Od kilku tygodni pracuję dość intensywnie
z aplikacją Tobo Icelandic, o której chciałem dzisiaj napisać kilka słów. Nauka
języka islandzkiego zaczyna się od usłyszenia zaskakującej warstwy dźwiękowej –
co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości. Kiedy mija pierwszy szok związany z
tym, jak to wszystko brzmi, i kiedy przychodzi świadomość, że chodzi przede
wszystkim o umiejętność właściwego operowania językiem w ustach przy wymowie,
islandzki otwiera swoje drzwi do dostojeństwa oraz wyjątkowości.
Aplikacja w wersji premium (od
razu ją wykupiłem, nienawidzę reklam, a koszt kilkunastu złotych miesięcznie
nie jest w żaden sposób obciążający) dzieli naukę na grupy słów: w każdej
znajduje się pięćdziesiąt i odkrywamy je jak karty, a potem każde z nich w
danej grupie można ćwiczyć. Co ważne – Tobo nie wymusza na uczącym się jakiejś
perfekcji, nie stygmatyzuje, gdy dane słowa powtarza się i robi to błędnie
przez dłuższy czas. Są tam jakieś poziomy, które mi się nabijają, lecz nie mam
pojęcia, co się robi, aby pojawiały się kolejne. W każdym razie ważne jest to,
że można ćwiczyć wciąż to samo do upadłego i aplikacja pozostanie w związku z
tym po islandzku chłodna i obojętna.
Ponieważ brzmienia są naprawdę
trudne, a islandzka fonetyka wymaga nie lada gimnastyki języka, warto – jeśli
tak jak w moim przypadku nie idzie to szybko – grać sobie w gry, które
zaznaczone są ikonką rakiety. Jest ich tam kilka rodzajów, ale najlepsza i
najłatwiejsza to spadające kwadraty. Lektorka wymawia słowo, a z góry lecą dwa
tłumaczenia, trzeba wybrać właściwe. Każda gra odpowiada jednej sekcji ze wspomnianymi
już pięćdziesięcioma słowami. Podczas niej szybciej zapamiętuję znaczenia, co
niestety nie idzie w parze z umiejętnością wypowiadania danych słów. W tym celu
muszę znaleźć jakiś tutorial w sieci, w którym ktoś pokazuje, w jaki sposób
układać język – zwłaszcza do głosek, które nie istnieją w zapisie w języku
polskim.
Poza niezobowiązującym i sympatycznym graficznie, ale przede wszystkim satysfakcjonującym dźwiękowo działem ze słownictwem Tobo Icelandic proponuje również zestawy zwrotów przydatne w różnych życiowych sytuacjach. Te z dalszych poziomów są dla mnie wciąż magią, nie jestem w stanie ich powtórzyć nawet wówczas, kiedy włączam wymowę kilkanaście razy (lektorka na przemian wypowiada dany wyraz/zwrot szybko i wolno, więc w nieparzystej liczbie kliknięć usłyszymy, jak mówią to Islandczycy, a w parzystej – będziemy mieli szansę, by wyodrębnić poszczególne dźwięki w obrębie wyrazu).
Plusem i w zasadzie minusem
wersji premium jest to, że wszystkie słowa/zwroty są od razu dostępne dla
uczącego się. Obecnie jestem na etapie zapamiętywania słów z czterech sekcji,
czyli generalnie powinienem ogarnąć – przede wszystkim z wymową! – dwieście
słówek odsłoniętych do tej pory, ale wciąż kusi, by zaglądać dalej. Bo znajduje
się naprawdę niezwykłe wyrazy. Dotychczas w moim topie ulubionych znalazły się
między innymi takie słowa jak andardráttur (oddech), þögn (cisza)
czy hárþurrka (suszarka do włosów). Powinno być to jakoś systemowo
zorganizowane, żeby dalej wpuszczać ciekawego ucznia dopiero wtedy, gdy ogarnie
się z tym, co do tej pory zobaczył i usłyszał.
Tobo Icelandic nie uczy
gramatyki, więc do tego będę musiał użyć fiszek. Natomiast dla osoby
początkującej w nauce języka islandzkiego jest to naprawdę świetna aplikacja.
Biorąc pod uwagę, że nie ma takich za wiele, warto ściągnąć i subskrybować ją
sobie. Ja jestem bardzo zadowolony. Na koniec zaś mam pytanie do Was, którzy
uczycie się lub nauczyliście się islandzkiego – jakie macie skuteczne sposoby
na opanowanie tego języka? Interesuje mnie też to, o czym napisałem wyżej – czy
macie rady związane z tym, jak pracować językiem przy konkretnych głoskach?
Mam dwie ambicje, mniejszą i większą. Mniejsza polega na tym, że przywitam mojego islandzkiego gospodarza w jego języku i opiszę mu wszystkie rzeczy w wynajmowanym dla mnie mieszkaniu po islandzku. Większa ambicja to wkroczenie do urzędu, by załatwić sprawy konieczne do pozostania na wyspie, i kulawo, bo kulawo, ale jednak porozumiewać się prostymi zdaniami. Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie. W grudniu na pewno będę mieć trochę więcej czasu na naukę. Wciąż jednak niektóre brzmienia są dla mnie barierą nie do przekroczenia. Ale język islandzki jest naprawdę piękny i nie mogę się doczekać dni, w których będę się już nim komunikował.
---
Jeśli chcecie wesprzeć mnie finansowo w moich planach emigracyjnych, możecie mi postawić wirtualną kawkę - TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz