środa, 15 lutego 2023

Człowiek i pogoda

 

Taka spokojna pogoda to tutaj rzadkość

Dziś post nie o emocjach czy doświadczeniach, lecz o praktycznych rzeczach, których nauczyłem się przez te dwa tygodnie, bo właśnie tyle czasu mieszkam na islandzkich Fiordach Zachodnich. Tym, którzy nadal nie rozpoznają precyzji lokalizacji, wytłumaczę bardziej obrazowo: to tak, jakbym w Polsce mieszkał w Sanoku, Gołdapi czy innym Cieszynie. Może to, o czym dzisiaj napiszę, przyda się też osobom mieszkającym na Islandii od niedawna bądź planującym się tu osiedlić. Zacznę od tego, co każdy mieszkaniec Ísafjörður powinien mieć zainstalowane w swoim telefonie.

Dwie pierwsze aplikacje są absolutnie niezbędne, trzecia – wedle uznania dla tych, którzy są koneserami. Zatem pierwsza od lewej to Veður, czyli po prostu najdokładniejsza i najbardziej precyzyjna prognoza pogody na Islandii. Wybiera się swoje miasto i sprawdza ją kilka razy dziennie, jeśli warunki są zmienne. Veður aktualizuje się bez przerwy i powinien Wam powiedzieć całą prawdę o aurze w danym dniu co do godziny. Druga aplikacja to Windy. Na bieżąco pokazuje prędkość i kierunek wiejącego wiatru. Na Islandii ogłasza się konkretne alerty pogodowe, kiedy natura zaczyna szaleć, ale w Windy mamy aktualny widok tego, jak mocno wieje w danej chwili w konkretnym rejonie (co oczywiście pokrywa się z alertami, lecz chodzi o to, że wszystko widzimy bardzo dokładnie na interaktywnej mapce). Trzecia aplikacja to Aurora Pro. Co prawda już mnie dwukrotnie zmyliła, każąc stać na zimnie i pokazując 80-88% prawdopodobieństwa zobaczenia zorzy, która nie pojawiła się nawet na chwilę, jednak jest to pewien czytelny wskaźnik dla kogoś, kto lubi nocą spoglądać w niebo. Sezon na zorze polarne na Islandii już się powoli kończy, ale mam nadzieję, że uda mi się wreszcie zobaczyć coś więcej niż zielony paseczek. Aurora Pro wysyła powiadomienia, kiedy prawdopodobieństwo pojawienia się nocnej królowej jest większe. Aplikacja ma kilka różnych parametrów i nie służy tylko do przewidywania obecności zorzy na niebie w danym momencie. Przypominam, że do obserwacji zorzy potrzebne jest nam bezchmurne niebo, choć na północy Norwegii ruszyliśmy na jej polowanie w śnieżycy, by złapać przez godzinę czyste niebo, na którym obejrzeliśmy spektakl. Zorza też ładnie komponuje się z delikatnymi chmurami, przez które może się przebić.

 

To tyle jeśli chodzi o telefon. To znaczy są pewnie i inne przydatne na Islandii aplikacje, jednak te trzy z moim doświadczeniem tutaj uważam w tej chwili za najważniejsze. Przejdę teraz do kwestii aury widzianej z nieco innej strony. Otóż naprawdę nie ma na tej wyspie złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania. Pozwalam sobie pokazać zdjęcie tego, co przywiozłem z Polski, żeby chronić głowę, szyję i ręce. Czapki ułożone są od dołu od najlżejszych do najcieplejszych, podobnie kominy. Ich waga jest niebagatelna. Czasem głowa jest bardzo dobrze zabezpieczona przed zimnem, ale jeśli kłujące szpilki śniegu dostaną się do naszego karku, może być bardzo źle. Oczywistym elementem ubioru są tutaj rękawiczki, o czym już kilka razy zapomniałem. Najlepiej mieć takie, które są uszyte z wykorzystaniem takiego materiału, że można przez nie dotykać telefonu i będzie działał. Wygodnie mieć mitenki, są bardzo funkcjonalne. Leżący po prawej szalik nadaje się tylko do lansu. W zderzeniu z wiatrami może nie spełniać żadnej funkcji. To jak chodzić na Islandii podczas deszczu pod parasolem. Połamanie go przez wiatr to czasem kwestia minut. Należy pamiętać, żeby przy zmiennej pogodzie mieć na sobie wypośrodkowany element – nie za ciepłą czapkę, nie za ciepły komin, jednocześnie nic leciutkiego. Wówczas nie będzie żadnej złej pogody. Co z ogrzewaniem ciała? Mam cztery różnego rodzaju kurtki, bluzę termiczną, dwie loppapeysy oraz szereg cienkich i grubszych swetrów. Warto pod spodnie zakładać również cienkie getry albo po prostu kalesonki. Wychodzenie w zimie bez takiego zabezpieczenia nóg również szybko można odczuć. Generalnie wyjście w złą pogodę, kiedy wiatr nie powala na kolana i pozwala utrzymać względny pion, poprzedzone jest kwadransem ubierania się, a po wejściu do jakiegoś pomieszczenia zamkniętego (w którym Islandczycy zazwyczaj mocno grzeją) przynajmniej dziesięcioma minutami rozbierania się. A przynajmniej ma tak osoba taka jak ja, z zaburzonym odczuwaniem ciepła/zimna przy cukrzycy typu drugiego.

Oczywiście widzę tu ludzi, którzy chodzą sobie ubrani zupełnie inaczej niż ja i wcale nie jest im zimno. Zakładam, że i ja z czasem przyzwyczaję ciało do chłodu, więc nie będzie na mnie wisiał cały ten majdan, lecz pewnie uda mi się zimy przechodzić po prostu w loppapeysie i lekkiej kurtce. Tymczasem jestem na etapie przyzwyczajania się do nowych warunków. Tak, uwielbiam zimno i zrozumiałem to już tutaj, gdy na dwa dni zagościło u nas osiem stopni i nie było już komfortowo, że chciałbym żyć właściwie cały rok w okolicy zera, niemniej jednak nie lubię marznąć, a mimo uwielbienia organizm z czasem oczywiście się wychładza. Zatem nie ma co narzekać na pogodę, można narzekać na samego siebie i nieprzemyślaną logistykę ubierania się.

 

Kolejną rzeczą, która jest istotna dla człowieka przemieszczającego się tutaj bez samochodu, to zabezpieczenie wszelkiej elektroniki przed wilgocią. Zarówno telefon, jak i aparat fotograficzny chowam w małe zamykane woreczki foliowe. Przy silnym wietrze i deszczu/śniegu każda kurtka wcześniej czy później staje się mokra. A co robi woda z urządzeniami elektronicznymi – wszyscy wiedzą. Dużym błędem jest zakładanie na siebie w czasie deszczu płaszcza przeciwdeszczowego, pod którym jest się ubranym dość grubo. Ja mam znakomity sztormiak, jednak nie przepuszcza on powietrza. Kiedy więc wybrałem się w nim na kijki w śnieżycy, bardzo szybko musiałem skończyć trening, bo zacząłem się potwornie pocić. A przepocić lopapeysę, to trochę ją zabić. Wiem, że wełnę się pierze, jednak nigdy w życiu nie zaryzykuję prania moich islandzkich swetrów. Są regularnie wietrzone. Natomiast gdy wedrze się do nich pot, wietrzyć trzeba dużo dłużej z oczywistych powodów. Dlatego też choć od mniej więcej pół roku jestem już w stanie nosić lopapeysę na gołe ciało i się przyzwyczaiłem, zawsze dla bezpieczeństwa przez niemiłymi zapachami zakładam pod spód t-shirt albo coś cienkiego z długim rękawem.

Nauczyłem się tu jeszcze wielu innych praktycznych rzeczy, ale może warto dziś poprzestać na ubiorze i aurze. Tu podobno jest takie powiedzenie, że jak ci się nie podoba pogoda, to poczekaj dziesięć minut (czy jakiś tam inny krótki okres, wstawcie wedle uznania). W lipcu 2016 roku rzeczywiście doświadczyłem na Islandii wszystkich czterech pór roku podczas jednej doby, ale w trakcie kolejnych pobytów turystycznych wyspa była dla mnie na tyle łaskawa, że dopiero teraz zrozumiałem, czym jest prawdziwy islandzki wiatr. To on powoduje, że nawet przy dwóch stopniach na plusie trzeba się czasem ubrać, jakby była dziesiątka na minusie. To przez ten wiatr – że zacytuję tytuł najlepszej według mnie książki minionego roku autorstwa Jakuba Nowaka.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo w emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ

1 komentarz:

  1. Ha, wreszcie ktoś, kto lubi zimno 😊nie będę udawać, że kocham wiatr i deszcz, ale mogłabym żyć w temperaturze tak między 8 a 18 stopni, mało kto to podziela.

    OdpowiedzUsuń