semantycznie miejsca. Było zatem dużo emocji, ale też obustronne przekonanie,
że właśnie po raz ostatni rozmawiamy w tej rzeczywistości, w jakiej się
znaliśmy i zaprzyjaźniliśmy. Że na Islandii może się narodzić jakiś nowy Jarek.
I że ponownie spotkamy się najprawdopodobniej właśnie tam, ponieważ nie sądzę,
abym na początku emigracyjnego życia miał jakiekolwiek fundusze na podróżowanie
po ulubionych krajach nordyckich. A Kasia wraz z jej rodziną będzie z pewnością
pierwszą z osób, które zaproszę do Islandii, gdy tylko dorobię się godnego dla
gości kąta.
Ta piękna niedziela utwierdziła mnie w przekonaniu, że niczego nie żałuję od momentu powrotu w styczniu z północnej Norwegii, żadnej decyzji, żadnego działania. Wszystko toczy się swoim rytmem i dokładnie tak, jak to zaplanowałem. Natomiast teraz jestem już tylko oczekiwaniem. Rosnącymi emocjami, których nie mogę na razie określić. Buzują we mnie, ale nie dają się jeszcze zwerbalizować. Na razie jest to po prostu taki stan - trochę napięcia, trochę relaksu, ale też poczucie tej wielkiej niewiadomej. Mogę natomiast napisać, że tarzając się w śniegu jak dzieciak, byłem dzisiaj – w towarzystwie Kasi Tubylewicz – najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. I że na Islandii tak się tarzać będę mógł do maja. O ile oczywiście mi się to nie znudzi, ale to już sprawdzę na miejscu,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz