Przyznam, że jestem zaskoczony. Bardzo zaskoczony. Aura jest
tak doskonała od kilku dni, że zaczynam się przyzwyczajać do tego spokoju. Dużo
słońca, za dużo dla mnie. Już dziś zdaję sobie sprawę z tego, jak cenne są
czarne rolety w moim mieszkaniu, a przecież do białych nocy jeszcze daleko.
Słońce jest genialnym dodatkiem do robienia dobrych zdjęć, natomiast jak dla
mnie mogłoby nie istnieć. Dlatego coraz trudniej znosić mi tu kolejne pełne
światła dni i zdaję sobie sprawę z tego, że będzie coraz gorzej. Tak, niebawem
rozpocznie się u mnie sezon na narzekanie, bo przyznam szczerze, że jeszcze
kilka takich jasnych dzionków i poczuję się mocno dyskomfortowo. Nie umiem podejść z
empatią do tego, że ludzie mogą łaknąć słońca, choć oczywiście rozumiem takie
potrzeby. Dla mnie mogłoby być ciemno całą dobę. A tymczasem prognoza zapowiada
na jutro znowu słońce, dużo słońca.
Tymczasem po porannej jeździe z instruktorem, która wyszła
bardzo dobrze, bo samochód z automatyczną skrzynią biegów pozwala komuś takiemu
jak ja skupić się na tych elementach jazdy, które wciąż sprawiają problemy bez myślenia o biegach,
zdecydowałem się przemierzyć część trasy między moją miejscowością a
Hnífsdalur. Trasa jest znakomita. Nawet teraz chodnik dość dobrze odśnieżony i
można żwawo maszerować. Oczywiście nie dałem rady za pierwszym razem dojść do
samego Hnífsdalur, ale zbadałem teren i przede wszystkim nasyciłem oczy nowymi
widokami. Najbardziej malowniczo prezentują się małe wodospady wzdłuż drogi.
Aktualnie prawie wszystkie skrywa lód, co oczywiście dodaje im uroku. Idąc,
cały czas widzi się w oddali majestatyczny półwysep Hornstrandir. Mam nadzieję,
że będzie mi dane tam kiedyś dotrzeć. Natomiast dzisiaj cieszyłem się odkryciem
nowej trasy do wędrowania z kijkami. Minusem jest na pewno to, że idzie się
przy samej drodze, jednak ruch samochodów jest niewielki. Co do ludzi – bardzo
rzadko spotykam kogokolwiek podczas spacerów z kijami. Wszystko załatwia się tu
dzięki samochodom. Widzę, że nawet krótkie dystanse ludzie pokonują w
blaszanych puszkach. Jest to oczywiście wygodne, ale mam nadzieję, że jeśli
będę mieć tu wreszcie swój samochód, nie będę go wykorzystywał do przemierzania
krótkich tras. Zwłaszcza gdy warunki pogodowe zapraszają do spaceru. Tak jak
dzisiaj.
Próbuję porządkować czas na pracę online. Jest tego sporo, zarabianie w polskich złotych średnio mi się tu opłaca, ale póki mogę, oczywiście korzystam z tego dobrodziejstwa, jakim jest możliwość zdobywania środków finansowych z Polski. Do pierwszego marca, czyli dnia, w którym rozpocznę tu tradycyjnie wykonywaną pracę (łącznie z wychodzeniem i wracaniem do domu pieszo już bez względu na to, jakie będą warunki atmosferyczne), mam jeszcze tydzień. Dobry czas, by złapać dystans do tego, do czego nie mam jeszcze dystansu, i przygotować się na inny rytm kolejnych dni. To też okres, w którym mogę sobie zrobić online drugą teoretyczną szkołę jazdy. Przyznam szczerze, że po pierwszej szkole nie widzę jakiejś zasadniczej nowej treści dodanej, natomiast zakładam, że potem coś takiego się pojawi. Po co klikać wciąż w to samo? Ta druga teoretyczna szkoła jazdy napisana jest w bardzo kaleki sposób, jeśli chodzi o polszczyznę. Natomiast doceniam oczywiście to, że mamy tu polską wersję językową, gdyż z moim angielskim niekoniecznie zakumałbym wszystko, a już na pewno nie zdałbym tej teorii. Zastanawiam się tylko nad tym, czy w urzędzie miasta na sam koniec otrzymam papierowy test do wypełnienia także po polsku czy już jednak po angielsku. Okaże się niebawem.
Ten tydzień to też dobry czas, żeby zaprzyjaźnić się z islandzkim. Aplikacja Tobo Icelandic, o której pisałem w poście TUTAJ, jest naprawdę znakomita, jednak czas najwyższy, by uczyć się mówić gramatycznie, nie jedynie dukać jakieś zwroty czy powtarzać pojedyncze słowa. Zastanawiam się nad tym, jak będzie z opanowaniem przeze mnie nowego języka. Z angielskim już wiem, jak jest – moja stara głowa nie pozwala mu zbliżyć się do siebie i po wielu miesiącach bezskutecznej walki, by przejść z poziomu A2 na poziom B1, odpuściłem. Żałując jednocześnie, że rozstałem się z nauką angielskiego zaraz po zakończeniu szkoły średniej. Z islandzkim będzie zapewne inaczej. Chodzi o nastawienie i ambicję. Chcę znać ten język, bo to język kraju, który sobie wybrałem do życia. Nie wyobrażam sobie, że za rok wciąż klecę jakieś lingwistyczne dziwolągi angielsko-islandzkie, komunikując się tutaj z lokalsami. Jednakże mam z tyłu głowy, że umysł już nie jest tak chłonny i na pewno będą problemy. Powoli dociera do mnie, ile ograniczeń muszę przełknąć i zaakceptować, bo wynikają po prostu z mojego wieku 40 plus. Ale fantazjując o wieku, pomyślałem sobie niedawno, że wspaniałym prezentem na 45. urodziny w kwietniu byłby egzamin z prawa jazdy, który oczywiście zdam. Wcześniej będę mógł jeździć samochodem ze znajomym i dzięki temu nauczę się pewności siebie za kierownicą, aby końcowy egzamin był tylko formalnością. Póki co formalnością jest stwierdzenie, że przyjechałem w dokładnie to miejsce, które sobie wymarzyłem do życia. Że jestem człowiekiem szczęśliwym i spełnionym. Że cała reszta to będą już dodatki do tego, co określa szczęście i spełnienie. I że jestem wielkim szczęściarzem, bo część ludzi nigdy nie odważy się na to, by spełnić marzenia, a dużo większa część ludzkości nigdy nie dostanie takich szans od losu jak ja, aby żyć naprawdę po swojemu.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog lub Cię inspiruje, możesz wesprzeć mnie finansowo na emigracji, stawiając wirtualną kawkę TUTAJ
A w Polsce ciemnica , zimno i mokro ! Ja Ciebie rozumiem bo moja siostra też uciekła na Is od upałów i nigdy na pogodę nie narzekała ! Przez 15 lat !
OdpowiedzUsuń