Jak szukać pracy w obcym
kraju, w którym nawet twoje przetłumaczone z języka polskiego CV nie daje ci
żadnego komfortowego startu? Jak pracować w miejscu, gdzie nie liczą się ani
twoje wykształcenie, ani dotychczas wykonywana praca, bo tak naprawdę o
wszystkim decyduje znajomość języka, której jeszcze nie posiadasz? Jak
wystartować na nowym rynku pracy z przekroczoną czterdziestką i świadomością,
że tak naprawdę przez całe zawodowe życie trzymało się tylko jednego etatu i
niczego nie zmieniało? Tak, zapytałem w dwóch szkołach w Ísafjörður, czy nie
potrzebują doświadczonego nauczyciela języka polskiego, ale jak wspomniałem w
jednym z wcześniejszych wpisów, nie ma teraz takiego zapotrzebowania. Podobno
jest w rejonie stołecznym, jednak tam nie będę mieszkać. Zatem jak zwrócić na
siebie uwagę? Przygotować sobie CV po islandzku, z którego i tak nic
konstruktywnego nie wyniknie? Przecież przenosisz się do małej mieściny na
końcu Islandii, w której nie zarabia się na chleb pracą w literkach ani
pisaniem książek. To znaczy tak mi się wydaje, bo wiem, że wielu Islandczyków
pisze książki, lecz nie mam pojęcia, czy tam można z tego żyć. I przede
wszystkim trzeba pisać po islandzku. Słaba znajomość angielskiego i dosłownie
podstawy islandzkiego zamykają mi wszystkie ciekawe drogi znalezienia
zatrudnienia. W miejscu, które samo w sobie tych dróg za wiele nie zaproponuje.
Ale pozostają inne, dużo prostsze możliwości. Tylko jak dać sobie do nich
dostęp?
Wymyśliłem zatem wizytówki. Co
innego wejść do hotelu, sklepu czy przetwórni rybnej i zapytać o pracę,
zostawiając ewentualnie numer telefonu na jakimś skrawku papieru. Co innego
zostawić wszędzie ładnie – mam nadzieję - wyglądający kartonik, który na pewno
wzbudzi zainteresowanie. Bo tak się chyba pracy na islandzkiej prowincji nie
szuka. Zatem plan zamienił się w realizację. Dzięki Colorland dostałem moje
wizytówki dosłownie czterdzieści osiem godzin po ich zaprojektowaniu i złożeniu
zamówienia. A było to tuż przed świętami! Zatem otrzymałem je szybko, ale teraz
widzę, że może trochę się pospieszyłem z projektem - nie wygląda to tak dobrze,
jak sobie zaplanowałem. Przede wszystkim wpakowałem tam za dużo tekstu i żeby
go przeczytać, trzeba się bardzo uważnie wpatrywać. Użyłem być może złego
czasownika, bo zamiast hire powinno być employ, niemniej jednak
piszę tam, że STARAM się komunikować po angielsku, a nawet jeśli ktoś będzie
chciał mnie wynająć, z pewnością się na to zgodzę.
Nie wiem, w ile miejsc rozniosę te wizytówki, ale bez względu na to, czy pomogą mi znaleźć robotę, zachowam jedną na pamiątkę. Bo to w sumie coś wartego zapamiętania i zachowania. Jeśli zainspiruję tym innych szukających pracy za granicą z takimi samymi barierami językowymi nie do przekroczenia jak u mnie – będę się bardzo cieszył. Bo może to po prostu zadziała – u mnie albo u któregoś z Was w sytuacji podobnej do mojej, bez względu na kraj. Tymczasem cieszy mnie to, że moja stara głowa nadal bywa kreatywna i być może to przyniesie mi coś dobrego, nieoczekiwanego, niespodziewanego i satysfakcjonującego finansowo. Cały czas też myślę o tym, żeby w podobny sposób szukać w Ísafjörður mieszkania do wynajęcia od kwietnia. Ale na to mam trochę inny plan i nieco inną formę informowania o sobie. Tym zajmę się później. Na razie przeprowadzam zmasowaną akcję oczyszczania mieszkania ze wszystkiego, co zbędne, a co przez ponad dekadę wydawało mi się ważne i konieczne do posiadania. Mam też stare wizytówki „Krytycznym okiem”. Te idą do zniszczenia, nowe być może zapracują na moją przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz