Trudno było mi znaleźć
grafikę do dzisiejszego wpisu. Bo będzie o nadmiarze, z którym się męczę, i
przed którym uratuje mnie Islandia, a na zdjęciu tylko odniesienie do jedzenia.
Niech zostanie. Ale do czego ja zmierzam?
Pierwsze dziesięć lat mojego
życia przypadło na czas nieustannych niedoborów. Komunizm dogorywał, a
przeciętnemu Polakowi nie zaproponowano jeszcze żadnych możliwości. W tym
czasie walczyło się o wszystko, co było potrzebne do życia. I nie było półek,
na których teraz mogę sobie wybrać pierdyliard dżemów, t-shirtów, laptopów czy
ubezpieczeń na życie. Pamiętam noce, podczas których moja mama z koleżanką
szykowały się do spania pod mięsnym. Brało się jakieś ciepłe rzeczy i pod sklep
o drugiej w nocy. Po to, by zaraz po jego otwarciu kupić mortadelę i parę
parówek, co czyniło w domu święto. Sklep pustoszał w jakąś godzinę po otwarciu.
Wówczas cieszono się ze wszystkiego, co udało się dostać. Do jedzenia, do
ubrania, do życia. Tamten czas pamiętam też przez pryzmat doświadczeń z
kartkami, które odbierałem od pewnej leciwej pani z urzędu miasta. Nie wiem,
czy dziś nie patrzę na te czasy z pewnym sentymentem i bez obiektywizmu, ale
wiem jedno - męczy mnie nadmiar wszystkiego w czasach dzisiejszych. Także
nadmiar wszelkiego rodzaju bodźców i sugestii dotyczących tego, jak mam żyć i
myśleć.
Islandia jest pod tym
względem inna. Musi sporo importować, bo surowy klimat nie pozwala wytwarzać
tego, co na kontynencie jest normą. Islandczyk tęskni za soczystym owocem,
którym np. na południu Europy obrzucają się tłumy w ramach jakiejś
beznadziejnej tradycji. Ale nie tylko o pomidory chodzi (i tak, pomidor jest
owocem, a nie warzywem!). Ogólnie o to, że jest mniejszy wybór wszystkiego. Że
nie ogarnia mnie bezradność dziecka, kiedy muszę gdziekolwiek iść i decydować.
Islandia to pewna stała suma dóbr, które nie zmieniają się przez lata,
przywiązują do siebie i nie powodują różnego rodzaju wariacji. Islandia to
miejsce, gdzie można uciec przed nadmiarem. Pobyć sobie pośród tego, co jest
dostępne, czyli znikomego procenta rzeczy/produktów/możliwości z tak zwanego
cywilizowanego świata. Mam nadzieję, że odsapnę choć na chwilę od tego
wszystkiego, co krzyczy wokół, każąc spróbować, wziąć odrobinę, zmienić coś,
zmieniać nieustannie siebie. Znajomi radzą, by wziąć z Polski to czy tamto, bo
na wyspie tego nie będzie. No i dobrze, niech nie będzie. Dla mnie Islandia to
przestrzeń, gdzie człowiek ma się dostosować do niedoborów. I koniec, tak ma
być. Żadnych tęsknot za ulubionym [wstaw swoje słowo], które muszę sobie
przywieźć. Wiem, że Islandczycy starają się, jak mogą, by na ich rynku - w
wielu możliwych wymiarach - widoczna była różnorodność. Ale też cieszy fakt, że
będę sobie musiał odmówić tego i owego, bo po prostu nie dostanę tego na
wyspie. Że przez dwa tygodnie to ja będę się dopasowywał do ograniczeń, a nie
tonął w potwornym nadmiarze wszystkiego. I to kolejny powód, dla którego
chciałbym kiedyś zostać na wyspie na zawsze.
Nie wiem, gdzie Ty ten nadmiar widzisz. Muszę szukać w Internecie zwykłego chleba, bo w sklepie nie ma. Wiele podstawowych rzeczy trzeba sprowadzać, bo w Polsce nie ma. I nie mówię o luksusie, tylko właśnie o rzeczach podstawowych niezbędnych do życia. Ortezy, wózek, produkty żywnościowe, leki, odżywki - rzeczy do biologicznego przeżycia. Marzę o tym, żeby można było p[o prostu wejść do sklepu i kupić to, czego się potrzebuje, ale to chyba nie za mojego życia albo nie w Polsce.
OdpowiedzUsuńChleb polecam zrobic samemu, domowej roboty, wiadomo przynajmniej co sie je:)
OdpowiedzUsuńdobre podejście :)
OdpowiedzUsuńI właśnie !!!! Tak naprawdę jest na wyspie jedzenia w bród !!! Czego nie ma ? !!! Tylko tego do czego jedzenia są przyzwyczajeni obcokrajowcy , choć to i tak nie do końca prawda , ponieważ są sklepy polskie , wietnamskie , chińskie , w tutejszych sklepach dni jedzenia amerykańskiego , duńskiego , włoskiego , francuskiego .... Itp . Tak naprawdę , jedzenia jest w bród , tylko obcokrajowcom na początku ciężko się tu odnaleźć , wiadomo nie wszystko znajdziesz tak jak w rodowitym kraju i tak to właśnie wygląda, nie jesteś u siebie , ale za granicą ;) proste !!!! Po wielu latach życia tutaj stwierdzam , że do wszystkiego człowiek może się przyzwyczaić !!!! I wcale nie wychodzi mu to na złe :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuń39 yr old Software Engineer I Rollin Caraher, hailing from Haliburton enjoys watching movies like Benji and Drawing. Took a trip to Timbuktu and drives a Bugatti Royale Kellner Coupe. przeskocz tutaj
OdpowiedzUsuń