sobota, 4 lutego 2023

Ludzie, pejzaż i możliwości

 

Nie jestem w stanie obiecać, że notki tutaj będą się pojawiać codziennie, a zapewne wcale nie jest to moim celem, bo już wiem, że to, co najważniejsze, czyli bycie samemu ze sobą, jest tu tak znakomicie komfortowe, iż czasami pozwolę sobie po prostu pomilczeć. Poza tym jeszcze nie poświęcam czasu pracy. Jeśli ktoś oczekuje, że wreszcie opadnie entuzjazm i zacznę coś pisać z krytycznej perspektywy, na razie musi poczekać. Okazuje się, że euforia jest każdego dnia taka sama, a poziom adrenaliny nie spada. Jednocześnie łapię się na tym, że ciągnie tutaj do ruszania się mimo trudnych warunków atmosferycznych. Kijki są absolutnie niezastąpione. Lokalsi chodzą tutaj bez nich, niektórzy nawet biegają w tym zacinającym śniegu, deszczu oraz wietrze, a dla mnie te dwa przedmioty są najcenniejsze ze wszystkiego, co przywiozłem ze sobą z Polski. Nie tylko pozwalają utrzymać równowagę na trudnej powierzchni, ale też są genialne do wsparcia, gdy wchodzi się pod górkę albo z niej schodzi. Wierzcie mi, przy oblodzonej drodze, która czasem wydaje się stabilna, a jest pod spodem na przykład wielką kałużą, pokonywanie nawet kilkuset metrów na innej trasie niż płaska, może być sporym wyzwaniem.

Za mną kilka kolejnych spraw urzędowych. Założyłem konto w banku. Okazuje się jednak, że nie mogę mieć w pełni funkcjonalnej aplikacji bankowej, ponieważ do tego potrzebny jest elektroniczny podpis. A nie obsługuje go karta SIM, którą kupiłem sobie w listopadzie i którą przechował mi Piotrek. Tutaj wszystko odbywa się za pomocą tego elektronicznego cuda. Nie wejdę na stronę służby zdrowia, nie zarezerwuję wizyty do lekarza, nie zrobię wielu rzeczy bez tego. Będę musiał poprosić mojego operatora o przesłanie mi karty obsługującej to ID. Zapewne potrwa to kilka tygodni. Skąd to wiem? Bo zakupiona online karta szła ze stolicy do Keflaviku… właśnie kilka tygodni. Tu wszystko dzieje się powoli, ale zwykle zmierza do zaplanowanego końca. To znaczy jak kupiłem, na pewno wyślą i na pewno dojdzie, ale po prostu muszę być cierpliwy. Wracając do banku, to nerwowa osoba z pewnością tę cierpliwość by tam straciła. Założono mi konto i dopiero potem niezastąpiona Agnieszka, czyli „Polka z Landsbanki”, uświadomiła mnie oraz obsługującą mnie panią, że można w kilku prostych krokach zrobić tak, żebym islandzką kartę miał w portfelu polskiego telefonu, mógł nim płacić, miał pełną funkcjonalność konta i wszystko, co nie wymaga electronic ID. Wierzcie mi, Agnieszka nieprzypadkowo pracuje tam, gdzie pracuje. Gdyby każdy był tak kompetentny, kreatywny i pomocny w tym, czym się zajmuje zawodowo, świat byłby pewnie doskonały i ludzkość nie musiałaby się za siebie wstydzić.

Potem szpital, w którym jest jednocześnie przychodnia. To znaczy rezerwowanie wizyty u lekarza, który ma mi wystawić zaświadczenie po islandzku, że noszę okulary, co jest potrzebne do wniosku o rozpoczęcie kursu prawa jazdy, który chcę tutaj zacząć jak najszybciej. Tu kolejne zdziwienia i kolejne miejsce, w którym trzeba wykazać się cierpliwością, ale i konsekwencją w działaniu. Pani chciała mnie zarejestrować na wizytę lekarską na za dwa tygodnie. Wytłumaczyłem, że potrzebuję tylko dwóch minut, by wziąć zaświadczenie, nie zajmę więcej czasu i mógłbym wejść między pacjentami. Nad tą opcją głowiło się kilka osób w recepcji, ale ostatecznie się udało – będę mógł wejść po moje zaświadczenie w poniedziałek.

Najprzyjemniejsza była wizyta w Gjafaland, sklepie z różnościami prowadzonym przez przesympatycznych Polaków. Poszukują kogoś do pracy od marca. W ich asortymencie są również książki wydane po polsku dla tutejszej Polonii i półka z nimi szczególnie przyciągnęła moją uwagę. Bardzo chciałbym tam pracować. Mam nadzieję, że Gosia i Paweł przekonają się do mnie. Gosia sprawdzała mój angielski, a Paweł ze znakomitą znajomością islandzkiego dał dodatkową motywację, bym zaczął się tego języka uczyć intensywnie, a nie pół godzinki dziennie z aplikacją. Gjafaland to kolejne miejsce, w którym spotkałem się z niezwykłą polską serdecznością oraz ciepłem. To niesamowite, że w tak małej społeczności na końcu Islandii znajdują się rodacy, którzy wpadają na pomysł, by sprzedawać tutaj polskie książki. A ponieważ mam środki na utrzymanie się w lutym, teoretycznie mogę spokojnie poczekać, aż właściciele podejmą decyzję, bo przecież niekoniecznie mnie mogą wybrać do pracy. Tymczasem naturalnie szukam jej w innych miejscach. Wraz z Asią, o której tu już pisałem, odwiedziłem kilka miejsc, w których coś załatwialiśmy, a ja przy okazji zostawiałem moje wizytówki i CV.

