W niedzielę rano
pożegnaliśmy Vestmannaeyjar. Ruszyliśmy na wschód wyspy w towarzystwie
znajomych Patrycji i Adama. Po drodze zobaczyłem pierwsze dwa wodospady
islandzkie, w tym popularny wśród turystów Skogafoss. Piękny i potężny,
wywołuje respekt. Wiem jednak, że na północy wyspy zobaczę dużo większe. W
dalszej kolejności punkt widokowy na cyplu Dyrhólaey z ujmującą panoramą
czarnej plaży.
Potem już trasa, bardzo wiele kilometrów odludną drogą z
przystankiem w Viku, gdzie - w drodze powrotnej - zafundowałem sobie lody
smakujące w temperaturze 12 stopni najlepiej na świecie. Do Jökulsárlón
mieliśmy dość spory kawałek. Po drodze mijaliśmy dzielnych rowerzystów, którzy
odważyli się jechać z całym majdanem na przekór wciąż zmieniającej się
pogodzie. Podziwiałem ich, bo na Islandii jazda na rowerze jest zdecydowanie
wyzwaniem. A jednak dużo osób podróżuje w ten sposób. Sporo też
autostopowiczów. Poza nimi od czasu do czasu konie oraz owce. Poza tym - tylko
widoki zapierające dech w piersiach. Tuż przez Jökulsárlón skręciliśmy w stronę
lodowca Svínafellsjökull.
Tam
kilka zdjęć na szybko, bo czas gonił. Wreszcie cel wyprawy. Lodowa laguna
schodząca do oceanu wartkim nurtem rzecznym. Piękne kawałki lodu dryfujące w
wodzie. Podejrzewam, że dużo większe wrażenie miejsce to robi w maju czy czerwcu,
kiedy lodu jest jeszcze naprawdę sporo, ale i tak byłem zdumiony, zaskoczony i
po raz kolejny zderzony z czymś, co widzę po raz pierwszy w życiu. Po Jökulsárlón
można sobie pływać - za odpowiednią opłatą - amfibiami, my ograniczyliśmy się
tylko do oglądania z oddali. Wyjątkowo dużo turystów jak na Islandię, ale to
też jeden z najbardziej charakterystycznych punktów do zwiedzania na wyspie.
Inne powietrze, dużo niższa temperatura. I ta wciąż obecna cisza - mimo
licznych oglądających. Moi gospodarze już tam byli, ale jednak zdecydowali się
na długą podróż, by pokazać mi Jökulsárlón. Bardzo im jestem za to wdzięczny.
Nie wiem, czy w Polsce ktoś ot tak chciałby przejechać kilkaset kilometrów, by
pooglądać lód przez pół godziny. Wracaliśmy z małą przygodą po drodze -
prawdopodobnie wypadek, który w przypadku Islandii oznacza zamknięcie drogi.
Objazd dał mi okazję zobaczenia islandzkiego więzienia.
Adam mówił, że nie
siedzą w nim bankierzy - oni od 2008 roku przebywają gdzieś na północy wyspy w
warunkach bytowych zapewne dużo lepszych niż te będące udziałem wielu Polaków. Budynek
bez krat w oknach, jedynie ogrodzenie z drutem. Bardzo niepozorny. Niepozorna też
jest skala przestępczości na wyspie, właściwie żadna. Tuż przed Reykjavikiem
potężna mgła, a nieco wcześniej mocne słońce. Zmiany aury na Islandii następują
bardzo szybko. W ciągu godziny można mieć tu prawie wszystkie pory roku - poza
śniegiem, nie pada w takiej temperaturze. Adam ponownie spisał się za
kierownicą koncertowo. Myślę, że takiego miejsca jak ta lodowa laguna już nie zobaczę.
Piękny dzień w drodze. Kolejne związane będą z północą Islandii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz