poniedziałek, 30 stycznia 2023

Na miejscu

 

Pierwszy post z Islandii. Naprawdę nie wiem, od czego mam zacząć. Po przylocie uświadomiłem sobie, jak wielu z Was mnie wspiera, jak wiele wiadomości dostałem z pytaniami o lot, nowy początek, nowe wrażenia. I że nie jestem w stanie na to wszystko odpowiedzieć, bo tutaj po prostu dzieje się za dużo, nie mam na to czasu. Dlatego mam problem z początkiem tego wpisu, a nie chcę, aby w całości był za długi. Przede wszystkim z całego serca dziękuję, że tak licznie mnie wspieracie i wysyłacie mi tak wiele pozytywnej energii.

Zatem zrobiłem to. Ostatni punkt mojego rocznego planu życiowej rewolucji zaliczony. Dziwią mnie trochę głosy tych, którzy twierdzą, że na razie to po prostu euforia wraz z adrenaliną, jakby to miało mieć mniejsze znaczenie. Tych, którzy będą usatysfakcjonowani wówczas, gdy napiszę, że mam na miejscu pracę, mieszkanie i jestem ogarnięty. Czyli zaczynam zwyczajne życie. Ale tak się składa, że to właśnie te pierwsze dni zapamiętam na całe życie. I to one będą rezonować w mojej pamięci, więc to, co teraz piszę, jest chyba najważniejsze.

Dziś w Keflaviku, bo tu jeszcze przebywam do jutra, pojawił się pomarańczowy alert pogodowy i w ciągu godziny rozszalał się zimowy żywioł. Wiatr prawie powalający na kolana. Śnieg uderzający z wielką mocą i padający poziomo. W takich warunkach przeszedłem z kijami prawie dwa kilometry. I to było tak nieopisanie piękne wrażenie, że żaden atak islandzkiej natury nie pozostanie pewnie w mojej pamięci tak mocno, jak mierzenie się z tym, co było dzisiaj. Dlaczego? Bo w tej całej pizgawicy, podczas której nie minąłem na zaśnieżonych ulicach ani jednego człowieka, wreszcie i naprawdę po czterdziestu czterech latach poczułem, że żyję. Że krew buzuje w żyłach tak, jak nie buzowała nigdy i że ta cała zamieć, lodowaty wiatr i przejmujące do szpiku kości zimno są moim największym szczęściem. Doświadczenie tego, konfrontacja z tym. Dzisiaj zrozumiałem, co to znaczy żyć naprawdę.

Jestem dwa dni w Keflaviku, bo tak było to zaplanowane. Miałem tu pozałatwiać sprawy urzędowe. To znaczy potwierdzić aplikację A-271. Czyli przynieść do urzędu wszystkie dokumenty, które – jak podkreślano w korespondencji – islandzcy urzędnicy chcą wziąć do ręki. Pani z tutejszego urzędu wzięła do ręki tylko mój paszport, potem telefon z mailem od Skra i powiedziała, że już wszystko OK, mam czekać na potwierdzenie i numer identyfikacyjny. A ponieważ nie jestem tego do końca pewny, czy tak ma wyglądać OK, kiedy nie mam pracy i nikt nie patrzy na moje zaświadczenie z saldem konta, by upewnić się, że mam środki na utrzymanie, ani nikt nie zagląda do całej reszty istotnej dokumentacji, pozwolę sobie najwyżej zrobić z siebie głupka, ale podejść z tym wszystkim jeszcze jutro w stolicy do urzędu specjalizującego się właśnie w takich sprawach.


Poza tym spotykam ludzi. Dobre polskie dusze, które zamieszkały na Islandii. Zaraz po przylocie przedpołudnie z Bereniką i Piotrkiem z IceStory. Pyszna pizza zrobiona na świeżo przez tę dwójkę i rozmawianie o alternatywnych sposobach zarabiania na Islandii. Do tej pory boli mnie przepona ze śmiechu. A ponieważ zapomnieliśmy o strzeleniu sobie pamiątkowej fotki, mogę jedynie pokazać, jak Piotrek wypatrzył jakiś ciekawy obiekt w oddali i go fotografuje. To są ludzie, którzy kochają ten kraj tak samo jak ja i tak samo jak ja gotowi są widzieć piękno w miejscach odwiedzanych po raz kolejny. Albo tuż za rogiem, obok swojego mieszkania. Następne krótkie, lecz bardzo sympatyczne spotkanie z Adamem uświadomiło mi, jak szczęście rodzi się z minimalizmu i jak radosny może być człowiek, któremu tak dobrze układa się w życiu, że za chwilę dane mu będzie pracować w wyuczonym zawodzie tu, na wyspie. Dzięki za załatwienie kartonu fajek w wyjątkowo promocyjnej cenie! W końcu dzisiaj wspaniałe kilka godzin z jedną najbardziej mnie fascynujących tu osób, czyli z Magdą. Magda prowadzi klimatyczną kwiaciarnię, gdzie zrobiłem drobne zakupy do nowego mieszkania (tak, to coś wystaje z mojego plecaka), i dba o kwiaty na tej surowej wyspie. Miałem przyjemność przyjrzeć się jej pracy i pogadać z kolejną szczęśliwą oraz spełnioną osobą, która żyje na Islandii od lat.


Ja jestem tu dopiero drugi dzień. Na razie uczę się tego, jak dobierać ubrania przed wyjściem. Jak zabezpieczać telefon przed wilgocią. Na ile mogę sobie pozwolić spacerować z kijami, a kiedy to jest szarża. W tym wszystkim nieustające przekonanie, że jestem właśnie tu, gdzie być powinienem. W samolocie odstresowała mnie rozmową jeszcze jedna ważna osoba, ale o niej być może kiedy indziej, gdy zechce, abym to zrobił i napisał na blogu na jej temat. Dzięki niej część moich rzeczy już jest na prowincji i czeka na środowy przylot, natomiast ja nie muszę się martwić o obłożenie bagażowe w małym samolociku.

To jest taki czas, w którym zaczynam być z siebie dumny. Bo zamykanie polskich spraw było w sumie dość bezpieczne. Zawsze można było zrobić krok wstecz, zatrzymać ten szalony plan na rewolucję. Ale teraz nie ma już żadnego cofania. Żegnałem swoje mieszkanie i osiedle bez najmniejszego sentymentu. Mimo dobrych chwil w Wieliczce pozwoliłem sobie krzyknąć w samochodzie odwożących mnie znajomych: Nigdy tu nie wrócę. Wiem, że słowa „nigdy” nie powinno się używać. Ale oddając klucze, zamykając drzwi mieszkania, czułem jedynie dziką radość. Jakbym był dziesięciolatkiem kręcącym się na ulubionej karuzeli. A teraz jest najważniejsze wyzwanie – oduczyć się potrzeby kontrolowania wszystkiego dookoła, planowania dalszego niż kilka dni do przodu, odrzucić część pragmatyczności, nauczyć się przede wszystkim rozumieć prawa natury, ale najważniejsze to ogólnie wyluzować i przestać zwracać uwagę na rzeczy spędzające mi do niedawna sen z powiek, które nie mają tutaj większego znaczenia. Poza tym podczas mojej pierwszej nocy na Islandii po raz pierwszy od trzydziestu lat przespałem ciągiem sześć godzin. I na pewno nie mogę tego zrzucać na zmęczenie, bo wcześniej wielokrotnie usiłowałem zasypiać skrajnie zmęczony, a bezsenność i tak rządziła, nawet do 76 godzin. Dlatego tak ważne jest dla mnie obserwowanie, jak organizm odbiera zmianę miejsca. Bo życie tu to nie tylko umysł, który muszę otworzyć na to, co nowe, lecz przede wszystkim jak najzdrowsze ciało.


Jeszcze jedna uwaga dla purystów językowych. Tak, jestem polonistą, nauczycielem, pisarzem, dbałem z moją korektorką o każde słowo i każdy przecinek na blogu „Krytycznym okiem”. Ale tu będę sobie pisał na bieżąco, w emocjach i bez ciśnienia sprawdzania, czy każde słowo czy znaczek stoją na właściwym miejscu. Zatem jeśli będzie cię to boleć, to swój ból zachowaj dla siebie i czytaj nadal „Krytycznym okiem”. Bo dbałość o język i opowiadanie swoich emocji nie zawsze idą w parze. I wolno mi tu popełniać jakieś błędy językowe czy interpunkcyjne, bo ortograficznych nie popełniam. Tak czy owak ciepłe pozdrowienia z zimnego świata, który staje się moim nowym domem.

---

Jeśli chcesz wesprzeć mnie finansowo w mojej emigracji, możesz mi postawić wirtualną kawkę TUTAJ

8 komentarzy:

  1. Trzymam kciuki :) dobrego życia w nowym miejscu, będę o nich czytała z największa przyjemnością. Pozdrowienia z Białegostoku. Asia

    OdpowiedzUsuń
  2. Obserwuję,czytam, zazdroszczę,uczę się 😊 cieszę się Pana szczęściem.Pozdrawiam.Polonistka z Wielkopolski.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powodzenia:) Rewolucje są fajne w życiu. Gratulacje.

    Ps. Nie wierzę w słówko: nigdy ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoja roześmiana szczerze buzia jest najlepszym dowodem na to, ze to Twoje miejsce. Świat Ci sprzyja, podsyła na drogę odpowiednie osoby. Tak właśnie jest, gdy robi się coś w odpowiednim momencie, tak, to Twój moment. Jestem z Ciebie bardzo dumna, i cieszy mnie ta euforia, którą inni krytykują. Zbieram kasę na ciepłe ciuchy i podróż, bo muszę to zobaczyć z bliska! Włoszka 😂

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo miło było razem przylecieć, trzymam kciuki, by zachodniofiordowa rzeczywistość okazała się tą, której tak długo szukałeś. Do zobaczenia na kijkach 😄

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystkiego dobrego na nowej ziemi !!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki wielkie i uściski dla wszystkich. Jarek

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczerze kibicuję i trzymam kciuki za super życie w nowym miejscu! :) Dopiero dzisiaj mam chwilę, żeby poczytać jak zmienił się Twój Świat. Przez ten wpis niemal biegłam, czułam się jakbym z kijkami w tej zamieci szła z Tobą ramię w ramię. To jest bardzo ekscytujące! Zazdroszcze tej pewności i determinacji. Sama nie mogę się już doczekać aż wyprowadzimy się z aktualnego mieszkania. Aż sobie wyobrażałam jak zamykam za sobą drzwi i mówię do męża: uciekamy stąd i nie obracamy się za siebie 😁 Pozdrawiam serdecznie! Sandra

    OdpowiedzUsuń