Nie jestem w stanie obiecać,
że notki tutaj będą się pojawiać codziennie, a zapewne wcale nie jest to moim
celem, bo już wiem, że to, co najważniejsze, czyli bycie samemu ze sobą, jest
tu tak znakomicie komfortowe, iż czasami pozwolę sobie po prostu pomilczeć. Poza
tym jeszcze nie poświęcam czasu pracy. Jeśli ktoś oczekuje, że wreszcie opadnie
entuzjazm i zacznę coś pisać z krytycznej perspektywy, na razie musi poczekać.
Okazuje się, że euforia jest każdego dnia taka sama, a poziom adrenaliny nie
spada. Jednocześnie łapię się na tym, że ciągnie tutaj do ruszania się mimo
trudnych warunków atmosferycznych. Kijki są absolutnie niezastąpione. Lokalsi
chodzą tutaj bez nich, niektórzy nawet biegają w tym zacinającym śniegu,
deszczu oraz wietrze, a dla mnie te dwa przedmioty są najcenniejsze ze
wszystkiego, co przywiozłem ze sobą z Polski. Nie tylko pozwalają utrzymać
równowagę na trudnej powierzchni, ale też są genialne do wsparcia, gdy wchodzi
się pod górkę albo z niej schodzi. Wierzcie mi, przy oblodzonej drodze, która
czasem wydaje się stabilna, a jest pod spodem na przykład wielką kałużą,
pokonywanie nawet kilkuset metrów na innej trasie niż płaska, może być sporym
wyzwaniem.
Za mną kilka kolejnych spraw
urzędowych. Założyłem konto w banku. Okazuje się jednak, że nie mogę mieć w
pełni funkcjonalnej aplikacji bankowej, ponieważ do tego potrzebny jest
elektroniczny podpis. A nie obsługuje go karta SIM, którą kupiłem sobie w
listopadzie i którą przechował mi Piotrek. Tutaj wszystko odbywa się za pomocą
tego elektronicznego cuda. Nie wejdę na stronę służby zdrowia, nie zarezerwuję
wizyty do lekarza, nie zrobię wielu rzeczy bez tego. Będę musiał poprosić
mojego operatora o przesłanie mi karty obsługującej to ID. Zapewne potrwa to
kilka tygodni. Skąd to wiem? Bo zakupiona online karta szła ze stolicy do
Keflaviku… właśnie kilka tygodni. Tu wszystko dzieje się powoli, ale zwykle
zmierza do zaplanowanego końca. To znaczy jak kupiłem, na pewno wyślą i na
pewno dojdzie, ale po prostu muszę być cierpliwy. Wracając do banku, to nerwowa
osoba z pewnością tę cierpliwość by tam straciła. Założono mi konto i dopiero
potem niezastąpiona Agnieszka, czyli „Polka z Landsbanki”, uświadomiła mnie
oraz obsługującą mnie panią, że można w kilku prostych krokach zrobić tak,
żebym islandzką kartę miał w portfelu polskiego telefonu, mógł nim płacić, miał
pełną funkcjonalność konta i wszystko, co nie wymaga electronic ID. Wierzcie
mi, Agnieszka nieprzypadkowo pracuje tam, gdzie pracuje. Gdyby każdy był tak
kompetentny, kreatywny i pomocny w tym, czym się zajmuje zawodowo, świat byłby
pewnie doskonały i ludzkość nie musiałaby się za siebie wstydzić.
Potem szpital, w którym jest
jednocześnie przychodnia. To znaczy rezerwowanie wizyty u lekarza, który ma mi
wystawić zaświadczenie po islandzku, że noszę okulary, co jest potrzebne do
wniosku o rozpoczęcie kursu prawa jazdy, który chcę tutaj zacząć jak
najszybciej. Tu kolejne zdziwienia i kolejne miejsce, w którym trzeba wykazać
się cierpliwością, ale i konsekwencją w działaniu. Pani chciała mnie zarejestrować
na wizytę lekarską na za dwa tygodnie. Wytłumaczyłem, że potrzebuję tylko dwóch
minut, by wziąć zaświadczenie, nie zajmę więcej czasu i mógłbym wejść między
pacjentami. Nad tą opcją głowiło się kilka osób w recepcji, ale ostatecznie się
udało – będę mógł wejść po moje zaświadczenie w poniedziałek.
Najprzyjemniejsza była wizyta w Gjafaland, sklepie z różnościami prowadzonym przez przesympatycznych Polaków. Poszukują kogoś do pracy od marca. W ich asortymencie są również książki wydane po polsku dla tutejszej Polonii i półka z nimi szczególnie przyciągnęła moją uwagę. Bardzo chciałbym tam pracować. Mam nadzieję, że Gosia i Paweł przekonają się do mnie. Gosia sprawdzała mój angielski, a Paweł ze znakomitą znajomością islandzkiego dał dodatkową motywację, bym zaczął się tego języka uczyć intensywnie, a nie pół godzinki dziennie z aplikacją. Gjafaland to kolejne miejsce, w którym spotkałem się z niezwykłą polską serdecznością oraz ciepłem. To niesamowite, że w tak małej społeczności na końcu Islandii znajdują się rodacy, którzy wpadają na pomysł, by sprzedawać tutaj polskie książki. A ponieważ mam środki na utrzymanie się w lutym, teoretycznie mogę spokojnie poczekać, aż właściciele podejmą decyzję, bo przecież niekoniecznie mnie mogą wybrać do pracy. Tymczasem naturalnie szukam jej w innych miejscach. Wraz z Asią, o której tu już pisałem, odwiedziłem kilka miejsc, w których coś załatwialiśmy, a ja przy okazji zostawiałem moje wizytówki i CV.
Chyba jestem już zaakceptowany i przyjęty tu w pełni, bo wreszcie pokazała mi się nawet zorza polarna. Przy ogromnym zachmurzeniu, które jest w Ísafjörður, odkąd tu dotarłem, ten kwadrans, podczas którego zatańczyła dla mnie na niebie, to i tak więcej, niż śmiałbym teraz oczekiwać. Oczywiście muszę się nauczyć robić porządne zdjęcia zorzy, bo te pierwsze są żenujące. Ale nie zdjęcia są istotne. Istotne jest to, że się pojawiła, aby się ze mną przywitać. To już nie były tak wielkie emocje przy obserwacji, bo w północnej Norwegii widziałem absolutne szaleństwo zorzy na niebie, ale i tak długo nie mogłem zasnąć po tym miłym spotkaniu. Do następnego razu, Auroro!
Ponieważ pogoda chwilowo pozwoliła
na taką brawurę, zdecydowałem się przejść z kijkami do Bónusa, czyli
pobliskiego supermarketu. Kilka kilometrów. Chciałem zmierzyć w aplikacji
liczbę kroków, odległość i ocenić, jak nabijają się punkty cardio. W lecie
pewnie tę trasę będę robił kilkukrotnie. Teraz pogoda pozwoliła tylko na spacer
w jedną stronę. Z powrotem zabrałem się z Asią, zostawiając po drodze swoje
wizytówki zachęcające do zatrudnienia mnie nawet w takich miejscach jak miejski
basen. I powiem Wam tak: Islandczycy są zdystansowani, mało wylewni i nie dążą
do żadnego rodzaju zbliżeń z drugą osobą, ale łączy ich wysoka kultura
osobista, takt, a także zwyczajna uprzejmość. Otóż wysłałem z telefonu CV do
dwóch sklepów, które odwiedziliśmy. Zrobiłem to szybko po wstępnej rozmowie,
mam PDF w mailu, dwa kliki i każdy pracodawca może obejrzeć dokument jeszcze
wówczas, gdy jestem obok niego i rozmawiamy. I na oba maile z załącznikami
dostałem odpowiedź. Potwierdzenie odbioru, życzenia miłego dnia i kilka dobrych
słów. Wyobrażacie sobie to w Polsce, gdzie ludzie wysyłają swoje CV tysiącami i
nikt nie raczy im nawet odpisać, że odebrał dokument?
W Bónusie poznałem dzisiaj Agnieszkę, kolejną dobrą duszę. Oczywiście niczego więcej nie napiszę bez jej zgody, ale miło jest stwierdzić w ciągu dziesięciu minut rozmowy, że ma się tak wiele wspólnego. Zdaję sobie naturalnie sprawę, że nie będę się tu zaprzyjaźniał z połową społeczności, bo ani mi o to nie chodzi, ani nie jest to wskazane i właściwe. Tutaj ludzie są dla siebie najbliżsi, kiedy trzeba sobie pomóc. Islandczycy czasami nie ogarniają spraw, których rozwiązanie jest dość proste i nie dziwi mnie już, choć wciąż fascynuje, że nad czymś dość banalnym z polskiego punktu widzenia myślą tu w okienku dwie albo nawet trzy osoby. Ale to nic, należy poczekać, być pokornym, uśmiechać się. Na wszystko znajdzie się rozwiązanie. O tym, jakie mam spostrzeżenia dotyczące mentalności Islandczyków, będzie pewnie osobny post. Tu pytania „Chcesz przyjść do lekarza z kartą EKUZ i zapłacić 500 koron czy bez niej i zapłacić 10 tysięcy?” zadawane są na poważnie, nie są żadnym żartem ani tym bardziej ironią. Chłonę to wszystko i wciąż tkwię w zdumieniu. Funkcjonowanie ludzi tutaj jest czymś tak niezwykłym, że oswojenie tego będzie trwało bardzo długo. Polacy czy Islandczycy – nie spotkałem na wyspie jeszcze żadnego człowieka, od którego emanowałaby jakaś zła energia. A byłem w wielu miejscach, załatwiałem mnóstwo spraw. W kraju, z którego się wreszcie wydostałem, ludzie nie rozumieją, że trzeba się szanować w każdym dziwactwie, wspierać w każdej potrzebie i umieć tolerować każdą formę odmienności. Że zwyczajnie zawiść, zazdrość czy niechęć to są rzeczy, które zostawia się daleko poza Islandią, a w Polsce one pożerają, niszczą, frustrują. Ponadto w naszym kraju ludzie nie potrafią często najważniejszego – być w gotowości do bezinteresownej pomocy, co tutaj jest w zasadzie normą. Jeszcze nie minął tydzień, a nauczyłem się o życiu więcej niż przez minione czterdzieści cztery lata.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje i chcesz mnie wesprzeć finansowo w mojej emigracji, możesz postawić mi wirtualną kawkę TUTAJ
Cudnie się to czyta. Będę stałą bywalczynią. Pozdrawiam i życzę powodzenia :)
OdpowiedzUsuń