niedziela, 31 lipca 2016

Dzień 8 - 28 lipca

Dzisiaj po nieprzespanej nocy właściwie odsypiałem i pół dnia byłem wyłączony. Patrycja i Adam użyczyli mi gościny, zanim zameldowałem się w moim nowym lokum. Ładny domek przy Tungata 8, ponad stuletni, stylowy. Ścisłe centrum miasta. Pokoik mały, przypomina trochę komórkę Harrego Pottera. Niemniej jednak mieszczę się, jest wygodne łóżko, ogólnie dostępna kuchnia, nie narzekam. Nie ma żadnych gospodarzy, sami turyści. Z tego, co widzę na półkach w lodówce mimo wszystko część pokoi wolnych. A słyszy się - i odczułem to przy rezerwacji wiele miesięcy temu - że stolica ma deficyt miejsc noclegowych. Niewiele miałem siły na Reykjavik tego dnia, ale najważniejsze było to, że wreszcie mogłem zwolnić. Tego wszystkiego było za dużo i w zbyt krótkim czasie. Dotychczasowe dni to była wielka gonitwa za wrażeniami. Tak się długo nie da. Tym bardziej, że w natłoku tego wszystkiego myśli przestają być wyraźne, a wspomnienia - wystarczająco mocne. Od dziś większy spokój. I miasto do odkrycia. Ogromny przeskok po wielu dniach na prowincji - stolica tętni życiem, wszędzie mnóstwo turystów, gwar i wielki ruch. Reykjavik jest małym miastem, ale dość rozległym, aczkolwiek samo centrum niewielkie, koncentruje się wokół deptaku Laugavegur. Mieszkam tuż obok Althingu - islandzkiego parlamentu.
Niepozorny, ale bardzo ładny budynek. Wokół deptak, ludzie leżą na kocach, opalają się, odpoczywają. To taka wyraźna sugestia, że w tym kraju naród i rząd są obok siebie, bez podziału, bez poczucia wyższości tego drugiego. Postanowiłem wybrać się na mały spacer po wybrzeżu. Sala koncertowa Harpa robi duże wrażenie. Oszklony budynek mieni się kolorami w zależności od kąta padania słońca. Niedaleko Solfar, metalowa rzeźba statku wikingów, bardzo charakterystyczne dla Reykjaviku miejsce. Można mu robić zdjęcia z różnych punktów i za każdym razem wyjdzie zupełnie inne. Tyle miałem w planie na dzisiaj, bo zmęczenie wzięło górę i wcześniej położyłem się spać.
W Reykjaviku pełnia lata - jakieś dziesięć stopni różnicy między miastem a północą wyspy. Wiatr od morza robi swoje, ale śmiało można spacerować w krótkim rękawie. Tak robi większość Islandczyków. Łatwo ich odróżnić w tłumie turystów. Sporo radosnych skejterów niedaleko Althingu. Rodziny na spacerze. Dużo rowerów. Mieszające się języki, dominuje angielski. Mieszkanka domu obok roznegliżowana na leżaku. 20 stopni i mocne słońce, to u nich wielkie święto. Islandczycy mają światła bardzo mało i widać, że teraz świętują każdy taki dzień jak dzisiaj. Jutro zwiedzanie miasta z kartą miejską umożliwiającą darmowy wstęp do wielu muzeów oraz przejazd komunikacją miejską. A teraz najważniejsze - noc przespana w łóżku, a nie przewegetowana w autobusie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz