Dzisiaj nas znowu zasypało,
więc dzień z czytnikiem. Wreszcie, od ponad tygodnia, to jak dodatkowy powrót
do domu, do literek. Wychodzenie na fajkę co godzinę sprawdza się tu doskonale,
bo dzięki temu mimo śnieżycy mam w miarę dogodną przestrzeń, by stać lub się
parę metrów przemieścić. Gdybym nie zasuwał z łopatą właśnie co godzinę,
najprawdopodobniej po jakimś czasie po prostu nie mógłbym wyjść z domu. Igloo
jest fajne, ale chyba nie aż tak bardzo fajne, żeby przetestować, jak się w nim
mieszka. Sypie naprawdę bardzo intensywnie. Wtedy dołącza się do tego
wszystkiego wiatr i nie widać niczego nawet w zasięgu kilku metrów. I takie
dni, a pewnie i tygodnie, będą tutaj do maja. Przywykam. Do pracy fizycznej z
łopatą, ubierania się i rozbierania przez kwadrans za każdym razem, gdy chcę
wyjść, do absolutnej bezkompromisowości zimy tutaj. To bardzo cenne, że
przybyłem do Ísafjörður w lutym, zresztą było to konsekwentnie zaplanowane. Po
blisko tygodniu tutaj zdaję sobie sprawę, że Islandia latem to naprawdę bajka,
jakaś Teneryfa albo inna Madera. To, co dzieje się tutaj teraz, jest
najważniejszym doświadczeniem, bo jest ekstremalnie. Przetrwasz to, przetrwasz
tu wszystko.
Jednakże nie ruszam się z domu
także z innego powodu. Nie chcę być zbyt ekspansywny, nie chcę być ciągle
wszędzie widziany, nie chcę naruszać niepisanych tu zasad dystansu i przede
wszystkim nie mam zamiaru nikomu się narzucać. Nie będę biegał po dwudziestu
miejscach jednego dnia i nie będę wszędzie zaznaczał, że jestem i że to
istotne. To zupełnie nieistotne. Jestem tu na innych prawach, jestem
przyjezdny, jestem gościem. Nie powinienem ingerować w ten świat zbyt
intensywnie. Nie będę robił z siebie czerwonego pajaca, który zacznie za chwilę
działać ludziom na nerwy samym tym, że wszędzie się pokazuje. Zatem trzeba
zrobić pauzę, może jutro zajrzę w kilka kolejnych miejsc w sprawie pracy, może
zrobię to pojutrze. Mam uszanować tutejszy spokój i cały czas uczę się pokory.
Na przykład tego, że po złożeniu wszystkich dokumentów do rozpoczęcia prawa
jazdy, mam po prostu czekać na pierwsze spotkanie z instruktorem. I tyle. Albo
aż tyle. Nauczyć się czekać to tu najważniejsze. Nie wyróżniać się, to drugie.
Wiem, że popełniłem już kilka błędów, że to nie jest tak, iż mam być wszędzie
jednego dnia i każdemu się przedstawiać. Powoli. Bez wkraczania w tę przestrzeń
z zamiarem jej zawłaszczania. Bez jakiegokolwiek myślenia o tym, że mogę tu być
kimś wyjątkowym choćby ze względu na moją historię. Nie, nie jestem tu
wyjątkowy, nie będę i nie mam zamiaru być. Moje sprawy oraz moje problemy to
naprawdę tylko moja rzecz. Jeśli zacznę ingerować w to, jak natura i ludzie
napisali tu życie, zostanę banitą. A za wszelką cenę zależy mi na tym, by stać
się częścią tutejszej społeczności, tylko muszę się nauczyć tego, jak to jest
możliwe i przede wszystkim ile czasu na to potrzeba.
Zatem dziś żadnych kijków, żadnego szarżowania, bezruch i literki w czytniku. Udało mi się już odnaleźć tu małe ślady tego, po co przyjechałem – melancholijnego smutku i takiego poczucia, że z jednej strony trzeba być bardzo twardym, aby tu żyć, a z drugiej jest się tylko doklejonym do pejzażu i warunków atmosferycznych niekoniecznie pasującym puzzlem, którego równie dobrze mogłoby tu nie być. Ísafjörður jest miejscem bardzo klimatycznego mroku, którego na co dzień bezskutecznie poszukiwałem w Polsce. Tutejsze ciche, ale bardzo surowe dni, są jednocześnie taką bezpieczną kapsułą, w której mogę się schronić z moją samotnością. Dlatego zrozumiałem, że przesadzam, ganiając jednego dnia po połowie miasta i wchodząc w ciągu trzech godzin do kilku miejsc, gdzie chciałbym, żeby ktoś się mną zainteresował. To nie w ten sposób. Nie w takim tempie. Nie w tym rytmie.
I póki co telefon milczy.
Zarówno w temacie pracy, jak i mieszkania od kwietnia. Dałem ogłoszenie o tym,
że chętnie popracuję tu z dziećmi na prywatnych lekcjach języka polskiego.
Również nikt się do tej pory nie odezwał. Dlatego zrozumiałem, że wszystko za
szybko i za inwazyjnie. Tu wystarczy postać kilka minut z papierosem, którego
trudno dopalić do końca z powodu śniegu oraz wiatru, i za każdym razem rozumie
się, że owszem, jest tu się bardzo intensywnie w sensie przeżywania tego życia,
ale nikomu i nigdzie nie wolno się ze swoim życiem czy swoją historią narzucać.
Jest tu piękny cmentarz w samym centrum miejsca. Kruki lubią przesiadywać między krzyżami. Latają koło mojego mieszkania bardzo często. Jakby i one obserwowały, oceniały, przyglądały się temu nowemu gościowi, który kocha to miejsce całym sercem, ale dopiero musi się nauczyć, jak tu funkcjonować między ludźmi. Bo harmonię z naturą już znalazłem. Jestem dokładnie w tym miejscu, o którym wiele lat marzyłem. Czas przestać marzyć o tym, że to miejsce odwzajemni moje silne emocje. Na pewno nie od razu. Ucząc się cierpliwości, z wielką przyjemnością wracam do czytania. Bardzo mi tego brakowało przez ostatnie dni, kiedy nie było szans na to, by otworzyć Kindla i w skupieniu przeczytać choć kilkanaście stron. Islandia zimą w takim rejonie jak Fiordy Zachodnie to chyba najlepsza szkoła przetrwania przy jednoczesnej nauce tego, że jest się ważnym dla siebie i niech tak zostanie. Nikt i nic nie chcą tutaj, bym stawał się ważny dla otoczenia. I piękne jest to wszystko, bezkompromisowe, zimne i po prostu oszałamiające. Cieszę się, że znalazłem to miejsce i liczę na to, że ono kiedyś mnie naprawdę przyjmie.
---
Jeśli podoba Ci się ten blog albo Cię inspiruje, możesz wesprzeć finansowo moją emigrację, stawiając mi wirtualną kawkę TUTAJ
Trzymam kciuki za Pana. Bardzo Pan odważny. Będę czytała z ogromną przyjemnością Pana historię....nasuwa mi się wiele pytań, ale to może innym razem.
OdpowiedzUsuńZawsze z wielkim zainteresowaniem czytam Pańskiego bloga i codziennie wyglądam czy nie ma nowego wpisu :) Bardzo Panu kibicuję, bo ja też na emigracji ;) Widzę również, że bardzo szybko się Pan uczy, co zapewne przyniesie pozytywne rezultaty :)
OdpowiedzUsuńI ja czytam z zainteresowaniem. Lubię te zimne klimaty (właśnie czytam kolejną książkę Ilony Wiśniewskiej) i bardzo jestem ciekawa ludzi, którzy tak radykalnie odmieniają swoje życie. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńKocham Islandię i rozumiem doskonale Twoje oszołomienie i szacunek dla jej wyjątkowości . W świecie pełnym haseł o ekologii etc to co oferuje Islandia to inny wymiar , coś co każe stanąć w ciszy i zachwycie...czekam na dalsze relacje tu i na insta 🤗
OdpowiedzUsuń