Chyba jestem już zaakceptowany i przyjęty tu w pełni, bo wreszcie pokazała mi się nawet zorza polarna. Przy ogromnym zachmurzeniu, które jest w Ísafjörður, odkąd tu dotarłem, ten kwadrans, podczas którego zatańczyła dla mnie na niebie, to i tak więcej, niż śmiałbym teraz oczekiwać. Oczywiście muszę się nauczyć robić porządne zdjęcia zorzy, bo te pierwsze są żenujące. Ale nie zdjęcia są istotne. Istotne jest to, że się pojawiła, aby się ze mną przywitać. To już nie były tak wielkie emocje przy obserwacji, bo w północnej Norwegii widziałem absolutne szaleństwo zorzy na niebie, ale i tak długo nie mogłem zasnąć po tym miłym spotkaniu. Do następnego razu, Auroro!

Ponieważ pogoda chwilowo pozwoliła na taką brawurę, zdecydowałem się przejść z kijkami do Bónusa, czyli pobliskiego supermarketu. Kilka kilometrów. Chciałem zmierzyć w aplikacji liczbę kroków, odległość i ocenić, jak nabijają się punkty cardio. W lecie pewnie tę trasę będę robił kilkukrotnie. Teraz pogoda pozwoliła tylko na spacer w jedną stronę. Z powrotem zabrałem się z Asią, zostawiając po drodze swoje wizytówki zachęcające do zatrudnienia mnie nawet w takich miejscach jak miejski basen. I powiem Wam tak: Islandczycy są zdystansowani, mało wylewni i nie dążą do żadnego rodzaju zbliżeń z drugą osobą, ale łączy ich wysoka kultura osobista, takt, a także zwyczajna uprzejmość. Otóż wysłałem z telefonu CV do dwóch sklepów, które odwiedziliśmy. Zrobiłem to szybko po wstępnej rozmowie, mam PDF w mailu, dwa kliki i każdy pracodawca może obejrzeć dokument jeszcze wówczas, gdy jestem obok niego i rozmawiamy. I na oba maile z załącznikami dostałem odpowiedź. Potwierdzenie odbioru, życzenia miłego dnia i kilka dobrych słów. Wyobrażacie sobie to w Polsce, gdzie ludzie wysyłają swoje CV tysiącami i nikt nie raczy im nawet odpisać, że odebrał dokument?

W Bónusie poznałem dzisiaj Agnieszkę, kolejną dobrą duszę. Oczywiście niczego więcej nie napiszę bez jej zgody, ale miło jest stwierdzić w ciągu dziesięciu minut rozmowy, że ma się tak wiele wspólnego. Zdaję sobie naturalnie sprawę, że nie będę się tu zaprzyjaźniał z połową społeczności, bo ani mi o to nie chodzi, ani nie jest to wskazane i właściwe. Tutaj ludzie są dla siebie najbliżsi, kiedy trzeba sobie pomóc. Islandczycy czasami nie ogarniają spraw, których rozwiązanie jest dość proste i nie dziwi mnie już, choć wciąż fascynuje, że nad czymś dość banalnym z polskiego punktu widzenia myślą tu w okienku dwie albo nawet trzy osoby. Ale to nic, należy poczekać, być pokornym, uśmiechać się. Na wszystko znajdzie się rozwiązanie. O tym, jakie mam spostrzeżenia dotyczące mentalności Islandczyków, będzie pewnie osobny post. Tu pytania „Chcesz przyjść do lekarza z kartą EKUZ i zapłacić 500 koron czy bez niej i zapłacić 10 tysięcy?” zadawane są na poważnie, nie są żadnym żartem ani tym bardziej ironią. Chłonę to wszystko i wciąż tkwię w zdumieniu. Funkcjonowanie ludzi tutaj jest czymś tak niezwykłym, że oswojenie tego będzie trwało bardzo długo. Polacy czy Islandczycy – nie spotkałem na wyspie jeszcze żadnego człowieka, od którego emanowałaby jakaś zła energia. A byłem w wielu miejscach, załatwiałem mnóstwo spraw. W kraju, z którego się wreszcie wydostałem, ludzie nie rozumieją, że trzeba się szanować w każdym dziwactwie, wspierać w każdej potrzebie i umieć tolerować każdą formę odmienności. Że zwyczajnie zawiść, zazdrość czy niechęć to są rzeczy, które zostawia się daleko poza Islandią, a w Polsce one pożerają, niszczą, frustrują. Ponadto w naszym kraju ludzie nie potrafią często najważniejszego – być w gotowości do bezinteresownej pomocy, co tutaj jest w zasadzie normą. Jeszcze nie minął tydzień, a nauczyłem się o życiu więcej niż przez minione czterdzieści cztery lata.

---

Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje i chcesz mnie wesprzeć finansowo w mojej emigracji, możesz postawić mi wirtualną kawkę TUTAJ



1 komentarz:

  1. Cudnie się to czyta. Będę stałą bywalczynią. Pozdrawiam i życzę powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń