Flateyri |
Nie piszę nic ostatnio, bo nie
czuję takiej potrzeby. Trochę za dużo na głowie. Zlecenia z Polski, moja
książka do przeczytania po raz kolejny po zakończonej redakcji i oczywiście
prawo jazdy. Doba jest zdecydowanie za krótka, a przecież jeszcze nie podjąłem
pracy tutaj. Od marca ta doba skurczy się jeszcze bardziej. Zwłaszcza że
bezsenność powoduje, iż marnuję czas codziennie w nocy na miotanie się po
łóżku. Od kilku dni śpię dosłownie kilka godzin. Nie wiem, jak długo będzie
można tak funkcjonować, ale nauczony wieloletnim doświadczeniem wiem, że można
długo. Bardzo długo. Że to po prostu nie przechodzi.
Tymczasem byłem w okolicznym
Flateyri. Sam tam dojechałem, własnymi rękami i nogą prowadziłem auto wreszcie
na dłuższym odcinku trasy. Tym razem w jeździe z instruktorem towarzyszyła mi
Asia, która znakomicie mówi po islandzku i wreszcie miałem ten komfort wymiany
informacji, spostrzeżeń oraz uwag na bieżąco oraz z pełnym zrozumieniem tego,
co się do mnie mówi. Niektórzy po moim wpisie o zaliczeniu sesji teoretycznej
online gratulują mi zdania połowy prawa jazdy. Nie, to tak tutaj nie działa. Na
stronie www uczestniczy się w dwóch szkołach jazdy, każda jest osobno płatna.
Każda również składa się z sześciu sesji zakończonych miniegzaminem i potem tak
zwanym egzaminem końcowym. Na razie zdałem coś takiego, aby przejść do
działania w drugiej teoretycznej szkole jazdy. Zostały mi tam jeszcze dwie
sesje oraz analogicznie jak w szkole pierwszej egzamin na zakończenie. Dopiero
kiedy mam zaliczone obie te szkoły jazdy online, mogę się umawiać na egzamin
teoretyczny, który zdaję w urzędzie miasta normalnie na papierze. O ile zatem
można sobie coś pomóc, kiedy klika się online, zaglądając do notatek (wszystko
można z kolejnych sesji kopiować do edytora tekstu, co jest bardzo przydatne),
o tyle podczas zdawania teorii w tradycyjnej formie muszę być czujny, bo wiele
pytań jest bardzo podchwytliwych. Kiedy ją zdam, nie będę się spieszył z
przystąpieniem do egzaminu praktycznego. Skoro jest tu taka możliwość, aby
jeździć z kimś, kto ma prawo jazdy, dopóki kursant nie poczuje się pewnie za
kierownicą, zamierzam z niej skorzystać.
Ostatnim szaleństwem finansowym, na jakie mogłem sobie tu pozwolić z przywiezionej rezerwy, było kupienie dużej mapy Fiordów Zachodnich. Trzeba ją jeszcze oprawić. Marzyłem o niej na ścianie już w Polsce, ale wiedziałem, że będzie problem, by zmieścić coś tak dużego do walizki. W związku z tym uzbroiłem się w cierpliwość, zapisałem sobie link do sklepu i dokonałem zakupu już tutaj. Jednocześnie przez niedopatrzenie ze strony sprzedawcy zapłaciłem za przesyłkę podwójnie: przy zamówieniu i przy odbiorze. Oczywiście interweniowałem w tej sprawie i zastanawiam się wciąż, czy to zwyczajna islandzka niefrasobliwość, a jeśli tak, czy ktokolwiek zorientowałby się, że pobrano mi dwukrotnie ponad 2 tysiące koron i sam z siebie zaproponował zwrot nadpłaty. Obawiam się, że coś takiego jednak nie miałoby miejsca. Tak czy owak jestem bardzo zadowolony z zakupu, choć format 77 x 61 cm tego cacka nie jest standardowy i trzeba to będzie jakoś zmieścić w ramę 80 x 60.
Chodzenie z kijkami, przynajmniej to dłuższe, też muszę chyba na chwilę zawiesić. Za dużo pracy w literkach. Ostatnie dni pozwalały na to, żeby robić dłuższe treningi, bo naprawdę warto korzystać, jeśli przejaśnia się tutaj na dłużej. Udało mi się wskoczyć na wagę i okazuje się, że odkąd tu jestem, straciłem dodatkowe pięć kilogramów. Znakomicie. Zobaczymy, czy ta tendencja spadkowa się utrzyma, biorąc pod uwagę to, że średnio dobrze się tu odżywiam. Islandia oferuje tak wiele różnorodnych i pysznych słodyczy, że często nie sposób się powstrzymać. A przecież zdecydowanie powinienem unikać cukru. Póki co unikam też jakiegoś głębszego kontaktu z emocjami. Działam zadaniowo. Nie chcę niczego analizować, chcę odfajkować kolejne punkty tego, co muszę zrobić, i ruszać dalej. Wiem natomiast jedno. W zasadzie nigdy w życiu nie dotykałem świeżego śniegu. Tutaj robię to bardzo często, kiedy zaczyna padać. Uwielbiam to. Nie wiedziałem, że można odkryć takie drobne przyjemności. Dzięki nim cały czas ma się świadomość, że często ogląda się świat i doświadcza go w ograniczonym zakresie, tracąc to, co niezwykłe, tuż obok. Że od nas samych zależy, dokąd poprowadzą nas zmysły i co wyda nam się przyjemne. Przyjemności wszystkim życzę i wracam do pracy. A jednocześnie zapowiadam na koniec ciekawy materiał, bo porozmawiała ze mną Karolina Walczowska z Onet Podróże i niebawem przeczytacie, o czym mówiłem.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz mnie wesprzeć finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz