Każdy, kogo tu znam, powtarza,
że mieszka na Islandii, bo tu się żyje spokojnie. Najwidoczniej na spokój będę
musiał poczekać nie tylko do momentu, w którym znajdę tu pracę. Chodzi o to, że
powoli zaczynam być przebodźcowany, ale sam się dalej nakręcam i moja
wieloletnia „przyjaciółka” bezsenność przypomniała mi, że jednak zapakowała się
z moimi rzeczami do którejś z walizek. I jest tak, że rzucam się na zmianę
pogody jak jakiś wariat, zamiast spokojnie dokończyć właśnie wykonywaną pracę z
Polski. Odkąd tu jestem, nie było jeszcze żadnego słonecznego dnia. Kiedy
słońce wreszcie się pokazało – a po kilku godzinach jego obecności
przypomniałem sobie, jak bardzo mnie drażni – rzuciłem oczywiście wszystko,
wziąłem kijki oraz aparat i poszedłem się poruszać. Wciąż jestem zachłanny i
nienasycony pejzażem. Prawdopodobnie mi to nie przejdzie, ale muszę przestać
działać kompulsywnie. Słoneczne dni jeszcze się pojawią, a ja powinienem
skończyć to, co właśnie robię, a nie rozpraszać się, na nowo emocjonować, wciąż
od nowa podnosić poziom adrenaliny.
Myślę, że mi przejdzie. Mam na
myśli to gwałtowne wybieganie z domu i chwytanie widoków wzrokiem oraz
obiektywem aparatu. Przejdzie, gdy uświadomię sobie, że mam to na stałe. Że to
całe piękno nigdzie mi nie ucieknie, a jeśli ja sam będę uciekał przed sobą w
niekontrolowaną euforię, to za chwilę się spalę. A czuję, że jestem blisko
takiego stanu. I to może stać się niebezpieczne, biorąc pod uwagę, że śpię od
tygodnia tak jak zawsze w życiu, czyli maksymalnie do pięciu godzin na dobę.
Tak czy owak nie mogłem dzisiaj nie wykorzystać słonecznego dnia. Nie obejrzeć okolicy. Pamiętajcie, że na Islandii światło robi zawsze przynajmniej połowę zdjęcia. Można fotografować to samo miejsce, ale w zależności od tego, jak pracują słońce i przede wszystkim chmury, powstaje za każdym razem inne zdjęcie. Oczywiście pisząc to, mam na myśli taką wrażliwość ludzi, którzy potrafią zauważyć detale i nie mówią, że wciąż robi się foty temu samemu. Nie umiem tu jeszcze wykonać naprawdę imponujących zdjęć pejzażu, ale nauczę się. Na razie widzę, jak pociąga mnie czarno-biały filtr. Jak prawdziwie moje stają się fotki określone tylko przez dwie barwy. Tu właściwie na każdym kroku można stworzyć fotograficzne dzieło sztuki, również w centrum miasta. A kiedy zacznę jeździć samochodem, okaże się, że przygoda czeka dosłownie za każdym zakrętem. I wiem, że dopiero wówczas przypomnę sobie, co mnie tu przygnało. Jak wielka miłość do każdego miejsca, każdego kamienia, każdego wzgórza, każdego zakrętu drogi.
Póki co jestem już po kilku
jazdach samochodem z manualną skrzynią biegów. Dzisiaj skończyły się żarty i
instruktor przestał za mnie operować pedałami. Miałem wszystko ogarnąć sam. I
różnie szło, jednak nie poddam się, muszę jedynie przełknąć dzisiejszą gorycz,
która wynika między innymi z tego, że nie umiem płynnie zmieniać biegów czy z
tego, że wjeżdżając na rondo i mając skręcić dopiero w trzecią drogę w lewo, od
razu włączyłem migacz sygnalizujący skręt w prawo. Nie można jednak umieć tego,
jeśli się nie ćwiczy, a pewnie część z Was wie, jak to jest uczyć nauczyciela –
to niesamowicie trudne i frustrujące dla tego, który musi stać się uczniem i
uczyć naprawdę podstaw. Dlatego jestem niesamowicie wdzięczny, że trafiłem tu
na tak empatycznego oraz ciepłego instruktora. Jednocześnie – jak zauważyłem
dzisiaj – stanowczego i wymagającego. Tu nie ma tak, że czegoś nie wiesz, że
boisz się wyjechać na drogę, boisz się samochodów z naprzeciwka, boisz dodać
gazu. Nie dość że wszystko odbywa się szybko, to przecież jestem wrzucony od
razu na głęboką wodę. Wierzcie mi, że jazda po ciemku, kiedy jeszcze ostro
sypie śnieg, a o tym, by zobaczyć choć skrawek asfaltu, nie mówiąc o paskach
sygnalizujących, gdzie jest środek drogi, można sobie tylko pomarzyć, jest
naprawdę wyczynem, kiedy dopiero uczysz się jeździć. Podobno nauczyciela uczyć
jest najtrudniej. Ja staram się być pokorny i naprawdę otwarty, jednak daje o
sobie znać to wieczne polskie dążenie do doskonałości w tym, co robię. Dlatego
jestem trochę zły na siebie, że dzisiaj popełniałem błędy, ale muszę ochłonąć i
wierzę, że to mi przejdzie. W niedzielę wreszcie pojeździmy podczas dnia. Poza
tym poukładam sobie w głowie pewne sprawy i nie będzie tak intensywnie, jak to
planowałem – w sensie codziennych jazd.
Absolutnie nie żałuję tego, że zapłacę tu za kurs prawa jazdy trzy czy cztery razy więcej niż w Polsce. To jest tak komfortowe, że warte swojej ceny. Lekcje praktyczne w samochodzie z instruktorem rozpoczyna się od razu po dopełnieniu formalności. Lekcje teorii są online, są to osobne dwa moduły i można sobie je robić zupełnie niezależnie od jeżdżenia po drogach. Czyli czeka mnie nauka przed komputerem oraz zaliczanie testów. A także kolejne godziny ćwiczeń z instruktorem. Po pewnym czasie – czego nie ma w Polsce – mogę sobie jeździć z kimś, kto ma tu prawo jazdy dłużej niż pięć lat, i wówczas jeździmy z taką zieloną tabliczką. Dotąd, dopóki nie poczuję się na tyle pewnie, by przystąpić do egzaminu finałowego. Świetnie byłoby znaleźć tu jakąś dobrą i trochę odważną duszę, która ze mną pojeździ. Oczywiście zapłacę za paliwo, więc gdyby czytał mnie ktoś, kto chciałby w tym zakresie wspomóc, zapraszam do kontaktu. Póki co postaram się dać z siebie wszystko, aby mój instruktor był zadowolony. Problemem jest oczywiście komunikacja, bo dzisiaj ja myślałem, że on próbuje mi zwrócić uwagę na jakieś auto jadące za nami (którego nie było), a instruktorowi chodziło o to, że dojeżdżamy do drogi z pierwszeństwem przejazdu, której to drogi oczywiście w śniegu nie widziałem. Staramy się jednak obaj, jak tylko możemy. Gdybyście słyszeli, jak posługujemy się dzisiaj islandzko-angielskim, mielibyście niezły ubaw.
Tymczasem moja nauka
islandzkiego totalnie leży. Klikam sobie po kilkanaście słówek dziennie w
aplikacji, ale nawet nie próbuję się uczyć nowych, bo nie ogarnąłem tych
sześciuset już odsłoniętych. Podsłuchuję rozmawiających Islandczyków, kiedy
tylko mogę, i bardzo uważnie słucham, jednak na razie trudno mi cokolwiek
zrozumieć. Wydaje mi się, że nie jest to język tak bardzo fleksyjny. Mam
wrażenie, że w wielu zdaniach czasowniki lecą normalnie w bezokolicznikach, bez
odmiany. To kolejne źródło fascynacji, a jednocześnie frustracji. Przewróciłem
całe życie do góry nogami, żeby zacząć wszystko od nowa jako
czterdziestoczteroletni facet. Nie rozumiem, dlaczego przez chwilę nie mogę się
nasycić dumą z powodu tego, co zrobiłem, a zamiast tego myślę o tym, że
powinienem ogarnąć jazdę samochodem, podstawy islandzkiego, pracę zdalną z
Polski, szukanie mieszkania, szukanie pracy tutaj i jeszcze coś tak komfortowego
jak sen – wszystko w przeciągu dwóch tygodni. Muszę poukładać priorytety i
zwolnić. Do czasu, kiedy będę mieć islandzkie środki na utrzymanie. Bo piękno
świata, w którym się znalazłem, nie nakarmi mnie i nie zapłaci tu za mnie
rachunków. Jeszcze chwilę mogę sobie pożyć na rezerwie i ganiać z aparatem. A
za chwilę okaże się, że to nie ogarnięcie samochodu, pejzażu czy tutejszego
języka jest najważniejsze. Bo najważniejsze staną się pieniądze na chleb. Po
prostu.
Póki co wiem jedno: to była absolutnie najlepsza życiowa decyzja. Nie zarzucam już sobie, że podjąłem ją za późno. Po prostu musiał przyjść ten czas. I przyszedł teraz. Wraz z włączeniem się u mnie trybu, w którym żyłem wiele lat przy matce, a który mogłem wyłączyć na bardzo długo, bo zaczęło się w Polsce po prostu żyć wygodnie. Teraz atawizmy wracają. Tryb przetrwania. Nie ma takiej opcji, żebym z czymkolwiek nie miał sobie dać tu rady sam. Wszystkie pomocne osoby uchyliły mi bardzo wiele drzwi i wiem, że jeśli sam kiedyś będę pomagał komuś w takiej sytuacji jak ja, zrobię to bez wahania i w każdym zakresie. Bo jestem dozgonnie wdzięczny ludziom, którzy bardzo mi ułatwili islandzką emigrację. Jednakże ostatecznie zostaje się samemu ze sobą. Swoimi decyzjami, twardym charakterem, ale i zbyt wieloma wyzwaniami naraz.
Niektórzy są tak mili i komentują moje zdjęcia, pisząc, że mnie ubywa. Myślę, że kilogramy znikają nie tylko dzięki kijkom. Przede wszystkim przez permanentny stres, w którym znajduje się organizm, i przez napięcie, z którym powoli nie daje on sobie rady. Ale tu też wszystko zależy ode mnie. Od tego, jak poukładam sobie w głowie, co jest najważniejsze, co ważne, a co mniej istotne. I wtedy dopiero zacznie się tu nowy początek. Na razie jest po prostu wszystkiego absolutnie za dużo jak na osobę, która przynajmniej dekadę żyła w bardzo uporządkowanym, przewidywalnym i harmonijnym świecie. Nie ma większego wyzwania niż żyć blisko dwie dekady z matką alkoholiczką. Podołałem mu. Dlatego nie pozwolę sobie na to, żeby cokolwiek mnie tu złamało. I nie dam satysfakcji tym, którzy podglądają sobie tego bloga, czekając na pierwszy post o tąpnięciu. A wiem, że są tacy. Pozdrawiam ich bardzo zimno. Reszcie z Was z całego serca dziękuję za dobrą energię. Pamiętajcie, że czytacie sobie tego bloga z wygodnych kanap i foteli. A ja tu walczę. Każdego dnia, każdą cząstką siebie – umysłu i ciała.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć finansowo moją emigrację, stawiając mi wirtualną kawkę TUTAJ
Jarku, cudownie inspirujesz swoją odwagą szczegolnie czterdziestolatkow🙂 Ciagle sie zastanawiam czy z Twoimi zasięgami w Krytycznym okiem jak i doswiadczeniem pisarkim czy nie postawic na jakas platna usługę, ktora pozwililaby Ci żyć na Islandii. Nie wiem, moze pomoc jakiegos socialmediowca po wtykanie wiecej reklam. A Ty moze odplatna pomoc w pisaniu ksiazek ktos pisze a Ty sprawdzasz postepy np. raz w miesiacu. Z kim nie rozmawiam chce napisac ksiazke ale brakuje na rynku chyba takiego indywidualnego przewodnika, który wskaże droge rozdzial po rozdziale. Ogloszenie zawsze mozesz dodac🙂 a za islandzka prace trzymam kciuki i tak, zeby miec kontakt z jezykiem😃
OdpowiedzUsuńBardzo Pan surowy dla siebie, niepotrzebnie. Może nie trzeba wszystkiego układać w głowie? Bo co z głowy to nie z serca. Serdeczności z Krakowa.
OdpowiedzUsuńJa czytam nie po to, żeby doczekać się "tąpnięcia", ale po to, żeby zobaczyć, jak w praktyce poradzi sobie na Islandii mój młodszy o rok kolega :). Bo tego, że sobie poradzisz, jestem pewien. Pozdrowienia z Połańca!
OdpowiedzUsuńDasz radę. Po trudnych doświadczeniach przyszedł Twój czas. Jesteś w pięknym miejscu. Jesteś w bardzo surowym i trudnym miejscu. Czytam i wierzę, że za jakiś czas Twoje słowa będą pełne radości, portfel pełny, dusza szczęśliwa. Pozdrawiam z Mikoszewa nad morzem. Małgosia
OdpowiedzUsuńSekunduję i ciepło pozdrawiam 😊 przy kawce ☕️
OdpowiedzUsuńDziękuję za wsparcie. :) J.
UsuńGratuluję decyzji! Teraz może być już tylko lepiej:)
OdpowiedzUsuń