czwartek, 28 lipca 2016

Dzień 4 - 24 lipca

W niedzielę rano pożegnaliśmy Vestmannaeyjar. Ruszyliśmy na wschód wyspy w towarzystwie znajomych Patrycji i Adama. Po drodze zobaczyłem pierwsze dwa wodospady islandzkie, w tym popularny wśród turystów Skogafoss. Piękny i potężny, wywołuje respekt. Wiem jednak, że na północy wyspy zobaczę dużo większe. W dalszej kolejności punkt widokowy na cyplu Dyrhólaey z ujmującą panoramą czarnej plaży.
Potem już trasa, bardzo wiele kilometrów odludną drogą z przystankiem w Viku, gdzie - w drodze powrotnej - zafundowałem sobie lody smakujące w temperaturze 12 stopni najlepiej na świecie. Do Jökulsárlón mieliśmy dość spory kawałek. Po drodze mijaliśmy dzielnych rowerzystów, którzy odważyli się jechać z całym majdanem na przekór wciąż zmieniającej się pogodzie. Podziwiałem ich, bo na Islandii jazda na rowerze jest zdecydowanie wyzwaniem. A jednak dużo osób podróżuje w ten sposób. Sporo też autostopowiczów. Poza nimi od czasu do czasu konie oraz owce. Poza tym - tylko widoki zapierające dech w piersiach. Tuż przez Jökulsárlón skręciliśmy w stronę lodowca Svínafellsjökull.
Tam kilka zdjęć na szybko, bo czas gonił. Wreszcie cel wyprawy. Lodowa laguna schodząca do oceanu wartkim nurtem rzecznym. Piękne kawałki lodu dryfujące w wodzie. Podejrzewam, że dużo większe wrażenie miejsce to robi w maju czy czerwcu, kiedy lodu jest jeszcze naprawdę sporo, ale i tak byłem zdumiony, zaskoczony i po raz kolejny zderzony z czymś, co widzę po raz pierwszy w życiu. Po Jökulsárlón można sobie pływać - za odpowiednią opłatą - amfibiami, my ograniczyliśmy się tylko do oglądania z oddali. Wyjątkowo dużo turystów jak na Islandię, ale to też jeden z najbardziej charakterystycznych punktów do zwiedzania na wyspie. Inne powietrze, dużo niższa temperatura. I ta wciąż obecna cisza - mimo licznych oglądających. Moi gospodarze już tam byli, ale jednak zdecydowali się na długą podróż, by pokazać mi Jökulsárlón. Bardzo im jestem za to wdzięczny. Nie wiem, czy w Polsce ktoś ot tak chciałby przejechać kilkaset kilometrów, by pooglądać lód przez pół godziny. Wracaliśmy z małą przygodą po drodze - prawdopodobnie wypadek, który w przypadku Islandii oznacza zamknięcie drogi. Objazd dał mi okazję zobaczenia islandzkiego więzienia.
Adam mówił, że nie siedzą w nim bankierzy - oni od 2008 roku przebywają gdzieś na północy wyspy w warunkach bytowych zapewne dużo lepszych niż te będące udziałem wielu Polaków. Budynek bez krat w oknach, jedynie ogrodzenie z drutem. Bardzo niepozorny. Niepozorna też jest skala przestępczości na wyspie, właściwie żadna. Tuż przed Reykjavikiem potężna mgła, a nieco wcześniej mocne słońce. Zmiany aury na Islandii następują bardzo szybko. W ciągu godziny można mieć tu prawie wszystkie pory roku - poza śniegiem, nie pada w takiej temperaturze. Adam ponownie spisał się za kierownicą koncertowo. Myślę, że takiego miejsca jak ta lodowa laguna już nie zobaczę. Piękny dzień w drodze. Kolejne związane będą z północą Islandii.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz