Dzisiaj po nieprzespanej
nocy właściwie odsypiałem i pół dnia byłem wyłączony. Patrycja i Adam użyczyli
mi gościny, zanim zameldowałem się w moim nowym lokum. Ładny domek przy Tungata
8, ponad stuletni, stylowy. Ścisłe centrum miasta. Pokoik mały, przypomina
trochę komórkę Harrego Pottera. Niemniej jednak mieszczę się, jest wygodne
łóżko, ogólnie dostępna kuchnia, nie narzekam. Nie ma żadnych gospodarzy, sami
turyści. Z tego, co widzę na półkach w lodówce mimo wszystko część pokoi wolnych.
A słyszy się - i odczułem to przy rezerwacji wiele miesięcy temu - że stolica
ma deficyt miejsc noclegowych. Niewiele miałem siły na Reykjavik tego dnia, ale
najważniejsze było to, że wreszcie mogłem zwolnić. Tego wszystkiego było za
dużo i w zbyt krótkim czasie. Dotychczasowe dni to była wielka gonitwa za
wrażeniami. Tak się długo nie da. Tym bardziej, że w natłoku tego wszystkiego
myśli przestają być wyraźne, a wspomnienia - wystarczająco mocne. Od dziś
większy spokój. I miasto do odkrycia. Ogromny przeskok po wielu dniach na
prowincji - stolica tętni życiem, wszędzie mnóstwo turystów, gwar i wielki
ruch. Reykjavik jest małym miastem, ale dość rozległym, aczkolwiek samo centrum
niewielkie, koncentruje się wokół deptaku Laugavegur. Mieszkam tuż obok Althingu
- islandzkiego parlamentu.
Niepozorny, ale bardzo ładny budynek. Wokół deptak,
ludzie leżą na kocach, opalają się, odpoczywają. To taka wyraźna sugestia, że w
tym kraju naród i rząd są obok siebie, bez podziału, bez poczucia wyższości
tego drugiego. Postanowiłem wybrać się na mały spacer po wybrzeżu. Sala
koncertowa Harpa robi duże wrażenie. Oszklony budynek mieni się kolorami w
zależności od kąta padania słońca. Niedaleko Solfar, metalowa rzeźba statku
wikingów, bardzo charakterystyczne dla Reykjaviku miejsce. Można mu robić
zdjęcia z różnych punktów i za każdym razem wyjdzie zupełnie inne. Tyle miałem
w planie na dzisiaj, bo zmęczenie wzięło górę i wcześniej położyłem się spać.
W
Reykjaviku pełnia lata - jakieś dziesięć stopni różnicy między miastem a
północą wyspy. Wiatr od morza robi swoje, ale śmiało można spacerować w krótkim
rękawie. Tak robi większość Islandczyków. Łatwo ich odróżnić w tłumie turystów.
Sporo radosnych skejterów niedaleko Althingu. Rodziny na spacerze. Dużo
rowerów. Mieszające się języki, dominuje angielski. Mieszkanka domu obok
roznegliżowana na leżaku. 20 stopni i mocne słońce, to u nich wielkie święto.
Islandczycy mają światła bardzo mało i widać, że teraz świętują każdy taki
dzień jak dzisiaj. Jutro zwiedzanie miasta z kartą miejską umożliwiającą
darmowy wstęp do wielu muzeów oraz przejazd komunikacją miejską. A teraz
najważniejsze - noc przespana w łóżku, a nie przewegetowana w autobusie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz